Wróciłam do herbaciarni
wczoraj wieczorem i na wstępie zostałam powitana przez Lexa. Siedział
przy stoliku, popijając miętową i czytając którąś książkę z mojej
biblioteki.
- Jak zwykle czujesz się tu jak u siebie - stwierdziłam. - Odpowiadają
ci chociaż wikt i zakwaterowanie? Powinnam wiedzieć, skoro cię w
zasadzie utrzymuję.
- Myślałem, że to moja Pani mnie utrzymuje - uśmiechnął się lekko i mrugnął. -
A skoro bywam tu tak często i od tak dawna, rzeczywiście... Po w i n n a ś
wiedzieć. Jak to się dzieje, że nie wiesz?
- To dlatego, że nigdy mi nie mówisz. A tymczasem oczekiwaniom klientów trzeba umieć sprostać.
- Jak ty mnie mało znasz... Przecież zazwyczaj nie narzekam - Lex spojrzał na mnie z łagodnym wyrzutem. - But why is the rum gone?
- Bo go wyżłopałeś dawno temu - mruknęłam. - Jak tak dalej pójdzie, sam będziesz go sobie kupował.
- Okrutna - westchnął teatralnie. - Widzę, że próbujesz mnie do siebie zniechęcić. Mam spadać?
- Masz być cicho i nie przeszkadzać. Mam do uporządkowania materiał na opowieść.
- Szkoda - powiedział. - Miałem nadzieję, że sobie pogadamy od serca, skoro wróciłaś na dłużej...
Od serca, akurat. Albo zacznie mi się żalić, albo rozpocznie zabawę w podteksty.
- Wcale nie twierdzę, że wróciłam na dłużej - rzuciłam lekko. - Nie
zdziwię się, jeśli spotkanie z Lilly i Shee'Ną wywoła u mnie tęsknotę za
resztą Złowieszczej Szóstki i w rezultacie jeszcze sobie pojeżdżę.
- Sama? - spojrzał na mnie z ukosa. Trochę mnie to zdziwiło.
- No, z założenia sama. A co, chcesz się zabrać ze mną?
- Nie sądzę - pokręcił głową ze śmiechem. - Spotkania z twoimi
przyjaciółkami są jeszcze bardziej niebezpieczne niż... z twoimi
przyjaciółmi.
- A to czemu? - spytałam zjadliwie. - One cię przynajmniej lubią.
- Właśnie dlatego - skrzywił się zabawnie i wstał. - Ale przynajmniej pożyczę sobie tę książkę. Kiedyś ci oddam.
Jest mi dobrze, wygodnie i przytulnie gdy tak się snuję między kuchnią,
regałem a kominkiem, w wyświechtanych dżinsach, rozczłapanych papuciach i
flanelowej koszuli w kratę. Normalnie i ludzko, bo dobrze pamiętam swoje poprzednie życie, gdy byłam zwyczajnym człowiekiem. A powiem od razu, że nie mam wielu miłych wspomnień z tamtego życia. Takie właśnie miłe chwile w samotności... albo z przyjaciółką z wyobraźni, której przygody układałam we własnej głowie, żeby nie zwariować. Chociaż wszyscy wkoło uważali mnie za wariatkę również dlatego.
Nieważne. Teraz jest mi dobrze (a może by kiedyś spisać te jej przygody?).
Według mojego prywatnego kalendarza jest już grudzień, dlatego właśnie
rozpaliłam w kominku i zrobiło mi się cieplutko po czubki palców. Niech
nawet w międzysferze da się poczuć wrażenie zimy.
A teraz siedzę sobie wygodnie przy biurku i, rzucając co chwilę okiem na
Symbol Aeirana jak na źródło inspiracji, próbuję dojść do ładu z tymi
wszystkimi karteluszkami, na których zasiałam chaos. To znaczy,
zapisałam je wszystkim, co dotyczy opowieści o Klejnocie, a co wiedzieli
mieszkańcy DeNaNi. Właściwie, jeśli się bliżej przyjrzeć... Jak na mnie
to wcale nie jest aż taki chaos. Normalnie materiały po prostu gubię i
wtedy dziękuję Siłom Wyższym, że do opowieści mam lepszą pamięć niż do
czegokolwiek innego...
Choć chyba nie będę się zaszywać w domu przez całą zimę, bo to, o czym
mówiłam wczoraj Lexowi, wydaje mi się coraz lepszym pomysłem. Niby
powiedziałam tak żeby go po prostu spławić, ale z drugiej strony fajnie
by było odwiedzić Brangien, Pai Pai i San-Q. Patrzę na zdjęcie, które
stoi na moim biurku obok Symbolu i przedstawia nas sześć, roześmiane i
starające się nie zasnąć na stojąco. To pamiątka po ostatnim spotkaniu
noworocznym, jeszcze w Alkhai Golt, gdy szalałyśmy do godzin porannych, a
to zdjęcie zostało zrobione tuż przed końcem zabawy, jako świadectwo,
że potrafię tyle wytrzymać bez snu.
Oj, nostalgia mnie ogarnia. Trzeba będzie rzeczywiście temu zaradzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz