11 XII

Ponieważ za nic nie mogłam złapać Satsuki, postanowiłam poprosić o pomoc Brangien i w rezultacie spędziłam dwa miłe dni w Teevine. Wspanialne było odwiedzić kolejną przyjaciółkę... No i Artena. Bo jest jednym z tych nielicznych cieni przeszłości, które nie przyprawiają o szok pojawianiem się na powrót.

Do siedziby duchów żywiołów można się dostać jedynie przez żywioł... Stać się z nim jednością i nie zginąć przy tym. Jeśli jednak posiada się naturalną więź z wodą, źródłem może stać się nawet basen w Blue Haven.
Nie minęło sporo czasu, a już stałam przed bramą, która - jak całe Teevine - wyglądała jak zrobiona z porcelany. Pociągnęłam za wiszący w powietrzu łańcuszek, co uwolniło kryształowy dźwięk setek dzwoneczków. Ale kiedy brama się otworzyła, ujrzałam za nią kogoś, kogo mimo wszystko nie spodziewałam się spotkać.
- Geddwyn! - zawołałam z radosnym zaskoczeniem, a on złapał mnie w talii i zakręcił w kółko. Gdy mnie wreszcie postawił, mogłam się mu przyjrzeć i zobaczyć, czy pozostał taki, jakim go zapamiętałam. Niby wysoki (metr siedemdziesiąt plus platformy), lecz o drobnej budowie, ubrany był w bluzkę o wielu odcieniach błękitu, z materiału mieniącego się jak rybia łuska, i w ciemnogranatowe spodnie. Jasna karnacja, krótka morskozielona czuprynka, oczy, w których można zatonąć oraz mnóstwo srebrnych kółek na nadgarstkach i w lewym uchu... I szeroki uśmiech. Nie, nie zmienił się przez ten rok. W ogóle nie czuło się upływu tak długiego czasu.
- Dobrze cię znów widzieć - odezwałam się bardzo oryginalnie.
- Ciebie też, Kropelko Rosy - roześmiał się i pociągnął mnie do zameczku. - Do mojej siostrzyczki, jak rozumiem?
- Rozumiesz, rozumiesz. Ale do ciebie też będę miała sprawę, skoro wreszcie się tu pojawiłeś.
- Pamiętasz o mnie, co za ulga! - westchnął teatralnie, a po przejściu krętego korytarza posadził mnie w fotelu. - Brangien się rozjeżdża gdzieś po łąkach, więc ruszam na jej poszukiwanie. A potem znajdź nieco czasu dla mnie, jasne?
- Jasne - zachichotałam gdy już wychodził.
Zostałam sama w pokoju zwanym przez Brangien "pokojem odpływu", pewnie dlatego, że Geddwyn rezydował w nim, gdy się pojawiał. Było tam pełno książek, które czytając można było iście odpłynąć... Poza tym wieża z olbrzymimi głośnikami, w kącie gitara (mocno pokancerowana, czyli Tileya), a na ścianach obrazy... Piękne. I dwa wyjścia, poza głównym - na basen i na werandę.
Już miałam umilić sobie czekanie słuchaniem muzyki, gdy nagle usłyszałam znajomy głos:
- No proszę, jednak ty. Takie miałem dziwne przeczucie, choć do końca nie wierzyłem.
Drgnęłam i spojrzałam na mężczyznę, który pojawił się właśnie w drzwiach. Z rozbawieniem stwierdziłam, że Brangien udało się go przekonać do noszenia nieco jaśniejszych kolorów, ale nie nakłoniła go do podcięcia włosów, ciągle spadających na oczy. Uśmiechał się lekko, z pewną zadumą i nie mogłam nie odwzajemnić tego uśmiechu.
- Geddwyn wrzasnął do mnie: "Ej, szwagier! Zabaw gościa!" i przyszedłem... A tu ty - powiedział, a w jego fioletowych oczach błysnęły wesołe iskierki.
- Cześć, Arten - odezwałam się wreszcie i wstałam by uścisnąć jego rękę.
- Brangien się ucieszy - mroczny elf usadowił się na Geddwynowym tapczanie i dał mi znak bym usiadła obok. - Sama chciała się do ciebie wybrać, zanim pojedziemy.
- Dokąd? Wezwanie od Promienistych?
- Nie da się ukryć - pokiwał głową z bezradną miną. - I oczywiście moja luba nie może się beze mnie obyć.
- Po prostu wzięła cię pod pantofel - stwierdziłam przekornie.
- Zaraz pod pantofel - roześmiał się. - Raczej miękki, puchaty kapciuszek, który wywołuje rozkoszne ciepło. Skąd wiesz, czy gdyby sprawy nie potoczyły się inaczej, nie byłbym teraz pod twoim pantoflem?
Zachichotałam - jego słowa nie wywołały ukłucia w moim sercu, jak to bywa w przypadku innego cienia z mojej przeszłości. Nasze uczucia się zmieniły na tyle, że potrafimy trwać obok siebie bez żalu... Co nie zmienia faktu, że czasem zastanawiam się co by było, gdybym nie wyruszyła na pomoc żywiołowi wody, a on na swoją misję? Przypuszczalnie nigdy nie spotkałabym Geddwyna i Brangien, nie odkryłabym w sobie smoczej krwi, nie powstałoby kilka opowieści. I ciekawe, gdzie bym teraz była. Bo pewnie nie powstałoby również Blue Haven...
Gdziekolwiek bym była, może ciągle z Artenem. Mam wrażenie, że ktoś taki jak on ochroniłby mnie przed tym lękiem, który pojawia się zawsze, gdy się zakochuję. Nie pozwoliłby mi się odepchnąć ani samej uciec. Wyciągnąłby mnie na dobre z cienia Lexa Diss Gyse...
Ale koniec końców cieszę się, że udało nam się...

- Co sugerujesz? Zaczęcie wszystkiego od nowa? Bo już raz dla siebie umarliśmy?
- A czemu nie? W końcu jesteśmy w pewnym sensie inni... Jakbyśmy się dopiero poznawali.
- Właściwie to może być zabawne. A zatem może się poznamy? Już parę razy się tu widzieliśmy, a jeszcze do tego nie doszło. Nazywam się Arten, a ty?
- Zaraz się zaniedbanie naprawi. Jestem Miya, przyjaciółka twojej dziewczyny.
- Mojej...?
- A co, jeszcze nie jest twoją dziewczyną? Patrzycie na siebie jakbyście chcieli, ale się bali, więc...


...zaprzyjaźnić.

Wołanie Geddwyna dało nam do zrozumienia, że nadjeżdża Brangien. Rzeczywiście, zobaczyłam przez szklane drzwi, jak podekscytowana galopuje na El Fuego. Zeskoczyła z niego jeszcze w biegu i przez werandę wpadła do pokoju. Jasnobrązowe włosy związała w dwa kucyki, ale i tak potargał je wiatr.
- Miya!!! - wydała z siebie radosny pisk. Uścisnęłyśmy się, jakbyśmy się przez lata nie widziały. - Zaczekasz tu, czy odprowadzisz ze mną tego urwipołcia do stajni? Wyraźnie domaga się posiłku.
Wyszłam z pokoju i pogłaskałam konia, który szczerzył zęby równie radośnie, jak jego amazonka. Chociaż uśmiech Brangien jest jedyny w swoim rodzaju i wielu już traciło dla niego głowę. Taki trochę łagodny, a trochę z ukosa.
- Geddwyn mówił, że masz do mnie jakąś sprawę - powiedziała, kiedy już należycie zajęła się El Fuego. - No to mów.
- No to mówię. Ciepła potrzebuję. Cieplutko cieplutkiego ciepła.
- A co, zima zawitała do herbaciarni? Grzejników nie masz? Kominka jeszcze nie masz?
- Kominek już mam, ale to jeszcze nie to - zachichotałam. - Potrzebne mi coś, co mogłoby ogrzać jajo...
Brangien spojrzała na mnie z miną wyrażającą zupełne osłupienie.
- No, jajo - powtórzyłam. - Demonie.
- Miya!!! - zawołała. - Od kiedy ty masz jajo i dlaczego nic nie powiedziałaś?!?
- Bo jeszcze nie mam. Słuchaj, moja rasa nie wylęga się z jaj... Ono dopiero do mnie przyjdzie.
- Gubię się. Szczegóły proszę - zażądała.
- Otóż zgadałam się na imprezie z jedną znajomą...
- Coś mi tu nie pasuje - Brangien zmarszczyła śmiesznie nos. - Od kiedy ty bywasz na imprezach?
- A nasz sylwester to co, nie impreza? W każdym razie koleżanka ma w piwnicy jajo demona, które pojawiło się nie wiedzieć skąd i nie wie co z nim zrobić...
- Więc ty się podjęłaś - pokiwała domyślnie głową. - Jak bardzo ciepło musi mieć to maleństwo?
- Bardziej niż mogłabym wytrzymać...
- Dobra - zadecydowała. - Mam gdzieś na pawlaczu ocieplarkę własnej produkcji, tylko długo nie używaną i może trochę potrwać zanim zacznie działać. Zostaniesz do jutra? Bo wiesz, ja jadę, więc ci nie dostarczę, a Geddwyn mógłby ci dotrzymać towarzystwa...
- Geddwyn nie stawia się na wezwanie? - zdziwiłam się.
- Chyba pamiętasz, że od kiedy tak nabałaganił w swoim żywiole, Promieniści go nie kochają - zachichotała. - Przyjechał specjalnie żeby się zaopiekować domem, ja nie mam wyboru i muszę jechać. Nawet Maeve wyruszyła już rano, choć taka z niej domatorka.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Akurat te duchy nie pod każdym względem pasowały do swoich żywiołów... Nieraz sama się dziwiłam swojej przyjaźni z Brangien, skoro ogień zwykle raczej mnie odstrasza. Ale jej sympatia do koloru niebieskiego widać przeważyła.
- Będziesz mogła sobie regulować natężenie ciepła - instruowała mnie przyjaciółka. - Od ciebie zależy, kiedy się wykluje.
- Żeby się tylko nie przeterminowało - zadumałam się. - W sumie zalegało w tej piwnicy już dość długo, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu by się dowiedzieć jak się nim zająć...
- Ty mnie zadziwiasz - westchnęła Brangien. - Zawsze mówiłaś, że w żadnym wypadku nie umiesz się zajmować dziećmi, a tu nagle chcesz się uwiązać w domu...

Ocieplarka z wyglądu przypominała podręczną lodówkę, tyle że działała na odwrót. Zostałam dokładnie poinformowana jak się toto obsługuje, a potem Brangien i Arten wyjechali... Następnego dnia wybrałam się z Geddwynem do strefy letniej, popływać w jeziorze. Pokrzykując jak dzieciaki, próbowaliśmy się nawzajem utopić, oczywiście ze skutkiem zerowym.
- Słuchaj - zaczął duch wody, gdy wyszliśmy na brzeg. - W swoim żywiole wyglądasz tak smakowicie, że chyba cię tak narysuję.
- Tylko nie smakowicie! - trzepnęłam go po głowie. - Ale przypomniałeś mi, że mam z tobą do pogadania.
- No, słucham - powiedział, zaprowadziwszy mnie pod akację w pełni rozkwitu. Pomyśleć, że zapamiętał moją słabość... Zerwałam kwiat, wdychając jego zapach.
- Wysłałeś mi portret - rzekłam cicho. - M ó j portret.
- Udał mi się, co?
- Nigdy ci nie mówiłam, jak wtedy wyglądałam.
- A, o to ci chodzi? - Geddwyn uśmiechnął się kącikiem ust. - Zauważ, że odbijasz się również w wodzie. A ten żywioł dzielę z tobą, więc wiem co nieco o twoim odbiciu...
- Co jeszcze wiesz? - usiadłam, podkulając nogi.
Chłopak przez chwilę patrzył na migoczącą taflę wody, namyślając się.
- Przez te twoje pytania nachodzi mnie natchnienie - stwierdził wreszcie.
- Co masz na myśli?
- Zobaczysz - posłał mi szelmowski uśmiech i to był koniec rozmowy na ten temat.
Zwłaszcza, że zażyczył sobie dokładnej relacji z tego, co ostatnio porabiałam... A gdy opowiadałam, patrzył na mnie z uwagą. Nie spytałam, co takiego dostrzegł. Kto wie, może się to odbije w jego twórczości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz