29 XII

Gdy teoria zada cios
W rzeczywistość zmieni los
To dopiero będzie bal
Czasoprzestrzeń na sto par
Tik-tak-tik-tak-tik-tak-tik
Co czas robi kiedy śni?
Może wtedy oddać strzał
By mieć szansę, by wpadł w szał!
Poprzez czasoprzestrzeń mknę
Nie dogonisz nigdy mnie
Nie dopadniesz choćbyś chciał
Nawet gdybyś odpał miał
Nie wiem kiedy pójdę spać
Może gdy przestanę gnać
W czarną dziurę coś mnie pcha
Kiedy skończy się ta gra?


Ich Troje

Muszę przyznać, że wabią mnie te dziełka Geddwyna jak przynęta rybę. Oglądałam je dzisiaj jeszcze raz, gdy nagle przerwało mi pojawienie się Lexa. Pospiesznie schowałam rysunki do teczki i wepchnęłam do szuflady biurka.
- A co ty tam tak chowasz? - chłopak przyglądał się temu z rozbawieniem.
- Rysunek - odpowiedziałam spokojnie - na którym jesteśmy ja, ty, truskawki i zamek N'Yagolett.
- Akurat - zaśmiał się. - Tego nikt by nie narysował. Ale do rzeczy. Przyszedłem podziękować za to... - Wyciągnął spod koszulki (a jednak ciągle ukrywał!) łańcuszek z omegą i uśmiechnął się złośliwie. - I dać ci to. Łap!
Prezent, który wylądował w moich dłoniach, okazał się orzechem włoskim.
- Co mam z tym zrobić? - spytałam, patrząc na niego to jednym, to drugim okiem.
- Otworzyć - Lex wzruszył ramionami. - Łaziłem po sklepach w Solen, aż pewna staruszka za ladą powiedziała, że jeśli szukam czegoś dla kobiety, to będzie w sam raz... Uwierzyłem.
No tak, w Solen. To wiele wyjaśnia. Czytałam kiedyś baśń, w której z takiego orzeszka wyciągnięto najdelikatniejsze płótno świata. To znaczy najpierw wyciągnięto ziarnko pszenicy, a z niego ziarnko prosa... Na szczęście mnie zostało to oszczędzone. Faktycznie, gdy rozłupałam orzech, wystrzelił z niego materiał, ale już skrojony, zszyty i będący bez wątpienia suknią. Nie specjalnie wymyślną, lecz szykowną i w każdym calu śliczną. W kolorystyce srebrną plus chyba ze trzy odcienie niebieskiego... Jakby pomyślana w sam raz dla mnie. Nie za długa ani nie za obcisła, świetnie nadająca się do tańca... Ciekawe, czy ktoś inny wyciągnąłby taki sam strój.
- Wiedziałeś, co jest w środku? - popatrzyłam na Lexa wiekimi oczami.
- Poniekąd - odpowiedział. - Babina mówiła, że żaden mężczyzna nie będzie się czuł godzien stać przy kobiecie, która to przywdzieje. Pomyślałem, że skoro na sylwku będziesz bez pary, będzie to nawet pasowało.
- Rzekłabym, że to zależy raczej od kobiety, niż od ubioru...
- Owszem - wyszczerzył zęby. - Ale ubiór może to jeszcze spotęgować. I wiesz, wyobrażam sobie ciebie w tej sukience i...
- I...?
- I myślę, że bałbym się ciebie nawet dotknąć - dokończył.
- Teraz też się boisz - zauważyłam. - A zmieniając temat... Na pewno nie chcecie do nas wpaść?
- Nie sądzę - mruknął. - Moja Pani i ja chcemy złapać kilka chwil tylko dla siebie... Przydałoby się nam coś takiego.
Uśmiechnął się jakoś gorzko i pożegnał się, nawet nie zażądawszy rumowej. A ja powiesiłam suknię na wieszaku i pozostawiłam na drzwiach szafy w herbaciarni, a sama pomknęłam do doliny Naith.

- I co jeszcze będzie? - Lilly z uwagą kroiła kolejny składnik do dania nazwanego przez Shee'Nę "sałatką ze wszystkiego".
- Kilmeny ma zrobić poncz - przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę w bibliotece i zaniosłam sie chichotem. - I łabędzia z galaretki...
- A... ha - skomentowała Lilly. - A Brangien ma przynieść ciasto marchewkowe. Nie rozumiem, jak można upiec ciasto z marchewek!
Na te słowa wybuchnęłam jeszcze dzikszym śmiechem.
- Będą trzy ciasta marchewkowe! - wykrztusiłam, wiedząc o planach Tenki i Irian. - Będziesz miała niepowtarzalną okazję, żeby się do nich przekonać...
- I, zdaje się, Pai Pai ma też coś przynieść? - moja przyjaciółka niewzruszona dodała do sałatki właśnie pokrojoną... marchewkę.
- A tak przy okazji - wtrąciła się Shee'Na. - Nie spodziewałam się, że Pai Pai sama sobie znajdzie partnera.
- Kolega z wykopalisk, tak to ujęła? - zadumała się Lilly. - Tak się to teraz nazywa?
W odpowiedzi rzuciłam w nią jabłkiem. Złapała w locie.
- Zauważ, że gdy Pai Pai mówi "kolega", ma na myśli kolegę. Nie tak jak ty.
- W sumie racja - przyznała. - Ja i tak chodzę tylko na randki w ciemno ostatnio... Na przykład teraz.
Fakt, z Tileyem, duchem powietrza, miała się spotkać po raz pierwszy. Brangien umówiła ze swoim młodszym bratem akurat ją, bo był dostatecznie wysoki.
- A zdążysz udekorować herbaciarnię? - Shee'Na skakała z tematu na temat.
- Zmiany w moim własnym wymiarze to dla mnie nie problem - odparłam. - Jeszcze jutro ma się pojawić Geddwyn, będzie mi robił za dekoratora wnętrz.
Skończyłyśmy wreszcie tę sałatkę i wyszłyśmy na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem.
- No to ja się powoli zbieram - powiedziałam. - Pamiętajcie, pierwszych gości spodziewam się już o dwudziestej.
- I zakład, że to będziemy my - Lilly puściła do mnie oko.
Zanim jeszcze otworzyłam portal, stanęła przede mną Xemedi-san.
- Chciałam ci powiedzieć, że już ruszam po kreację, potem po partnera, a potem do Kilmeny-san pomóc jej targać tego łabędzia, do przyjęcia wrócę - wyrecytowała jednym tchem.
- Ej, a kto udekoruje twój salon, co?! - zaprotestowałam.
- To już załatwione - machnęła beztrosko ręką. - A ty masz gościa w herbaciarni, więc się pospiesz.
Też coś, nie zamierzam się spieszyć! Nikogo się nie spodziewałam, niech sobie czeka.
- Tylko uważaj, bo może padać. Cienie nisko latają - gdy wchodziłam w portal, dobiegł mnie jeszcze rozbawiony głos Xelli-Mediny.
Przez międzysfrę pędziłam jak szalona.

Siedział sobie na kanapie, ze spokojem absolutnym, podczas gdy ja o mało nie przewróciłam się przy wejściu. Niesprawiedliwość.
Podeszłam bliżej, oddychając głęboko i zastanawiając się, po co, u licha, było mi tempo jak przy podróżowaniu czarną dziurą. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, ja ze zdziwieniem, Aeiran... jak zawsze.
- Dlaczego wróciłeś? - to ja odezwałam się pierwsza.
- Swego czasu sugerowałaś, że nie potrafiłbym się urządzić w międzysferze - usłyszałam. - Nadepnęłaś mi na ambicję. Od wczoraj jestem już urządzony.
- Więc co ma znaczyć wysiadywanie na m o j e j kanapie, hm? - usiadłam obok niego.
- Własnej nie posiadam - stwierdził niewzruszony. - Poza tym czekałem na ciebie.
- Bez kanapy jeszcze nie jesteś urządzony. Poza tym nie musiałeś tu przychodzić; zwolniłam cię z przysięgi, pamiętasz?
- Coś sobie przypominam - zamyślił się. - Wydawało ci się wtedy, że do zwolnienia z takiej przysięgi wystarczy te kilka słów...
- Mam rozumieć, że jakieś ceregiele są potrzebne?
- Można to i tak określić - grobowemu głosowi przeczył wesoły błysk w czarnych oczach. - Zatem na razie jesteśmy na siebie skazani.
Skazani, tak? W tej chwili poczułam, jak budzi się we mnie przekora. Choć, jak mi się wydało, przeciwko mnie samej.
- Słuchaj, Aeiran - zaczęłam, podnosząc się z kanapy i podchodząc do Szafy. - Ty byś się czuł nieswojo tańcząc z kobietą w takiej sukni?
- Chyba zależnie od kobiety - odpowiedział z zadumą. Tak samo, jak ja Lexowi...
- No, na przykład ze mną - uśmiechnęłam się lekko. - Bo pojutrze zamierzam tak ubrana witać nowy rok.
Chyba chciał się roześmiać, ale się powstrzymał.
- W takim razie p o j u t r z e ci powiem.
Westchnęłam ciężko, zacisnęłam zęby, zerwałam suknię z wieszaka i wypadłam do łazienki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz