25 XII

Dopiero gdy się obudziłam, zobaczyłam na biurku teczkę z rysunkami. Może więc była tam już wczoraj, a może nie... Zajrzałam nieco niepewnie, nie wiedząc, co też Geddwyn tym razem wymyślił. I czy nadawało się na prezent gwiazdkowy.
Siedem małych dzieł sztuki, a na niemal każdym wyglądam inaczej. I, jak się okazało, siedem wątków miłosnych. Jak on może mnie znać aż tak dobrze? Z każdym kolejnym rysunkiem coraz bardziej drżały mi ręce.
Rysunek pierwszy, przedstawiający... Przyszłość? Bo na pewno nie przeszłość ani nie teraźniejszość, skoro nikogo przy mnie nie ma. Ja, taka jaka jestem w obecnym wcieleniu, siedzę w półmroku przy herbaciarnianym kominku (którego jeszcze nie miał okazji zobaczyć na własne oczy). Przytulona do mężczyzny... A na mojej twarzy świetnie oddana radość połączona z wątpliwością, jakbym nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Tytuł Happiness...? - bardzo wymowny. Przez chwilę czułam czyjąś bliskość. Dziwnie realną, może zbyt realną? Całe szczęście, że twarz tego faceta skrywa mrok i mogę uznać, że Geddwyn nie miał na myśli nikogo konkretnego. W przeciwnym razie bałabym się... Tylko czego, czego?
Uch, nie lubię siebie w takim nastroju.
Na widok drugiego - Gift - uśmiechnęłam się z pewnym wzruszeniem. Arten, ten najbliższy ideału, nawet teraz, gdy nie łączy nas już uczucie. Scenka pożegnania, gdy widziałam go po raz ostatni przed wyjazdem, dał mi wtedy naszyjnik. Nosiłam go póki nie przyniesiono mi wiadomości, że Arten nie żyje, potem było mi zbyt smutno. Właściwie gdzie ja ten naszyjnik posiałam? Może by go poszukać? A może nie warto rozgrzebywać starych wspomnień?
Trzeci, a razem z nim chęć rzucenia talerzem, tylko nie ma w kogo. Dinner, doprawdy! Kolejny kominek, wielki i kamienny, w zamku bez wyjścia. I rozłożona przed nim skóra czegoś nieżywego i puszystego, na której tyle przesiedzieliśmy, nie bacząc na to, że szampan się nam za bardzo nagrzewa. Tak jak na rysunku. Konsumentka, jej posiłek i truskawki na deser. Zabiję Geddwyna.
Czwarty, Before the sacrifice. Ja i on w saniach ciągnionych przez cztery wielkie medreny. Vagn, który dawał mi tyle poczucia bezpieczeństwa i który kochał mnie za bardzo. Nie zasługiwałam na takie uczucie, nie wtedy, dlatego tak mi było przykro. Nadal jest.
I kolejny, Lesson. Do diabła, musiał uchwycić akurat scenę rozstania?! Długo oduczałam Tancreda miłości do mnie. Długo i boleśnie. Ten rysunek odłożyłam najszybciej. Może poza trzecim.
Ev thái, pyta następny. Dlaczego? Dlaczego mnie odrzuciłeś? Bo byłam demonem, tak jak teraz? Bo byłeś zbyt zimny, by pozwolić uczuciu ogrzać swoje serce? Ja, taka samotna, a w tle lekko skośne szklistozielone oczy. Teraz już nawet nie potrafiłabym opisać, jak Kal wyglądał... Oprócz tych zmodyfikowanych oczu. Trudno ich nie zapomnieć. Ale teraz ich widok nie wzbudza już bólu.
Ostatni wypadł mi z rąk. Kioku, wspomnienie. Ja, ta pierwsza, lustrzana, macham na pożegnanie komuś, odjeżdżającemu konno we mgłę.
Skąd... Jak on... Czy mam przypuszczać, że Geddwyn wie o mnie więcej niż ja? Więcej niż chce powiedzieć???
Schowałam rysunki z powrotem do teczki, choć miałam ochotę zostawić na wierzchu ten niezdefiniowany. Ale jeszcze nie teraz, najpierw muszę ochłonąć.

I stało się: wizja sylwestra w Blue Haven robi się coraz bardziej realna. Na razie rozesłałam zaproszenia rodzince, zaznaczając, że mile widziane ubrania z pomysłem i partnerzy umiejący tańczyć albo sama im takich załatwię. Do osób bardziej uchwytnych chyba pofatyguję się osobiście. Nawet nie zauważyłam, kiedy perspektywa spotykania się z innymi przestała mnie odstraszać. Może gdzieś w głębi duszy jestem bardziej towarzyska niż mi się wydaje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz