Wreszcie przestałam sobie
sugerować katar. Co prawda zaczęłam dla odmiany kaszel, ale trudno, nie
umiem za długo siedzieć bezczynnie. Wymknęłam się z domu cicho, jakby w
obawie, że ktoś mnie przydybie - śmieszne, bo przecież mieszkam całkiem
sama - i wybrałam się do Biblioteki na Pograniczu. Szkoda, że nic sobie
nie wypożyczyłam zanim się przeziebiłam, miałabym przynajmniej co
poczytać...
Kilmeny chyba intuicyjnie wyczuła moje przybycie - a może ma radar
wychwytujący najwierniejszych czytelników? - bo zobaczyłam ją już w
sekundę po tym, jak stanęłam w drzwiach. Była trochę rozdrażniona,
trochę rozbawiona i trochę zarumieniona (!).
- Niebiosa mi cię zesłały! - zawołała szeptem. - Właśnie potrzebny mi ktoś, kto zna się na męskiej psychice!
- Na... A co ja mam do tego? - wykrztusiłam zdezorientowana.
- Parę razy już żyłaś, więc lepiej się znasz - mruknęła półelfka. -
Powiedz swojemu przyjacielowi ze sfery pozamaterialnej, żeby przestał
mnie komplementować, bo opędzić się od niego nie mogę!
Zatkało mnie na chwilę, ale zaczęłam co nieco rozumieć, gdy zauważyłam
krążącego między półkami Clayda, z miną zbitego szczeniaczka. Na mój
widok rozjaśnił się w jednej chwili i podbiegł, żeby mną zakręcić. Nawet
Kilmeny nie mogła się do tego przyczepić, bo zrobił to bezszelestnie
jak... No, jak duch.
- Wymknęłaś się Aeiranowi? - spytał, uśmiechając się kącikiem ust.
- Od ładnych kilku dni go nie widziałam - prychnęłam - jak i nikogo
innego. A ty wymknąłeś się z Althenos, aż mnie to zszokowało!
- Poradzą sobie beze mnie przez chwilkę - mrugnął do mnie. - A sylwester
krew mi wzburzył i poczułem zew najcichszych dotąd stron mojej
natury...
- Do rzeczy, co? - przerwałam. - Coś ty zrobił Kilmeny?
- Ciebie się nie da zbajerować - udawanie westchnął. - Jest coś, co
chciałem sprawdzić, ale zajęłoby mi to ze dwa dni, a znajduje się w
dziale ksiąg bez wątpienia zakazanych, pod czujnym okiem uroczej panny
Delaware - przerwał swój potok wyjasnień, rzucając przeciągłe spojrzenie
Kilmeny. - Która ma śliczne oczy i ujmująco łagodne spojrzenie, gdy nie
chowa go za szkłem.
Bibliotekarka popatrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "Sama widzisz".
- Chyba ci się coś przywidziało - stwierdziłam. - Ona nie miewa łagodnego spojrzenia. Nawet książki się jej boją.
- Teraz trochę przesadziłaś - fuknęła Kilmeny. - A ta książka jest
dostępna tylko w czytelni. Nawet dla ciebie nie naruszę zasad.
- Ha! N a w e t dla mnie! - podchwycił Clayd. - Kruszy się ta twarda z pozoru bariera, kruszy...
- Nic. Się. Nie. Kruszy! - odparła lodowato bibliotekarka, po czym wymaszerowała z zasięgu naszego wzroku.
- Czegoś ty się tak uczepił? - spytałam ze zdziwieniem. Na moment oczy mu pociemniały.
- Kiedyś ci powiem - odparł jakoś niepewnie. Chyba nie był chętny do składania wyjaśnień...
Kilmeny powróciła z moim kwiatem i grubą księgą. Mogła mi dać znak
wyłącznie wzrokiem, żebym usiadła z nią przy biurku. Usiedliśmy oboje,
przy czym bibliotekarka próbowała całą siłą woli nie zauważać proszącego
spojrzenia Clayda.
- Znalazłam ci ten kwiat - zaczęła - a przynajmniej tak mi się wydaje,
bo na fotografii jest uchwycony w stanie rozkwitu. Gdzieś ty go zdobyła?
- Tam, gdzie puszczaliśmy fajerwerki - odpowiedziałam. - Nawet nie jestem pewna, co to za wymiar.
- W takim razie słuchaj. Według wszystkich książek, jakie przekopałam ze skutkiem pozytywnym, roślinka nazywa się cliáth'ein czyli nocna łza, a to dlatego, że nie potrzebuje słońca by żyć.
- Tak mi się właśnie wydawało - oświadczyłam, dumna z siebie jak dziecko, które dostało w szkole piątkę. - Coś jeszcze?
- Jeszcze to, że pochodzenie tej rośliny pozostaje nieznane... I jest bardzo rzadko spotykana.
- Widać mam nosa nie tylko do opowieści - stwierdziłam wesoło. -
Prawdziwy unikat mi się trafił... I pomyśleć, że wzięłam go po prostu
dlatego, że tak ładnie jaśniał...
Coraz większe pogrążanie się w zadowoleniu przerwała mi wiadomość, która spadła na biurko. Zapieczętowana i to mocno.
- Daj - Clayd zlitował się nade mną, gdy wytężając siły próbowałam
złamać pieczęć. Pod jego dotykiem zwyczajnie zniknęła... List był
podpisany runami, oznaczającymi niepokój. Zhémedi. Czytałam, coraz szerzej otwierając oczy.
Jeśli otworzyłaś tę wiadomość, to znaczy, że masz pod ręką kogoś ze
sfery duchowej - gratuluję zaradności! Tylko dlaczego, kiedy Twój
dzidziuś się wykluł, to ja z nim siedzę, a nie Ty? Nie odpisuj, bo do
herbaciarni raczej nie doleci. Miłej zabawy!
- J-jak to do herbaciarni nie doleci? - wyjąkałam. - I do czego mi ktoś ze sfery pozamaterialnej?
- No wiesz, poczułem się, jakbym dostał obuchem po głowie - Clayd
uśmiechnął się krzywo, ale zaraz spoważniał. - Słuchaj, jeśli mam ci
pomóc w czymś więcej niż tylko w otwarciu listu...
- Dobre pytanie - mruknęłam. Tyle że nie miałam pojęcia, o co
Xelli-Medinie chodzi. Poza tym, że przegapiłam moment wyklucia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz