Ech, zalatany dzień. Od czego by tu zacząć?...
- A teraz mów! - zażądała Lilly złowieszczo, gdy już wypiłam herbatę i rozłożyłyśmy się u niej na łóżku.
- Niby co? - spojrzałam na nią niepewnie.
- Jak to co? Omal zawału nie dostałam jak się ten sylwek zaczął! -
odpowiedziała konspiracyjnym (plotkarskim?) tonem. - Jak go tu ściągnęłaś
z powrotem?
Nie musiałam nawet się zastanawiać, kogo. O nie. O nie. Miałam już
okazję udzielić wyczerpującej odpowiedzi Vanny i Satsuki, a teraz
czekało mnie znów to samo.
- Jeśli powiem, że sam się ściągnął, uwierzysz?
- Nie - Lilly rozkokosiła się wygodniej i sięgnęła po ciastko. - Ale mów.
- Żeby wyjść z Ciemności, potrzebny jest jakiś łącznik między nią na DeNaNi - zaczęłam. - Ktoś albo coś...
- Aha! - wycelowała we mnie oskarżycielsko palcem. - A więc jednak!
- Cicho, małpo, bo ja mówię. Zanim wrócili do domu, zostawili swoje Symbole, pamiętasz?
- Pamiętam, żeby otworzyć sobie przejście. I w drugą stronę też to działa, jak rozumiem?
- Coś w tym rodzaju - przytaknęłam. - A dopóki którekolwiek z
Czasoprzestrzennych jest w Ciemności, Aeiran może kursować między obydwoma
światami bez większych problemów.
- Ale chała - mruknęła Lilly. - A jak tamci też sobie wyjdą i rozpierzchną się po światach? Sytuacja się powtórzy?
Słuszne rozumowanie, przyznam. Tym bardziej, że Aldrina i Eskire muszą
siedzieć u siebie, żeby uporządkować dość już pogmatwany stan wymiaru...
- Eskire albo o tym nie wie, albo już mu się nie marzy podbijanie
DeNaNi - rzekłam z namysłem. - A oboje nie wyjdą, zauważ. Aldrina nie.
Lilly zmarszczyła brwi, nawijając sobie różowy warkoczyk na palec.
- Nic nie wiadomo o jej Symbolu, po tym jak wciągnął Ketrisa i sam siebie przy okazji?
- Nic - pokręciłam głową. - A najdziwniejsze, że sama Aldrina nic nie
wyczuła. Jakby nic się nie stało. Aeiran był nielicho zaskoczony, gdy mu
powiedziałam jak jest.
- Czyli nie wiadomo, czy bogini opuści jeszcze kiedyś swój dom -
stwierdziła, z nutką żalu w głosie. - A ten arogant od Czasu musiałby się
wyprawiać do Agentów po swoją figurkę.
- Akurat by mu oddali - roześmiałam się i wstałam. - Chyba będę się zbierać. Mam jeszcze dzisiaj w planie przejażdżkę.
- Samochodem z Lexem?
- Konno z Aeiranem... Nie pytaj, za bardzo mnie ten plan zaskoczył.
- Przydałaby się jakaś porządna trawa - stwierdziła Nindë, rozglądając się po czymś, co wiosną stanie się pewnie piękną łąką.
- Najadłaś się wystarczająco zanim wyjechałyśmy - zmierzwiłam jej
grzywę. Czekałyśmy już długą chwilę i jak dotąd bez rezultatu, ale jeśli
Czasoprzestrzenny rzeczywiście miał na czym jeździć, to musiałam to
zobaczyć. Bo kiedyś przekonywałam go, że jeśli ja sobie sprawię
wierzchowca, to bez wątpienia on też, ale wtedy protestował.
Zaszumiało i gwałtownie otworzył się portal, z którego wyłonił się mój
towarzysz o cokolwiek chmurnym obliczu, prowadząc, a raczej ciągnąc za
sobą rumaka.
- Wybacz, że musiałaś czekać - powiedział cierpko. - Ale stawiał opór.
Z trudem opanowałam śmiech. Trafiła kosa na kamień, pomyślałam,
przyglądając się koniowi. Większy od Pokrzywki, sprawiał dostojne i
dość groźne wrażenie. I niby tej samej maści, ale jednak... Wydawało mi
się, że usłyszałam coś w rodzaju gwizdnięcia ze strony Nindë. Jasne,
taka właśnie by chciała być. Jeszcze czego.
- Imponujący - powiedziałam. - Jak ma na imię?
- No Doubt - mruknął, a ja w tym momencie nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. - I co powiesz?
- Może "a nie mówiłam?" - zaproponowałam po złapaniu oddechu. - Skąd go wytrzasnąłeś?
- Zanim utworzyłem własną siedzibę, aklimatyzowałem się trochę w
międzysferze - przewrócił oczami (to od kiedy, u diabła, on tu jest?!). -
Aż przypadkiem natrafiłem na wymiar pełen świetlików, powojów i fontann
z mnóstwem figurek dla wątpliwej ozdoby...
Oho, odniosłam wrażenie, że wiem, co było dalej. I zaczęłam mu współczuć.
- ...I z egzaltowaną kobietą w żółtych jedwabiach, w roli gospodyni.
- Cirnelle - podpowiedziałam odruchowo.
- Być może. Sama siebie tytułowała Przewodniczką po Przeznaczeniu.
- Ci, którzy jeszcze nie do końca znają międzysferę, zwykle nie wiedzą, jak do niej nie trafić.
- Ja już wiem, czyli posunąłem się spory krok naprzód - Aeiran uśmiechnął się krzywo.
- I wyczarowała ci tego rumaka? - domyśliłam się. - Wierz mi, mogło być gorzej.
- Było - usłyszałam. - Najpierw wcisnęła mi miecz. Rumaka potem, do kompletu. Wredne stworzenie.
Ciekawe, czy mówił o No Doubcie, czy o Cirnelle?
- Kiedyś ci pokażę, co wcisnęła mnie - westchnęłam. - Dawno temu była boginią i ciągle jej nieźle idzie stwarzanie.
- A dlaczego już nie jest? - w czarnych oczach dojrzałam błysk ironii. - Panteon ją wykopał?
- Twierdzi, że sama odeszła, bo miała dość. I usilnie
próbuje wpływać na przeznaczenie tych, którzy do niej trafiają. Zwykle
nie z własnej woli, biedacy.
Aeiran popatrzył na mnie kwaśno, a następnie westchnął ciężko i zmierzył
się na spojrzenia ze swoim wierzchowcem, jakby chcąc udowodnić, kto tu
naprawdę ma przewagę. Chyba mu się to udało - albo w to wierzył - bo
wsiadł na konia zanim ten zdążył się rozmyślić.
- To jak, ścigamy się? - rzucił i po chwili usłyszałam tętent kopyt.
- Szybko popędził, nie ma co - Nindë - spojrzała w dal. - Nie żal ci, że nie chcesz wyjść poza kłus?
- Nie - oznajmiłam twardo. - Nie mam zamiaru za nim gnać.
- W sumie racja - klacz nieufnie skubnęła źdźbło zaschniętej trawy. -
Niech da się konikowi wyszaleć, może jak się zmęczy, będzie łatwiejszy
do prowadzenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz