20 I

Znów byli tam na zewnątrz. A razem z nimi Vanny - jak się uparła, nie było na nią rady... Kolejna noc, podczas której Tenari kimał w najlepsze. Wzięłam go na ręce i zaryzykowałam zabranie do swojego mieszkania. Miałam cichą nadzieję, że nie nabroi gdy się obudzi - a podczas snu wyglądał na uosobienie niewinności.
Już miałam dołączyć do niego w krainie snów gdy pojawił się Lex.
- Tęskniłaś? - spytał z rozbrajającym uśmiechem.
- Jak udało ci się przejść przez duchy? - zignorowałam jego słowa.
- Sposobem - odparł tajemniczo. - Masz ochotę się ze mną wybrać?
- Niby dokąd?
- Mam dla ciebie opowieść - odpowiedział.
Wiem, że to nierozsądne, ale w obliczu nowej opowieści inne sprawy tracą dla mnie na znaczeniu. Przynajmniej na chwilę, ale podczas takiej chwili zwykle zdążam zrobić coś głupiego... Oczywiście próbowałam posłuchać głosu rozsądku, ale ledwo się obejrzałam, a już byłam z Lexem w jakimś innym wymiarze.
- Ej! Czy ja się zgodziłam, żebyś mnie tu przyprowadził?!
- Miałaś taki wyraz twarzy, jakbyś wywąchała coś smacznego - zaśmiał się. - Chyba mogłem to uznać za zgodę...
Chwycił mnie za rękę i pociągnął przed siebie.
Było ciemno, ale w oddali dostrzegłam wioskę położoną pośród wzgórz. Nie tam się jednak kierowaliśmy, tylko do niewielkiej świątyni... Elegancko urządzonej i chyba z marmuru. Otwarta na oścież, najwyraźniej każdy zdrożony wędrowiec mógł znaleźć w niej schronienie - i ciekawa byłam w jakich okolicznościach Lex ją wypatrzył.
- A teraz, proszę wycieczki, idziemy do zwojów - zapowiedział, wpychając mnie do komnatki, która okazała się niewielką biblioteką.
- Możemy tak tu grzebać bez pozwolenia? - zaniepokoiłam się. - A jak nas nakryją?
- Nie nakryją - uspokoił mnie Lex. - W chwili obecnej jest tu tylko dwójka kapłanów, którzy teraz śpią.
- Ale mogą się obudzić! Ha!
- Duchem są obecni zupełnie gdzie indziej, inaczej zobaczyłabyś ich senne projekcje - wyjaśnił. - Oboje są Śniącymi, bardziej zajętymi nocą niż za dnia.
- No dobra - poddałam się. - To gdzie ta opowieść?
- Widzę, że tracisz cierpliwość - uśmiechnął się z triumfem, podając mi książkę. - Strona 113.
Zajrzałam tam, ale wiele mi to nie dało. Książka była zapisana nieznanym mi pismem. Spojrzałam na Lexa spode łba - w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.
- Dotknij strony i podaj język.
Sceptycznie nieco spełniłam jego polecenie, szepcząc "ten'pei". O dziwo udało się i po chwili miałam już przed oczami zapis meriganiczny.
Jeden o gwiazdach rozbudza marzenie,
Drugi uwodzi samym swym spojrzeniem,
Trzeci od panny mrozem naznaczonej,
Przecząc regułom trwają zjednoczone.
A gdy słów kolej ułożysz na niebie,
Rwącej bieg rzeki wstrzymają dla ciebie.

- Dlaczego mi to pokazałeś?
- Bo już się z tym zetknęłaś.
Jakaś myśl przemknęła mi przez głowę gdy to powiedział, ale uleciała zanim zdążyłam ją uchwycić. Może byłam zbyt śpiąca?
- Co mi z tego przyjdzie, skoro nie wiem o co chodzi?
- Za dobrze cię znam by nie przypuszczać, że nie będziesz się nad tym zastanawiać - stwierdził Lex beztrosko.
- Wiesz co to takiego - domyśliłam się.
- Wiem co, ale nie wiem, po co - usłyszałam. - I nie będę się dowiadywał. W końcu to opowieść dla ciebie, czyż nie?

Nie minęła minuta od naszego powrotu do domu, gdy wpadł tam Aeiran a za nim Clayd. Czarnooki ledwo zauważalnie znalazł się przy Lexie i bez słowa zdzielił go pięścią w twarz.
- Au - mruknął Clayd bez śladu współczucia. - Nie chciałbym być teraz na miejscu Rhodeina.
Stałam jak zamurowana, patrząc jak Lex zgina się w pół przy kolejnym ciosie. Utworzył w dłoni kulę energii, ale refleks go zawiódł. Aeiran błyskawicznie wykręcił mu rękę.
- Szkoda mocy na ciebie - stwierdził, wymerzając tym razem w brzuch. Na pierwszy rzut oka nie patrzył gdzie uderza, na drugi dało się zauważyć, że robił to jednak z chłodną rozwagą.
Odzyskałam wreszcie mowę.
- Aeiran, dosyć!!! - krzyknęłam. - Do cna oszalałeś?!
Przystopował, słysząc moje słowa. Rzucił mi nieodgadnione spojrzenie i wrócił do herbaciarni. Lex opadł na dywan jak szmaciana lalka, ale znalazł jeszcze dość sił by się wyteleportować.
- Co to miało być?! - zwróciłam się do Clayda, który spokojnie przyglądał się całej sytuacji. - Dlaczego nic nie zrobiłeś?
- A co miałem zrobić, skoro Aeiran odebrał mi cała radochę? - wzruszył ramionami. - Poza tym nie wahałabyś się tak długo, gdybyś nie przyznawała mu w duchu racji...
Ta odpowiedź zwaliła mnie z nóg i musiałam usiąść na łóżku. Tenari ciągle twardo spał.
 - Jasne, bo przecież całe życie i kilka poprzednich marzyłam, żeby przyłożyć Lexowi - parsknęłam, nie będąc wcale daleka od prawdy. - Ale tak się akurat składa, że jestem we własnym domu i nie boję się z niego wyjść, wiedząc, że poradzicie sobie z ewentualnym zagrożeniem. Zwłaszcza jeśli trafi mi się wątek do złapania.
- Dobra, już mi tu nie kadź, jacy jesteśmy bohaterscy, bo jeszcze chwila, a całe to bohaterstwo byłoby gówno warte. Wiesz, co tu było, kiedy te cholerstwa się zorientowały, że wyszłaś?
- ...Nie - bąknęłam jakże inteligentnie.
- Ha, widzisz. Miałabyś tu taki wątek, że tylko pisać i pisać. Już nawet walić Rhodeina, tu chodzi o twoje priorytety, które mogłabyś sobie przemyśleć.
- Jasne - zmusiłam się do kiwnięcia głową, nie wiedząc już, co myśleć. - To ja zasłużyłam na lanie, nie Lex.
- Twoje szczęście, że cię lubimy - parsknąć Clayd i wymaszerował z pokoju, omal nie zderzając się w drzwiach z Vanny. Weszła nieco niepewnie.
- Co tu się stało? - spytała cicho. - Aeiran wyleciał z Blue Haven jakby go coś goniło, burcząc coś, że ma już dosyć...
- Przylanie Lexowi mu nie pomogło? - uśmiechnęłam się niewesoło, a moja kuzynka zrobiła wielkie oczy. - Chodź, zrobimy sobie herbaty i ci wyjaśnię - odpowiedziałam na pytanie, którego nie zdążyła zadać.
Ledwo znalazłyśmy się w kuchni, Aeiran był już z powrotem. Zaciekawione zajrzałyśmy do herbaciarni.
- Khai'rise naen - zwrócił się do Clayda. - Przygotuj się. Twoje egzorcyzmy się przydadzą.
Clayd zdecydowanie kiwnął głową. Czarnooki spojrzał na Vanny.
- I twoja moc uzdrowicielska - powiedział. - Pełna.
Moja kuzynka nie wiedziała, do czego on zmierza, ale też pokiwała głową.
- Miya - głos Aeirana ponownie ciął ciszę jak ostry miecz. - Gdy wyjdziemy, rozstawisz barierę.
- Co planujesz? - spytałam, ale nawet na mnie nie spojrzał. Wszyscy troje zniknęli.
Mrok, światło, mrok. I znowu. A potem już tylko zawirowania przestrzeni... I to dziwne uczucie, które kazało mi się schować w Szafie i nie wychodzić stamtąd przez następne tysiąc lat. Oczywiście skierowałam się tylko na kanapę, ale przykryłam głowę jaśkiem.
Nie wiem jak długo to trwało, ale w końcu w herbaciarni pojawili się Vanny i Clayd. Padali z nóg... I towarzyszyła im Xella-Medina.
- Cześć - powiedziałam zdumiona. - Chyba nie zerwałaś się z łózia specjalnie żeby do nas wpaść?
- To chyba oczywiste - odpowiedziała z promiennym uśmiechem. - Aeiran-san wtargnął do mojego domu i bez gadania mnie z niego wyciągnął. Czyż mogłam odmówić?
Gdybym umiała, gwizdnęłabym. Do tej pory n i k t w światach nie odnosił się do Xemedi-san w taki sposób... Zaczęłam go podziwiać i współczuć mu zarazem.
- A właśnie, gdzie jest Aeiran?
- Poszedł - fruuu! - zamachała rękami i rozłożyła się na kanapie. - Mogę herbatki?
- Ja... jasne - wyjąkała Vanny i chwiejnym krokiem podążyła do kuchni.
- Super - podsumowałam. - To może teraz mi ktoś wyjaśni, co się działo tam na zewnątrz?
Odpowiedź Clayda była krótka, zwięzła i na temat:
- Już możesz wychodzić bez problemów.
- Aha. Dzięki - powiedziałam wcale nie mniej skołowana i poszłam pomóc kuzynce z tą herbatą. Tak na wszelki wypadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz