24 XII

- Dokąd właściwie biegniemy? - spytałam z pewnym trudem, bo wiatr wiał mi w twarz.
- A co za różnica? - usłyszałam w odpowiedzi. - Byle dalej od pościgu!
Skręciliśmy w ciemną uliczkę, jakich na Carne było wiele. Ominęliśmy jakiś kompletnie zdezelowany samochód i dwie kobiety o podejrzanej reputacji... Co ja piszę, tam wszyscy mają podejrzaną reputację. Mimo lekkiego zmęczenia nie przestawałam się głowić, dlaczego zamiast spożywać kolację wigilijną, kryję się w jednym z trzech miast najbardziej zakazanej planety w światach w towarzystwie Lexa Diss Gyse.
- Słuchaj no - wydyszałam gdy przykucnęliśmy za śmietnikiem. - Jak ty to robisz? Na okrągło ktoś cię ściga i zawsze wiadomo, że należysz do Omegi, mimo że nie afiszujesz się tym na sposób swoich współpracowników?
Zaiste, bez znaku rozpoznawczego bardzo odstawał od innych agentów.
- Odpowiedź jest tylko jedna - rzekł Lex. - Ja po prostu nie muszę się afiszować. Kochają mnie i bez tego.
Wstał, rozejrzał się i pociągnął mnie do jakiegoś budynku. Zaczynało padać.
- Ale mógłbyś sobie przynajmniej w Przesilenie zrobić wolne - ciągnęłam - i spędzić trochę czasu z Sheril na przykład.
- I sprowadzić pościg do Eskalotu? - zaśmiał się. - Zabiłaby mnie.
- W takim razie co, u diabła, podkusiło cię, żeby ciągnąć ze sobą mnie?!
- Xella-Medina - mruknął. - Palnęła mi mówkę o tym, jaka samotna siedzisz w herbaciarni i że przydałoby się odwrócić twoją uwagę od denerwowania się bez powodu. A że zachciało im się gonić za mną akurat dzisiaj...
- Mam już powód - dokończyłam. Widać moja kartka świąteczna do niej dotarła, a to był rewanż. Zrezygnowałam z robienia Lexowi wyrzutów, że udaliśmy się właśnie w miejsce, w którym najłatwiej go znaleźć.
Odrapana klatka schodowa wydawała się nie mieć końca, ale wreszcie dotarliśmy do wyjścia na dach. Cudownie, nie dość, że będziemy jak na talerzu, to jeszcze wysoko. Gorzej już być nie mogło...
Ale gdy wyszliśmy, okazało się, że jednak mogło. Dwoje przedstawicieli END-u - bo to właśnie END-owi Lex podpadł - stało na dachu, oczekując na nasze przyjście. Mężczyzna w cienmoszarym garniturze, wyglądający diabelnie tajemniczo, i kobieta w obcisłym bordowym kombinezonie, może nie piękna, ale niewątpliwie czarująca. Dosłownie. Nad jej otwartą dłonią pojawił się niewielki płomyczek.
- Śledziliśmy cię - wyjaśniła ze słodkim uśmiechem. Brała lekcje u Xelli-Mediny?
- Jestem pełen uznania - Lex odwzajemnił uśmiech. - Dlatego wybrałem efektowną arenę na ewentualny pojedynek.
- Nie lepiej było uciec gdzieś, gdzie bym cię nie znalazła?
- Nie mogłem was zawieść choćby przez uznanie dla END-u - brzmiała odpowiedź. - W przeciwieństwie do Omegi macie coś w rodzaju klasy.
Mężczyzna, który dotąd stał bez słowa, skłonił się lekko.
- Skoro tak - usłyszałam jego głos w swoim umyśle. - Trzeba było przejść do nas, jak to zrobiła Marlys - spojrzał znacząco na bordową.
Do Lexa pewnie też dotarły te słowa, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Przykro mi - pokręcił głową. - Mam swoje powody żeby tam zostać i w rezultacie ciągle podpadać konkurencji.
Powód, dla którego wstąpił do Omegi... Kiyonê, jedyna osoba znająca odpowiedzi na dręczące go pytania. Dlaczego dotąd nie zdecydował się ich zadać?
- Pani też z Omegi? - telepata zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Siły Wyższe uchowajcie - skrzywiłam się. - Ale pewnie potrzebujecie dowodu by mi uwierzyć?
- Wyraz pani twarzy jest wystarczającym dowodem - na te słowa Lex zgiął się w pół ze śmiechu. - Obawiam się, że musi pani opuścić to miejsce.
- No i widzisz coś narobił? - spojrzałam na Lexa triumfalnie. - Nie było po co mnie tu ciągnąć.
- Powiedz to Xelli-Medinie - odparł. - To ona się o ciebie zatroszczyła.
Na dźwięk niewątpliwie znajomych imion agenci END-u spojrzeli na nas jakby niepewnie.
- O! - zauważył Lex. - Zaczęli się wahać czy mnie sprzątnąć! No, Rigel, odezwij się. Zrób to dla mnie, co?
Telepata nie odpowiedział, za to Marlys cisnęła w chłopaka swoim płomieniem. Niewiele myśląc zablokowałam go wodą, ciesząc się w duchu z deszczu.
- Nie musiałaś...
- Musiałam. Sama chcę cię skrzywdzić.
Czarodziejka nie dawała za wygraną i najwyraźniej nie czuła sympatii do dawnego kolegi. Tym razem utworzyła sporą ognistą kulę. Straciwszy cierpliwość, otworzyłam pod nami portal...

- Jeśli będą nas gonić, zostwiam cię samego - ostrzegłam lodowatym tonem pasującym do scenerii.
- Nie będą - odpowiedział Lex beztrosko. - Najpierw poszukają Xelli-Mediny, żeby dowiedzieć się, kim, do cholery, jesteś i skąd ją znamy.
Jeśli myślał, że dzięki temu niewątpliwemu optymizmowi zdołam odtajać, to się przeliczył.
- I po co ci to było? - spytałam. - Naprawdę nie musiałeś się z nimi bawić w kotka i myszkę.
- Racja, następnym razem przyjedziemy od razu tu, gdziekolwiek nas zawiało. Z sankami. Tak uroczej zimy dawno nie widziałem.
- Nie zmieniaj tematu - ucięłam, choć poczułam nagle irracjonalną potrzebę śmiechu. - Nie zamierzam być miła, więc sobie oszczędź.
- Dziś noc cudów, zauważ - usłyszałam. - Może akurat zdarzy się mały cud?
Zamierzałam skwitować to pogardliwym milczeniem, ale w tej chwili mój wzrok przykuł widok na niebie. Najprawdziwsza zorza polarna, jedno z tych zjawisk, które zawsze wpędzają mnie w rozmarzenie...
- Wesołych świąt, Miya.
- Wesołych świąt, Lex - odpowiedziałam, czując, że jednak topnieję jak lód w letnim słońcu. Zerknęłam w stronę Lexa i napotkałam jego porozumiewawcze spojrzenie. Może to dziwne, ale w tej chwili poczułam przeskakującą między nami iskierkę... Nie, nic z tych emocji, jakie iskrzą między nami zazwyczaj. To było takie wesołe, spokojne, najbliższe... Przyjaźni? Uznałam, że gdy wrócę do domu i ochłonę po dzisiejszym wieczorze, wyda mi się to złudzeniem.
A potem przypomniałam sobie o czekającej na mnie wieczerzy, która najpewniej już dawno była zimna jak tutejszy klimat.

Kiedy wróciłam do herbaciarni, nawet nie trudziłam się z odgrzewaniem - zawsze wolałam jeść za zimne potrawy niż za gorące - a potem przeszłam do domu i nawet nie zapalałam światła, tylko od razu walnęłam się na łóżko. Chociaż nie - jeszcze przed kolacją pogrzebałam trochę w Szafie i znalazłam coś, co uznałam za świetny prezent gwiazdkowy w sam raz dla Lexa i nie omieszkałam mu go wysłać. Szafa jak zwykle zgaduje moje myśli... Cienki srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie litery Ω. Teraz Lex będzie wreszcie miał swój znak rozpoznawczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz