Tenari, a niech mnie. Co ja
sobie zwaliłam na głowę? To dziecko nie dość, że zaczęło latać wcześniej
niż chodzić, to jeszcze jest tak wszędobylskie, że naprawdę trudno go
upilnować. Na sekundę odwrócę wzrok, a jego już nie ma. I niespecjalnie
reaguje, gdy próbuję przywołać go do porządku. Dobra, może to i maluch,
który niewiele rozumie, ale nie musi zachowywać się jakby mnie nie
słyszał! A może właśnie rozumie, bo kto wie, co mu te duchy wtłoczyły do głowy, ale wtedy już nie tyle nie musi, co wręcz nie powinien. No, chyba że chce spać, wtedy pozwala się położyć. Niestety na
razie śpi za dnia, a nocą szaleje...
- Przyzwyczai się - pocieszył mnie dziś rano Clayd, między jednym
ziewnięciem a drugim. - O ile dobrze zrozumiałem, musi dogonić swój czas.
- Jasne. Przyzwyczai się, ale do takich właśnie pór spania i wstawania...
- Najwyżej nie będę wtedy jedyny - mrugnął do mnie. - Trzeba go będzie wprowadzić w nocne życie, gdy podrośnie jeszcze trochę.
- Chciałbyś! - odwzajemniłam mrugnięcie. - Zdecydowanie nie jesteś dla niego odpowiednim towarzystwem!
- Pożyjemy, zobaczymy - stwierdził i wrócił w objęcia Morfeusza, czyli
na nowiutka kanapę, którą mi wczoraj przysłano w tempie ekspresowym.
Przezornie zdecydowałam się na rozkładaną - skoro rozmaite typy wpadają
żeby przenocować... Clayd na przykład spał prawie cały wczorajszy dzień
(z przerwą na radość na widok kanapy) i nie przeszkodził mu w tym nawet
Tenari. Te egzorcyzmy rzeczywiście go wykończyły - kolejny minus
posiadania ludzkiego ciała. Ale wiem, że gdyby mógł wrócić do
bezpostaciowości, na pewno by tego nie zrobił. I teraz mam w herbaciarni
dwóch śpiochów. Mogę sobie na nich popatrzeć z rozczuleniem. A co,
trzeba korzystać z okazji - gdy Tenari się obudzi, przyjdzie kres
sielanki.
Po południu oba śpiochy ciągle spały i nie wyglądało na to, żeby szybko
dało się ich obudzić. Dlatego też postanowiłam zrobić coś, co stałoby
się już dawno gdyby nie przyplatało mi się choróbsko. A mianowicie
odwiedzić Aeirana na jego włościach i przekonać się jak też się
urządził. Zostawiłam na stoliku kartkę: Jeśli nie wrócę do jutra, nie podejmować akcji ratunkowej, bo to i tak nic nie da, z perfidnym uśmiechem wzięłam ze sobą Symbol i doniczkę z kwiatkiem "marki" nocna łza, i opuściłam Blue Haven.
Dotarłam do celu w dość krótkim czasie, bo skoro posążek przyprowadził
swojego właściciela do mojego mieszkanka, mogłam spokojnie założyć, że
może być również odwrotnie - i miałam rację. Z wejściem, o dziwo, także
nie miałam trudności. Trzymając doniczkę za plecami stanęłam w pokoju,
który rozświetlał tylko słaby blask dwóch stojących lamp.
- Witam - w głosie, który przerwał ciszę, uchwyciłam ledwo słyszalną nutę uśmiechu.
- Witaj, witaj - odezwałam się. - Tak łatwo tu wejść czy mam taryfę ulgową?
- Jest jeszcze możliwość, że masz ze sobą mój Symbol - powiedział Aeiran. - Siadaj. Rozjaśnić otoczenie?
- Nie trzeba, lubię nastrój, nawet jeśli nie widzę, gdzie usiąść - odparłam. - I tak zanim to zrobię, wręczę ci coś na nowy dom.
- Czy mam się spodziewać, że dochowałaś wierności tradycji i przyniosłaś kwiat?
- Tak! - uśmiechnęłam się z triumfem. - Marzyło mi się zobaczenie jak o
niego dbasz, pełen troski, aż wreszcie rozkwitnie. Nie zawiedź mnie
więc!
- Jakby znajomy - stwierdził, gdy podałam mu doniczkę.
- Jasne, rozbijałam się z nim między biblioteką, Solen i herbaciarnią - prychnęłam. - To jest nocna łza, cliáth'ein.
- Dahenre.
- Co powiedziałeś?
- To samo, ale w moim języku - wyjaśnił, stawiając kwiat na coś, co
chyba było ławą. - Takie rośliny dawno temu rosły w Ciemności.
- Masz na myśli tę twoją Ciemność? - zdziwiłam się. - W takim razie jak znalazły się poza nią?
- Nie wiem. Podobno wyginęły po tym jak opuściliśmy nasz świat i od tej
pory ich tam nie uświadczysz... - Aeiran gestem wskazał mi fotel. -
Wybacz, że cię niczym nie ugoszczę, ale nic nie mam na składzie.
- Nic a nic? Ale chyba nie głodujesz?
- Po prostu nie jadam w domu - uspokoił mnie. - Jest kilka takich
miejsc... Przynajmniej jedno byś szybko polubiła, kiedyś ci pokażę.
Uświadomiłam sobie, że wzrok już mi się przyzwyczaił do półmroku, więc
rozejrzałam się dokoła. Pokój był urządzony ze stonowaną elegancją w
stylu rodem z Terionu - no no, gdzie go jeszcze nie było? - tyle że było
ciemniej. Na ścianie wisiało coś sporego i bez wątpienie
impresjonistycznego, dzięki czemu nie było ponuro, a za to nastrojowo. I
wielki regał czekający, by zapełnić jego półki do końca (na razie są do
połowy, a to i tak dużo)... Trzeba przyznać, że podobało mi się u
Aeirana. Bez kanapy wprawdzie, ale przynajmniej fotel był zachęcająco
wygodny.
- A jednak nie przestaje mnie dziwić - odezwałam się z wahaniem - że
odszedłeś z Ciemności, w dodatku tak szybko. Przecież to właśnie ty
chciałeś tam wrócić.
- Widać za długo przebywałem poza moim światem. - Nie
mówię, że nie będę jeszcze wracał, ale wrażenie, że nie potrafiłbym już
zatrzymać się tam na dłużej, jest silniejsze. Jeśli mam szukać własnego
miejsca, to dlaczego nie zacząć tu?
- Ale to takie... niesprawiedliwe. Aldrina może już
nigdy się stamtąd nie ruszyć, a Eskire, którego najbardziej ciągnęło do
innych wymiarów, też musiał zamknąć się we własnym...
- Oni też mieli prawo zmienić zdanie - zauważył Aeiran. - Zwłaszcza gdy zrozumieli, że to właśnie tam coś na nich czeka.
- A na ciebie?
- Chyba już nie - wzruszył ramionami. - Ale poza Ciemnością może, choć raczej już nie to, co pognało mnie w światy.
O właśnie. Jego słowa przypomniały mi, że chciałam o coś zapytać.
- Jaka ona była?
- Kto? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Dziewczyna o sercu jak klejnot.
- Dlaczego chcesz wiedzieć?
- Ciekawość zawodowa - mruknęłam. - Piszę o niej opowieść i zbieram
punkty widzenia. Twój byłby cenny... Ale nie musisz odpowiadać, jeśli
nie chcesz.
Ale Aeiran usadowił się wygodniej w fotelu, patrząc daleko w przeszłość.
- Była światłem - zaczął. - Nie takim natarczywym, które razi oczy, ale
delikatnym... Jak te tutaj - wskazał swoje lampy. - Miała w oczach
ciekawość i nadzieję na coś, czego nie dałoby się wyrazić słowami. Taką,
jaką pewnie widywała w moich oczach, o ile da się z nich coś wyczytać -
urwał i zaśmiał się gorzko. - Chyba ci tym specjalnie nie pomogę.
A jednak. Pomógł mi nie tylko swoimi słowami, ale również tonem głosu,
wyrazem twarzy... Wiele można wyczytać w drugiej osobie, nawet gdy sama
nie zdaje sobie z tego sprawy...
Kiedy wróciłam do Blue Haven, od razu wpadł na mnie Tenari, który szalał
już w najlepsze, wybijając mnie przy okazji z nastroju. Kątem oka
dostrzegłam kilka talerzy na kuchennej podłodze, teraz już będących w
kawałkach. Wdał się we mnie?
- Ten-chan - powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam. - Czy mogę mieć nadzieję, że kiedyś cię wychowam?
Czy jest sens przemawiać w taki sposób do dziecka, które, mimo tego, na ile wyglądało i przez co zdążyło przejść, było jednak świeżo wyklute?... Zrozumiał czy nie, ale spojrzał na mnie jakoś dziwnie i mocno
pociągnął za włosy. Cudem się powstrzymałam żeby nie wrzasnąć. Na
szczęście w tej chwili otwarły się drzwi łazienki i stanął w nich Clayd.
- Co to ma być? - huknął groźnie. - Co to za ciąganie Miyi za włosy?
Mówiłem, że ma być spokój! Raz-dwa siadaj na tyłku z daleka od kuchni!
Tenari popatrzył na niego okrągłymi oczami pełnymi zdumienia połączonego z respektem i posłusznie pofrunął na krzesło.
- Widzę, że masz fana - mruknęłam, wystawiając dłoń, na której
zmaterializowała się wiadomość. - Nie wiedziałam, że masz takie podejście
do dzieci.
- Ja też nie, ale sama wiesz, że jestem wszechstronny - Clayd
uśmiechnął się szelmowsko. - No dobra, wystarczy spania, czas do domu.
- Nie zostałbyś jeszcze trochę? - spytałam błagalnym tonem. - Nauczyłbyś
tego strasznego dzieciaka paru zasad, bo ja, jak widzisz, nie mogę.
- Nie ma tak łatwo! Nie zwalaj na mnie czarnej roboty!
- Ale Vanny planuje mnie odwiedzić - pomachałam mu przed oczami
wiadomością. - i nie chcę, żeby jej podpadł zaraz na wstępie. Albo ona
jemu.
- Kiedy? - zainteresował się Clayd.
- Ano właśnie nie sprecyzowała - spojrzałam na niego z ukosa. - A czemu pytasz?
- Bo nie wiem czy zdążę go wychować do tej pory - odparł gładko. - A w
ogóle to jeszcze niedawno twierdziłaś, że jestem dla tego małego
nieodpowiednim towarzystwem. I co?
- Póki go nie demoralizujesz, mogę to cofnąć - oznajmiłam łaskawie. A
Tenari entuzjastycznie pokiwał głową, przyznając tym samym, że jednak
rozumie co do niego mówię. A przynajmniej o nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz