Po obiedzie zaciągnęłam
Vaneshkę do kuchni i zwerbowałam do mycia naczyń. Nie może przecież
wiecznie się snuć po herbaciarni bez celu, tylko śpiewając. Poza tym
miałam nadzieję, że przynajmniej od niej czegoś się dowiem. Interesowało
mnie zwłaszcza, co robiła na wojnie, bo jako żywo nie wygląda na żołnierza, a raczej na delikatną damę. W dodatku wyciągnęła z Szafy
koronkową sukienkę - zieloną, a jakże! - w której wygląda bardzo ładnie i
sprawia wrażenie jakby chciała się komuś podobać...
Jedno trzeba jej przyznać - niczego nie tłucze.
- Słuchaj, Vaneshka - zaczęłam, gdy już wytarłyśmy prawie wszystkie
talerze. - Jeśli chciałabyś opuścić ten wymiar, nie wahaj się mi tego
powiedzieć.
- Tak samo ty - odrzekła łagodnie, jakby smutniejąc - jeśli zechcesz bym go opuściła.
- Nie zrozum mnie źle - zrobiło mi się trochę głupio. - Po prostu mam
wrażenie jakbyś za kimś tęskniła. Albo za czymś - dodałam szybko, bo
chyba się speszyła.
- Nie tęsknię za miejscem, z którego przybyłam, jeśli to masz na myśli -
usłyszałam. - Tym razem wolę tutaj, jak mówisz, tęsknić, niż tam ginąć w
imię zemsty.
- Tym razem?
- Bo teraz poczułam, że mam jeszcze po co żyć.
Przyjrzała się ostatniemu wytartemu talerzowi z aprobatą i odłożyła na suszarkę.
- Teraz byś nie zginęła - uparcie ciągnęłam temat. - Na Faile Grande powinien się już zacząć karnawał, więc walk nie ma.
- Karnawał minie, walki wrócą - odparła gładko.
- W zasadzie racja... Ale do muzyki i powiewających piór bardziej byś
pasowała - oceniłam. - Wiem, że w faileńskich oddziałach są tak zwani
Pieśniarze Wojny, ale ty nie wyglądasz na jedną z nich.
- Masz rację - Vaneshka uśmiechnęła się lekko. - Bo nie stałam po
stronie Faile Grande, choć mój ojciec stamtąd pochodził. Przeniósł się
na Timidę, a potem został uznany za zdrajcę i skazany bez procesu.
Faileńskie prawo na to pozwala.
- A timidzkie zachęca do zemsty?
- Zachęca - potwierdziła spokojnie. - Ale ojciec tak naprawdę nie czuł
przynależności do żadnej z wysp... I ja chyba też. Już nikogo tam nie
mam, nie muszę wracać.
Dobrze, rozgadała się! Postanowiłam to wykorzystać.
I nie, nie jestem wścibska. W rankingu wścibstwa kronikarka światów stoi przynajmniej o stopień niżej niż paparazzi. Wie, kiedy należy przystopować.
- Co znaczyły słowa, które wypowiedziałaś po przebudzeniu? Jeśli to nie tajemnica.
- Czasu nie wystarczy. Trzeba się wycofać - wyrecytowała. - Ostatnie
moje słowa zanim... - Urwała, robiąc minę jakby nie mogła zdecydować czy
powinna się rozpłakać, czy raczej uśmiechnąć.
Zaintrygowało mnie, że mówiła moim językiem, tak mi wyjaśnił
Aeiran. Rzeczywiście, dlaczego ktoś z Timidy zna mowę z odizolowanego
świata, który opuściły dotąd raptem trzy osoby?
- Zaintrygowana? Widać znasz wiele języków, a tego jeszcze nie
słyszałaś - Vaneshka całkiem słusznie zinterpretowała moje zadumanie. -
Mówiła nim moja matka. Wybacz jednak, jeśli wiele się o niej nie
dowiesz.
To był znak, że woli zakończyć temat. Przystałam na to, zwłaszcza że
sytuacja nawet temu sprzyjała. W tej chwili wyczułam otwarcie
herbaciarni na międzysferę... Nie, raczej na sferę astralną. Zaraz potem
głos Vanny, wołający Tenariego i drugi, zaskoczony, należący do mojej
siostry.
Stanęłam w drzwiach kuchni i zaniosłam się śmiechem z powodu scenki,
jaką zobaczyłam. W jednym momencie Satsuki stała z wyciągniętymi rękami,
trzymając demoniątko na odległość, by po przyjrzeniu się mu bliżej,
zmienić zdanie.
- Wykluł się? Jaki słodziutki! - tak tak, kolejna. Mały wykazał pewne zaniepokojenie i pofrunął w kierunku Vanny.
- O! I tak się robi! - stwierdziła z zadowoleniem moja kuzynka. - Tenari wie, że ciocia Vanny ma monopol na jego przytulanie!
Na te słowa zaniepokoił się jeszcze bardziej i cudem zdążył uciec, zanim
złapała go w objęcia. Chyba uznał, że przy mnie jest najbezpieczniej,
bo zaraz do mnie podleciał.
- T a k się robi - poprawiłam ze śmiechem. - Czyżbym tylko ja tu wiedziała, że małe demonki to nie zabawki?
- Ty wiesz? - Satsuki spojrzała na mnie z ukosa. - A co powiesz na temat
małych kiciusiów, piesiów, smoczków - smoczków! - i wszystkiego, co
ma słodkie oczka?
- Ten-chan też ma słodkie oczka, a jakoś go nie tłamszę - prychnęłam. -
Pomieszkaj z nim trochę pod jednym dachem a też przestaniesz.
Poczochrałam czuprynkę svarta, a on uśmiechnął się zawadiacko i już zamierzał pomknąć do kuchni by sprawdzić stan talerzy, ale ucapiła go Vaneshka.
- O, widzę, że masz gościa! - zauważyła moja siostra, podchodząc bliżej.
- Owszem, to jest Vaneshka - odpowiedziałam. - Jest... z wizytą.
- Miło mi poznać kolejną bliską osobę mojej gospodyni - zielonooka
uśmiechnęła się nieco szelmowsko, czego jeszcze u niej nie widziałam. -
Czy będę mogła zaśpiewać dla ciebie na pożegnanie?
- Mam nadzieję, że to nie znaczy, że mam stąd szybko spadać - brzmiała
odpowiedź z nutką śmiechu. - Satsuki jestem - potrząsnęła dłonią Vaneshki.
- Ciocia Sat - zaszczebiotała, spoglądając na Tenariego.
Roześmiałam się. Niby nie jestem miłośniczką tłumów (jakie z mojego
punktu widzenia stanowi więcej niż trzy osoby), ale takie tłumy jak ten w
Blue Haven są wyjątkiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz