Przyszły do mnie dzisiaj dwie przesyłki prosto z Dekilonii. Z życzeniami świątecznymi. Mieszkańcy
Dekilonii nie obchodzą dnia Przesilenia jako takiego, ale świętują
dziesięć dni zwanych Białą Dekadą - pod tym względem są wierni tradycji
ze Starego Świata. Przesyłki przypomniały mi, że dzisiaj jest drugi dzień
tego okresu - ten, w którym daje się sobie podarunki. Pojutrze za to
będzie dzień wybaczania i wszyscy, którzy go uszanują, będą musieli
powstrzymać się z gniewem i hodowaniem nowych uraz aż do nowego roku.
Pierwszy prezent był pozytywką... Oczywiście nie zwyczajną pozytywką.
Mogłabym stwierdzić, że wyszła spod ręki Dionê, ale znalazłam przy niej
kartkę z napisem: Nie spodziewaliśmy się tego, ale jesteśmy wielcy! Akane&Katsuji.
I w zasadzie to małe posrebrzane puzderko do nich pasowało. Po otwarciu zaczęły w nim
wirować promyczki światła, które dostosowywały się do muzyki... No
właśnie, muzyki. Dotąd jeszcze nie spotkałam pozytywki, która wydawałaby
dźwięki bez dwóch zdań gitarowe.
Drugim podarkiem była kaseta wideo o zawiłym acz intrygującym tytule Prawdziwe oblicze pierwszego dnia Białej Dekady w Srebrnym Pałacu.
Tu od razu wiedziałam, kto jest autorem, a raczej autorkami tego
pomysłu, i że na pewno nie będę się nudzić podczas oglądania. Niestety,
nie udało mi się na razie tego zrobić, ponieważ odwiedził mnie
niespodziewany gość...
- Witaj w ten piękny dzionek! - usłyszałam znajomy głos. - Ruszamy na przejażdżkę, co ty na to?
- Witam cię ponownie, Pokrzywko - odruchowo weszłam w jej ton. - Tak znienacka?
- A co? - Nindë postąpiła kilka kroków. - Masz zamiar o mnie zapomnieć,
podczas gdy zdecydowanie powinnaś w chwili obecnej uczyć się jazdy?
- Dziękuję, że masz o mnie tak wysokie mniemanie - parsknęłam śmiechem. -
Po prostu powiedz, że jestem najgorszym jeźdźcem jakiego miałaś.
- Jeszcze żadnego nie miałam, ignorancie - odcięła się. - Więc albo
jedziesz, albo poszukam sobie nowego by móc go z tobą porównać.
- W takim razie dokąd? - skapitulowałam. - Bo herbaciarnia trochę się nie nadaje...
- Najlepiej ty nas poprowadź - klacz zarzuciła grzyw.ą - Mam ochotę popędzić przez międzysferę....
- Tylko nie pędzić!
- ...jak duch i wypaść nagle z nicości przed czyimś przerażonym
obliczem - ciągnęła. - Stałybyśmy się bohaterkami ponurej opowieści!
- Tak, poo'kah z banshee na grzbiecie, pędzące po czyjeś życie - mruknęłam. - Jak nocna mara z... Nie, nie ma szans, nie będziemy nikogo straszyć.
- Oj, zaraz musisz deptać moje marzenia o wzbudzaniu postrachu - westchnęła zabawnie Nindë. Co prawda to prawda, na poo'kah
to ona raczej nie wyglądała. Umaszczenie pasowało, ale
poza tym była smukła, raczej nieduża i miała zbyt wesołe oczy.
- Więc gdzie się wybierzemy, szefowo? - Jej pytanie podało mi pewien pomysł.
- Poczekaj momencik - powiedziałam i zaczęłam grzebać w Szafie.
Po krótkim czasie znalazłam w niej dwie wielkie kokardy na włosy,
długaśny naszyjnik z bursztynów i czarny krawat w różowe króliczki, a na
końcu wyciągnęłam jeden z najładniejszych pasów obi jakie
widziałam. Ciemnoniebieski, wykonany z materiału delikatnego w dotyku, a
jednocześnie diabelnie mocnego - pasował do ulubionego kimona Akane i
przypominał ją samą. Delikatna i subtelna jak kwiat wiśni na wietrze, a
zarazem twarda jak najlepsza stal. Spokojna i wiecznie zasłuchana w tę
swoją muzykę, a kiedy trzeba waleczna. Urodzona do bycia królową,
wysoka, budząca szacunek i lśniąca jak gwiazda - a tymczasem ja ciągle
zwracam się do niej -chan...
- Kierunek: Dekilonia - zadecydowałam gdy już władowałam wszystko do torby i ubrałam się ciepło. - Jedziemy świętować!
Wylądowałyśmy w stolicy, wpadając prosto w zaspę. Chyba pierwszy raz w
tym roku spotkałam się z najprawdziwszą zimą w całej swojej krasie. Domy
były świątecznie ustrojone, zaś z dachów zwieszały się piękne sople
lodu.
- Jak myślisz? - odezwała się zaczepnie Nindë. - Jeśli ruszę kłusem, wpadniemy w poślizg?
- Ja mam wiedzieć? - prychnęłam. - Poza tym drogi nie są oblodzone... Przynajmniej ta nie jest.
Bez pośpiechu objechałyśmy sztuczne jezioro, teraz zamarznięte i
skrzące się efektownie, a następnie przekroczyłyśmy wrota prowadzące na
dziedziniec. Straż mnie rozpoznała, więc nie było przeszkód. Natomiast
omal nie wpadła na nas jadąca z dziką prędkością kareta w róznobarwne
wzory. Z tyłu furkotały jej długie wstęgi... No i poruszała się bez
koni.
- Jak zwykle przyprawia swoją jazdą o zawał - podsumowałam, spoglądając
na opatuloną futrem kobietę o wymyślnej fryzurze koloru miodu,
wysiadającą właśnie z powozu.
- Hej, nikt mi po drodze nie umarł, więc bez takich insynuacji! - Arisa, jedna z trojga przybocznych strażników królowej i Wojowników Dekilonii, roześmiała się dźwięcznie. - W święta nikogo nie przejeżdżam. Przyjechałaś
podziękować za prezenty?
Skinęłam głową, zarażona już jej śmiechem.
- No to leć, ja ci znajdę opiekę do konika. A jak znajdziesz Akane, daj
jej znać, że będę, gdy się wypakuję. I na wszelki wypadek idź dolnym
wejściem.
Posłuchałam jej rady, bo niekoniecznie musiałam zastać Akane na górze w
sali tronowej i czekałoby mnie wtedy długie zasuwanie w dół. Tymczasem,
gdy weszłam do pałacu, szybko usłyszałam muzykę dochodzącą z piwnic, czy
też, jak mawia Katsuji, z lochów. Też coś, akurat ktoś uwierzy, że ona
ma tu lochy.
Minąwszy kilka komórek z malowniczymi gratami, zapukałam do drzwi
studia, ale to oczywiste, że nie usłyszeli, pogrążeni w miłym dla ucha
jazgocie (oksymoron celowy - dźwięku jaki wydają dwie gitary elektryczne
przy wsparciu wzmacniaczy nie można inaczej nazwać, ale ja ten jazgot
uwielbiam). Dlatego weszłam do środka i, stojąc pod ścianą,
przysłuchiwałam się grze. Wreszcie przebrzmiały ostatnie nuty i zostałam
zauważona.
- Mała przerwa od królowania? - spytałam.
- Póki nikt nie widzi... - uśmiechnęła się Akane, odkładając
instrument. Może i w jeansach i przydużej koszuli z podwiniętymi rękawami nie wyglądała na
królową, ale nie ona jedna w światach... Co mi przypomina, że i na Andromedę przydałoby się wybrać.
- Wesołych świąt - odezwał się Katsuji, drugi z Wojowników, tym swoim miękkim, spokojnym głosem. - Doszło?
- Doszło, doszło - odpowiedziałam. - I mam zamiar się zemścić, tylko
zaczekajmy na Arisę. Bo Achika-chan pewnie znów w Żółtym Mieście?
- Owszem, rano pojechała - Akane pokręciła głową. - Nie rozumiem tego,
przecież jako wysokiej klasy odklinaczka nie musi już jeździć do
szkoły...
- A ty nic nie wiesz? - zachichotał Wojownik Wiatru. - Głowę dam, że pokazał się tam jakiś adorator!
- Którego ona by zechciała? Kiedy wróci, powiem jej, że muszę to zobaczyć.
- Honey, I'm home!!! - zakrzyknęła od drzwi Arisa, trzymając w rękach cztery kubki gorącej czekolady.
- Jak zawsze wydaje ci się, że masz więcej rąk niż przeciętny
śmiertelnik - mruknęła Akane, odbierając od niej dwa. - Jak poszła ta
rozmowa o interesach?
- A weź, nawet mi nie przypominaj - prychnęła Diamentowa Wojowniczka,
siadając po turecku na podłodze. Oczywiście już bez futra, za to w
hippisowskiej spódnicy z frędzlami. - Wyobraź sobie, że nie chcą
udostępnić żadnych nei'nedów, żadnych urocznych oczu, żadnych kryształów
Hefi!
- Po licho wam to wszystko? - szepnęłam na stronie do Katsujiego.
- Wiesz, że Akane-san ostatnio zaszywa się z Dionê-sensei i prowadzą
jakieś magiczne badania - przypomniał mi. - Teraz chcą wziąć na warsztat
klejnoty, ale nie chcą powiedzieć, po co.
- Bo to tajemnica - ucięła jej wysokość i zwróciła się do Arisy. - Chyba nie podpadłaś zakładom jubilerskim w Shantalli?
- Gdzież bym śmiała? Tyle, że ktoś inny teraz dyktuje warunki. Ostatnio
wszystkich jubilerów wykupił jakiś fircyk o pretensjonalnym nazwisku...
- Może Gerraint? - podsunęłam. - Słyszałam, że od niedawna rezyduje w Shantalli, ale o prowadzeniu interesów nie wiedziałam.
- A, chyba tak - potwierdziła. - A co, znasz faceta?
- Ja nie, ale Xemedi-san miała z nim przyjemność.
- Ona miała już "przyjemność" z wieloma ludźmi i nieludźmi - westchnęła Akane. - Ciekawe tylko, czy oni z nią również.
- Mów, co wiesz - szepnęła Arisa konspiracyjnym tonem. - Może znajdziemy na niego jakiś haczyk.
- Wiem, że należy do Oddanych, ale nie wiem, której stronie się oddał -
powiedziałam. - A w ogóle to lekka przesada, nawet królowej nie
dostarczy paru klejnotów?
- Ha! Usłyszałam, że skoro królowa chce uważać się za równą zwykłym ludziom, nie będzie dla niej robił wyjątku.
- No to klops - zamyśliła się Akane. - Jednak nie skończymy tego do noewgo roku... Chyba że wybrałabyś się do Shantalli?
- Co ty mi proponujesz? - Arisa wyglądała na zbulwersowaną, choć może
udawała. - Że będę gnała przez całą szerokość kraju w taką pogodę? O nie,
zostanę w domu, by pojutrze móc ci oficjalnie wybaczyć, że w ogóle
wpadłaś na taki pomysł.
- Raczej się ciesz, że nikt postronny nie widzi, jak się zachowuje
członkini osobistej gwardii królowej wobec swej władczyni - mruknął
Katsuji. - Ja mogę jechać. Nawet jutro.
- Dzięki - Akane usiadła, pociągając mnie za sobą. - Przepraszam, Miya-chan... Przyjechałaś świętować, a my tu...
- Nie szkodzi - uśmiechnęłam się. - Tym bardziej, że sama mam ochotę
wybrać się do Shantalli. Mogę zabrać Katsujiego międzysferą. Dobrze znam
to miasto.
- To świetnie, bo ja nie - rzekł chłopak. - Miło będzie mieć taką... eskortę.
Gdy już się dogadaliśmy, mogłam wreszcie zająć się tym, co mnie tu sprowadziło. Obi wręczyłam Akane, korale Arisie, a krawat Katsujiemu, który na jego widok wybuchnął szaleńczym śmiechem.
A potem wznieśliśmy toast wystudzoną już czekoladą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz