Dopiero gdy się obudziłam,
zobaczyłam na biurku teczkę z rysunkami. Może więc była tam już wczoraj,
a może nie... Zajrzałam nieco niepewnie, nie wiedząc, co też Geddwyn
tym razem wymyślił. I czy nadawało się na prezent gwiazdkowy.
Siedem małych dzieł sztuki, a na niemal każdym wyglądam inaczej. I, jak się okazało,
siedem wątków miłosnych. Jak on może mnie znać aż tak dobrze? Z każdym
kolejnym rysunkiem coraz bardziej drżały mi ręce.
Rysunek pierwszy, przedstawiający... Przyszłość? Bo na pewno nie
przeszłość ani nie teraźniejszość, skoro nikogo przy mnie nie ma. Ja,
taka jaka jestem w obecnym wcieleniu, siedzę w półmroku przy
herbaciarnianym kominku (którego jeszcze nie miał okazji zobaczyć na własne oczy). Przytulona do mężczyzny... A na mojej twarzy
świetnie oddana radość połączona z wątpliwością, jakbym nie mogła
uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Tytuł Happiness...? - bardzo
wymowny. Przez chwilę czułam czyjąś bliskość. Dziwnie realną, może
zbyt realną? Całe szczęście, że twarz tego faceta skrywa mrok i mogę
uznać, że Geddwyn nie miał na myśli nikogo konkretnego. W przeciwnym
razie bałabym się... Tylko czego, czego?
Uch, nie lubię siebie w takim nastroju.
Na widok drugiego - Gift - uśmiechnęłam się z pewnym wzruszeniem.
Arten, ten najbliższy ideału, nawet teraz, gdy nie łączy nas już
uczucie. Scenka pożegnania, gdy widziałam go po raz ostatni przed
wyjazdem, dał mi wtedy naszyjnik. Nosiłam go póki nie przyniesiono mi
wiadomości, że Arten nie żyje, potem było mi zbyt smutno. Właściwie
gdzie ja ten naszyjnik posiałam? Może by go poszukać? A może nie warto
rozgrzebywać starych wspomnień?
Trzeci, a razem z nim chęć rzucenia talerzem, tylko nie ma w kogo. Dinner,
doprawdy! Kolejny kominek, wielki i kamienny, w zamku bez wyjścia. I
rozłożona przed nim skóra czegoś nieżywego i puszystego, na której tyle
przesiedzieliśmy, nie bacząc na to, że szampan się nam za bardzo
nagrzewa. Tak jak na rysunku. Konsumentka, jej posiłek i truskawki na
deser. Zabiję Geddwyna.
Czwarty, Before the sacrifice. Ja i on w saniach ciągnionych
przez cztery wielkie medreny. Vagn, który dawał mi tyle poczucia
bezpieczeństwa i który kochał mnie za bardzo. Nie zasługiwałam na takie uczucie, nie wtedy, dlatego tak mi było przykro. Nadal jest.
I kolejny, Lesson. Do diabła, musiał uchwycić akurat scenę
rozstania?! Długo oduczałam Tancreda miłości do mnie. Długo i boleśnie.
Ten rysunek odłożyłam najszybciej. Może poza trzecim.
Ev thái, pyta następny. Dlaczego? Dlaczego mnie odrzuciłeś? Bo
byłam demonem, tak jak teraz? Bo byłeś zbyt zimny, by pozwolić uczuciu
ogrzać swoje serce? Ja, taka samotna, a w tle lekko skośne szklistozielone oczy.
Teraz już nawet nie potrafiłabym opisać, jak Kal wyglądał... Oprócz tych zmodyfikowanych oczu.
Trudno ich nie zapomnieć. Ale teraz ich widok nie wzbudza już bólu.
Ostatni wypadł mi z rąk. Kioku, wspomnienie. Ja, ta pierwsza,
lustrzana, macham na pożegnanie komuś, odjeżdżającemu konno we mgłę.
Skąd... Jak on... Czy mam przypuszczać, że Geddwyn wie o mnie więcej niż
ja? Więcej niż chce powiedzieć???
Schowałam rysunki z powrotem do teczki, choć miałam ochotę zostawić na
wierzchu ten niezdefiniowany. Ale jeszcze nie teraz, najpierw muszę
ochłonąć.
I stało się: wizja sylwestra w Blue Haven robi się coraz bardziej
realna. Na razie rozesłałam zaproszenia rodzince, zaznaczając, że mile
widziane ubrania z pomysłem i partnerzy umiejący tańczyć albo sama im
takich załatwię. Do osób bardziej uchwytnych chyba pofatyguję się
osobiście. Nawet nie zauważyłam, kiedy perspektywa spotykania się z
innymi przestała mnie odstraszać. Może gdzieś w głębi duszy jestem
bardziej towarzyska niż mi się wydaje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz