No i tyle z nauczki dla
Xemedi-san. Może jestem miękka, ale jeśli faktycznie herbaciarnia nie
chciała jej wypuścić, na pewno zaowocowało to urażoną dumą sprawczyni
całego bałaganu i ja to za dobrze rozumiem. Przecież gdyby mnie napadło,
żeby rozstawiać barierę dokoła cudzego wymiaru, też bym to sobie potem
wyrzucała, ale zacisnęłabym zęby, zamiast prosić kogoś bezpośrednio o
pomoc. Chociaż z drugiej strony nigdy by mi coś takiego nie przyszło do
głowy. A Xemedi-san jest piekielnie inteligentna, więc teoretycznie też
jej nie powinno przyjść... Musiałaby kompletnie stracić głowę, ale z
jakiej przyczyny?
Tak oto zamiast grzecznie pójść spać, wyciągnęłam Aeirana i Clayda z pokojów.
- Chłopaki, zbieramy się! - rzuciłam dziarsko. - Chcę odzyskać Blue Haven!
- Juuuż? - Clayd uśmiechnął się nieznacznie. - A tak się zarzekałaś...
- Tak, może i jestem miękka, ale... A, pal to licho! - burknęłam bardziej do siebie niż do nich. - Aeiran, pozwolisz?
Czarnooki skinął głową bez słowa i już po chwili pędziliśmy przez mrok.
Albo zajęło nam to mniej czasu niż poprzednio, albo się przyzwyczaiłam.
Chyba jednak to drugie, bo miałam wrażenie, że podróżujemy jakby wolniej
- co mogło oznaczać, że dostosowałam się do tempa. I nawet mi się to
podobało. Natomiast flénn'ath cieszył się jak dziecko.
- Ale jazda! - zawołał wniebowzięty, gdy stanęliśmy już na dywanie przy
moim łóżku. - Prawie jak na moim motorze... Trzeba to będzie powtórzyć!
- A ja ci zapowiadam, że wyjdziesz stąd już moim sposobem.
- Wiesz co, Miya, musisz mi psuć zabawę...
- Te drzwi prowadzą do herbaciarni? - Aeiran przerwał nam przekomarzanie się.
- Te - potwierdziłam. - Tylko ciekawe, czy da się je bez problemów otworzyć. Skoro Xemedi-san wysyłała tylko swój przekaz...
Podeszłam do drzwi i mocno zastukałam. Po minucie wysunęła się spod nich kartka z napisem: Skoro już tu jesteś, to sama sobie otwieraj, bo ja dziękuję.
No dobra. Chwyciłam za klamkę i skondensowana mieszanka obu energii
omal mnie nie odrzuciła. Nie dając za wygraną, skoncentrowałam się i
zdołałam oddzielić moc Xemedi-san od mojej własnej. Wszyscy szybko
przeszliśmy przez drzwi i wbiegliśmy do kuchni. Niby nic się tam nie
zmieniło, ale...
- Nie da się ukryć, że coś tu jest, i to w sporej ilości - skrzywił się Clayd. - Atmosfera aż drga.
Jasne, dobrze mu mówić. Ja na przykład żadnych specjalnych drgań nie czułam.
- Coś złego? - zapytałam jednak.
- Raczej rozgniewanego. Nie lubiącego tego miejsca...
- Dobry wieczór, dziubaski - do kuchni weszła Xemedi-san z pustą
filiżanką. - Nie powinniście teraz sobie grzecznie spać w którymś ze
światów?
- Podczas gdy ty pijesz moją herbatę? Mowy nie ma - odparowałam. - Ale
skoro jesteś taka uśmiechnięta, to chyba nic groźnego się nie dzieje?
- Mnie nie - brzmiała odpowiedź. - Ale twoje maleństwo trochę się zdenerwowało...
Poczułam się nagle bardzo nieodpowiedzialną opiekunką.
- Co z nim?!
- Bez nerw! - Xemedi-san zamachała rękami uspokajająco. - Uśpiłam go,
żeby się uspokoił. Możesz wejść, tylko nie przestrasz się temperatury.
Dobrze, że mnie ostrzegła, bo w herbaciarni było niezwykle gorąco. Do
maksimum podkręcone ogrzewanie. Ech, nie ma jak temperaturowe wymagania
svartaldean... Trzeba będzie coś z tym zrobić.
Mały leżał na kanapie - a raczej na czymś, co przedtem było kanapą -
otulony własnymi skrzydłami w kolorze ciemnego fioletu. Poza tym miał
wpadające również w fiolet ciemne włoski i sprawiał niezwykle miłe
wrażenie, przynajmniej gdy spał. I wyglądał na jakieś trzy ludzkie lata.
- Dlaczego on jest taki duży? - zdziwiłam się. - Jajo nie miało takich rozmiarów, nie mógł się taki wykluć!
- Racja - odpowiedziała spokojnie Poszukiwaczka Tajemnic. - Ale na
moment wyszłam podyskutować z delegacją... A gdy wróciłam, Tenari-san
właśnie był w trakcie rośnięcia i latał sobie nad kanapą. Delikatnie
mówiąc, wściekły.
- To wyjaśnia fakt, że niewiele z tej kanapy zostało - westchnęłam. -
Znowu czeka mnie zamawianie nowej... - Urwałam, gdyż coś mnie tknęło. -
Jak powiedziałaś? Tanar'ri?
- Nie, głucholcu. Tenari - przewróciła oczami. - Tak ma na imię.
Ciekawe, skąd wiedziała. Ale cóż, podobno istoty z tej rasy rodzą się już z imionami, jak fangryale...
- Jego czas został przyspieszony - osądził Aeiran, zbliżywszy się do małego demona.
- Czyli gdyby Xemedi-san nie przyszła w porę, mógłby stać się duży i silny? - upewniłam się.
- Nie sądzę - rzekł cicho. - To, co go do tego doprowadziło, nie jest na tyle potężne.
- Jest cholernie potężne - poprawił Clayd, przymykając oczy. - Tylko może nie pod tym względem.
- Mam rozumieć, że nie dość, że coś mi nawiedziło herbaciarnię -
zwróciłam się do Xeli-Mediny - to jeszcze próbowało manipulować moim
demonkiem? I ja się muszę tego sama domyślać?!
- Jak na razie masz od tego kolegów - wzruszyła ramionami. - A to "coś", jak mówicie, odsunęłam od nas na bezpieczną odległość.
- Tak, pod sufit - mruknął Clayd. - Ciekawe na jak długo... Aeiran!
Czarnooki spojrzał na niego pytająco.
- Dasz radę rozedrzeć tę przestrzeń? I barierę Xelli-Mediny?
- Zaraz, nikt nie będzie mi rozwalał ścian! - zaprotestowałam.
- Oj, to tylko mały kawałek, się naprawi. Mogę na ciebie liczyć, gdy dam znak?
- W porządku - odpowiedział Aeiran bez wyrazu.
- Odsuńcie się, OK? - Clayd popatrzył na nas stanowczo i stanął na
środku herbaciarni, w pobliżu basenu i zaczął się koncentrować,
zamknąwszy oczy. Gdy otworzył je ponownie, były nieobecne, jakby go tu
nie było... Ale odezwał się. Inkantował.
- Siúl á gáile ev ath... Nial brón ev fienn... Na'laetha aerc cliáth... -
dobra, wypróbowana metoda przywoływania dusz. Choć w tym przypadku
akurat odwoływania. Jeśli to rzeczywiście były te duchowe sprawy...
Teraz i ja poczułam, że powietrze wokół gęstnieje i... Głosy? Głosy
wołające o zemstę. I gniew, tak jak mówił Clayd. To wszystko zaczęło
koncentrować się wokół niego. I naraz jakby eksplozja! Nie widoczna
wprawdzie, ale wyczuwalna - gdybyśmy nie stali pod ścianą, pewnie byśmy
się właśnie na niej znaleźli. Rozpłaszczeni.
A potem niemal wgniotło nas w ziemię.
Wiał szalony wiatr, w mojej głowie zaczęły się pojawiać jakieś dziwne,
gniewne myśli - czy pozostali czuli to samo? Clayd wyraźnie miał
trudności, bo w pewnej chwili spojrzał na nas, ciągle nieobecnym
wzrokiem.
- Sam nie dam rady!!! - krzyknął po altheńsku. - One chcą...
- Ech, nie ma to jak praca zespołowa - głos Xemedi-san zatarł mi jego
dalsze słowa. Dziewczyna podniosła się z kolan i podeszła bliżej
epicentrum tego chaosu... Nie, nie chaosu, pomyślałam niespodziewanie
dla siebie.
- Chcecie komuś spuścić lanie, tak? - zawołała zaczepnie. - No to śmiało!
Od niewidocznych przeciwników dało się wyczuć jeszcze większą falę
nienawiści, za to Clayd od tego momentu sprawiał wrażenie bardziej
rozluźnionego. I znowu wymawiał swoją inkantację. Aż wreszcie...
- Teraz - zdecydował Aeiran i nawet okiem nie zdązyłam mrugnąć, a już
miałam niezwykle malowniczą dziurę w ścianie. Naprawdę mi się to nie
podobało, ale powinnam się cieszyć, że nie była większa... Na szczęście
taka wystarczyła, żeby Clayd wypchnął te tak zwane duchy na zewnątrz.
Xemedi-san chyba mu w tym pomogła, coś do nich mówiąc, ale nie słyszałam
co. I nagle zapanował zupełny spokój.
- I poszło w międzysferę - odezwałam się pierwsza. - Teraz proszę mi naprawić ścianę.
- Sama sobie naprawisz, gdy bariera zostanie zdjęta - stwierdził Aeiran beznamiętnie.
- Co ja z wami mam... No cóż, zdejmujemy? - zwróciłam się do
Poszukiwaczki Tajemnic tak naturalnym tonem, jak tylko się dało. Gdyby
odczuła, że może się z niej w duchu podśmiewam, byłabym biedna... Ale
ona tylko cicho zachichotała.
Zrobiłyśmy tak, jak to uczyniłam z drzwiami, tylko na szerszą skalę.
- To jak? - spytałam po uporaniu się ze ścianą. - Obudzisz teraz małego? Tenariego, znaczy?
- Niech prześpi resztę nocy - zasugerowała. - Może być nieźle zakręcony gdy się zbudzi.
- Jakie duchy mogą być tak potężne, żeby móc nim zawładnąć chociaż na chwilę? - zamyśliłam się.
- Świadomość zbiorowa - powiedział Clayd głucho.
- Jak bardzo zbiorowa?
- Bardzo. Setki głosów połączonych w jeden - usłyszałam. - Czyli chyba ze dwa dni tu jeszcze posiedzę.
- Bo mogą być jeszcze jakieś problemy? - zaniepokoiłam się.
- Bo jestem zmęczony jak diabli - Clayd próbował zrobić krok, ale
zatoczył się i opadł na krzesło. - Przez co najmniej jeden z tych dwóch
dni będę spał.
- A śpij, należy ci się - westchnęłam. - Tylko ciekawe, gdzie, skoro kanapa się do niczego nie nadaje.
Ja też poczułam się zmęczona i klapnęłam na krzesło obok.
- I skąd się wzięły te duchy? - nie dawało mi to spokoju i zwróciłam się do Xemedi-san. - Nic o tym przypadkiem nie wiesz?
- No wiesz? - prychnęła. - To twój lokal nawiedziły, nie mój!
Taaak, gadaj tu z taką... I tak by się nie przyznała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz