20 XII

- Jesteś pewna? - Katsuji patrzył na budynek, przed którym stanęliśmy. Był jednopiętrowy, pomalowany na jasny kolor i nawet od zewnątrz sprawiał wrażenie przytulnego.
- A co ci szkodzi? - wzruszyłam ramionami. - Wszystkie sklepy jubilerskie zamknięte, Gerrainta wcięło, a informacja, że lubi tu przychodzić, wydaje się prawdopodobna...
- Właściwie co się tu mieści? Wspominałem, że rzadko bywam w Shantalli...
- Dla każdego coś miłego - uśmiechnęłam się kącikiem ust. - Innymi słowy, dom publiczny.
- Też powiedziałaś - prychnął.
- Serio mówię. Wejdź tam i się przekonaj.
- Jasne... Ja będę poznawał najbardziej zakazane tajemnice Shantalli, a ty chcesz mnie tu zostawić i beztrosko poszwendać się po mieście?
Chyba tylko siłą woli powstrzymałam się od padnięcia ze śmiechu.
- Ja tam bywam już za często - stwierdziłam niewinnie. - Aż szefowa tego przybytku ostatnio narzekała, że odciągam jej ekipę od obowiązków.
Katsuji zaczął wpatrywać się we mnie jakby mnie widział po raz pierwszy w życiu.
- No, leć i nie zapomnij o faktycznym powodzie, dla którego tam idziesz - klepnęłam go po plecach. - A w razie czego powiedz, że to miejsce ja ci poleciłam.

- Miło, że zajrzałaś choć na chwilę - w głosie Nindë słychać było lekki wyrzut. - Miała być jazda, a tymczasem tylko kolejne stajnie...
- Popatrz na to z tej strony - odparłam. - Obejrzysz sobie kilka porządnych kwater i potem powiesz mi, jak chcesz mieszkać.
- A będzie to dla ciebie bolesne - ostrzegła ze śmiechem.
- Jakoś przeżyję. To co, może wziąć cię na przechadzkę?
- Na przebieżkę. Proooszę... - odezwała się płaczliwym tonem, ale nie miałam kiedy odpowiedzieć, bo do stajni wpadł Katsuji.
- Tu się ukrywasz - rzucił na powitanie.
- Wcale się nie ukrywam - odpowiedziałam. - Jak poszło badanie najbardziej zakazanych tajemnic tego miasta?
- Jesteś niemożliwa - westchnął. - Czemu nie powiedziałaś, że dekilońskie kurtyzany przypominają raczej skrzyżowanie geiko z psychologiem?
- Bo chciałam zobaczyć twoją minę - zachichotałam.
- Dlatego właśnie zamówiłem sobie jedną z tych pań na dzisiejsze przyjęcie. Ciebie za karę nie zabiorę.
- Tak, tak, upajaj się swoim jakże rzadkim okrucień... Jakie przyjęcie?
- To, które wydaje obiekt naszych poszukiwań dziś wieczorem - wyjaśnił Katsuji. - Sprosił różne dziwne typy ze światów i organizuje jakąś aukcję... Panie z przybytku Mamy Okashi mają tam robić za hostessy, więc co nieco wiedziały.
- No no, co to za niepewny ton w twoim głosie? - spojrzałam na niego z ukosa. - Brzmisz jakbyś poznał Mamę Okashi osobiście.
- Tylko się dowiedziała, że cię znam, i zaraz wyraziła nadzieję, że jestem bardziej wartościowym klientem niż ty - mruknął. - Do licha, w co ja się pakuję?
- Właśnie, dlaczego Akane-chan tak zależy na tych klejnotach?
- Żebym wiedział... - pokręcił głową. - Wiem, że są diabelnie rzadkie, ale bez przesady! A zachowuje się jakby chodziło o życie. Trzeba było jednak wysłać Arisę, ona ma dryg do takich intryg...

- Katsuji-kun jest okropny - stwierdziłam podczas wieczornej przejażdżki na grzbiecie Nindë. - Mógł mnie jednak zabrać, przynajmniej miałby jakąś znajomą duszyczkę obok.
- I znów byś mnie zostawiła - odezwała się klacz podejrzanie łagodnie, a ja przypomniałam sobie, że już kogoś, a raczej jeszcze c o ś zostawiłam. - Poza tym nie wiedziałam, że macie zaproszenia.
- On by akurat nigdzie się nie wtrynił na gapę. - To była prawda, ale według Katsujiego, do uczestniczenia w tym konkretnym przyjęciu wystarczyło mieć kasę. - Cóż, umie być elegancki i robić wrażenie, więc pewnie go wpuścili...
Nawet nie zauważyłam jak wyjechałyśmy na obrzeża miasta. Było ciemno i trochę niepokojąco... Poczułam się nagle nieswojo, choć wiedziałam, że w krainie rządzonej przez Akane nie ma się czego obawiać. Zazwyczaj.
Było tu dość pusto, tylko w oddali majaczyły domy z jednym wyróżniającym się szczególnie. Eleganckim i tak wielkim, że nie wątpiłam, iż zgubiłabym się w nim natychmiast. Stało przy nim kilka zapalonych latarni i mnóstwo powozów.
- Tu już chyba dzisiaj byliśmy - zauważyła Nindë podchodząc bliżej. - Przed pójściem do zajazdu i zamknięciem mnie w stajni.
- Fakt, w tamtym domu odbywa się przyjęcie - przyznałam, bo rzeczywiście poszukiwania zaczynaliśmy od siedziby Gerrainta. - Ale nie bój się, nie pójdę na nie.
- Ja się nie boję - prychnęła. - Za to tobie głos dziwnie drży.
- Bo mam jakieś dziwne przeczucie... - zaczęłam i w tym momencie przed domem pojawiły się znikąd dwie postacie. Różnił je tylko wzrost, a łączyły rozczochrane włosy i długie płaszcze ze znajomym znakiem.
- Niemożliwi są - przewróciłam oczami. - Wiem, że lubią gdy ich przynależność rzuca się w oczy, ale żeby nosić czarne płaszcze z odblaskową omegą?
- Spotkałaś ich już? - klacz odezwała się takim tonem jakby chciała raczej spytać, skąd u mnie taki brak gustu przy doborze znajomych.
- Ta niższa z dłuższymi włosami wydaje mi się podejrzanie znajoma - mruknęłam i mój niepokój jeszcze wzrósł. Czyżby Gerraint sprzedawał coś, czym interesował się ten dzieciak, Kenji?
- Chyba jednak się wybiorę - powiedziałam cicho.
- Zmieniasz zdanie co chwilę - obruszyła się Nindë.
- Chyba się już najeździłaś, co? Możesz wrócić do zajazdu?
- Nie - uparła się. - Jestem arystokratką i też chcę uczestniczyć w eleganckim przyjęciu.
Na te słowa omal z niej nie spadłam, więc dla bezpieczeństwa wolałam zsiąść. Mimo burkliwego tonu sprawiała wrażenie, że ma ze mnie niezły ubaw. Zamyśliłam się.
- W zasadzie... Słyszałam od Vanny, że Przenoszące potrafią przybierać postacie innych istot - przypomniałam sobie. - A nie sądzę, że tam wpuszczają konie, więc...
- A ja nie sądzę, żebym chciała zmienić się w człowieka. Jeszcze nigdy tego nie robiłam, więc na dwóch kończynach przewracałabym się co chwilę i narobiłabym sobie wstydu.
Uśmiechnęłam się do niej promiennie. Skoro chce się ze mną podroczyć, mogę się zrewanżować...
- A kto powiedział - rzekłam powoli - że musisz być człowiekiem?

- To jest u-po-ka-rza-ją-ce - mamrotała Nindë przez zęby.
- Ciesz się, ciesz - powiedziałam. - Przynajmniej nie trzeba było szukać dla ciebie sukni, nie musiałaś układać sobie włosów... - Ostrożnie dotknęłam wielkiej czarno-srebrnej piramidy, która zdobiła w tej chwili moją głowę i była diabelnie ciężka. - No i masz cztery łapy.
- Nie pocieszaj mnie, wiem, że w duchu się ze mnie podśmiewasz - syknęła. Nie robiłam sobie z tego wiele, domyślając się, że gdy już znajdzie się na neutralnym gruncie i ochłonie, będzie się z tego śmiać razem ze mną.
- Chciałam żebyśmy wyglądały realistycznie - rzekłam spokojnie. - Do eleganckiej damy z pudelkiem nikt się nie przyczepi.
- To następnym razem ja będę elegancką damą, a ty będziesz u mnie na smyczy - rzuciła niekonsekwentnie, skoro ja jej na smyczy nie trzymałam. Tylko na rękach.
Po wejściu do budynku miałyśmy przed oczami plątaninę korytarzy. Zdezorientowana poszłam w stronę, w która kierowali się inni goście, mając nadzieję, że nie stracę ich z oczu.
- O, cóż za urocze stworzonko! - podeszła do nas jakaś chuda i wymalowana osoba w średnim wieku, mówiąca z cudzoziemskim akcentem. - Miło spotkać kogoś, kto lubi pudelki. Sama mam jednego, a czy pani psinka ma rodowód?
- Owszem - odpowiedziałam, tłumiąc śmiech, bo wyobraziłam sobie minę mojej rozmówczyni, gdyby się dowiedziała, że mój pies ma rodowód na wskroś koński.
- W takim razie może zapoznałabym ją z moim dziubdziusiem - zaproponowała. - Marzą mi się wnusie, a jakoś nie mogę mu znaleźć odpowiedniej narzeczonej...
Słysząc to, Nindë zaczęła mi się gwałtownie wyrywać, powarkując.
- Pani wybaczy, Punia jest trochę nadwrażliwa - wyjąkałam przepraszająco. - Ucieka, rzuca się pod powozy, ostatnio miała depresję, biedactwo... - mówiąc to wycofałam się chyłkiem za róg korytarza. Tam moja pupilka spojrzała na mnie z ogniem w oczach.
- Depresję? - warknęła zbulwersowana - PUNIA?!
- Trzeba było się nie wyrywać - syknęłam, nie przewidując, że to ją jeszcze sprowokuje. A ona wyskoczyła mi bez wahania i pognała gdzieś w półmrok.
- Teraz już będę miała nauczkę - mruknęłam do siebie. - Nie zabiera się Przenoszących na przyjęcia. - i ruszyłam jej poszukać. Niestety z marnym skutkiem; zresztą skąd miałam wiedzieć czy nie przeobraziła się w coś innego? I oczywiście, rozglądając się na boki, nie mogłam na nikogo nie wpaść.
- Przepraszam bardzo - jęknęłam dość żałośnie, poprawiając włosy. - Powinnam była patrzeć przed siebie.
- To ja przepraszam, za bardzo się spieszyłem i nie zauważyłem szanownej pani - powiedział lekkim tonem młody mężczyzna, z którym się zderzyłam. Był średniego wzrostu i nosił strój typowy dla siedemnastowiecznej Ziemi, tyle że bez peruki i pudru. Za to miał gładko zaczesane włosy w kolorze miedzi. W zasadzie przystojny, choć niekoniecznie w moim typie... Pomijając fakt, że nie mam swojego typu.
- Chyba się pani zgubiła - zauważył. - Do głównej sali idzie się w drugą stronę.
- Niestety uciekł mi pies i chyba przepadł gdzieś w mroku...
Gospodarz tego domu - bo chyba tylko on mógł się w nim orientować - zamyślił się na chwilę.
- Aukcja nie ucieknie - stwierdził w końcu. - Chętnie służę pani swoim towarzystwem, pani... panno...
- Al'Wedd - dopowiedziałam odruchowo. - Przyjmuję pana propozycję, panie Gerraint. Zwłaszcza, że owo towarzystwo było niecierpliwie wyczekiwane.
- O, czyżby? - spojrzał na mnie z wesołym zdziwieniem. - Jaka jest przyczyna tego wyczekiwania?
- Dowiedziałam się od przyjaciółki, że u pana można dostać najdoskonalsze klejnoty światów - wyjaśniłam tonem damy z wyższych sfer.
- Czy może znam tę przyjaciółkę?
- Ależ naturalnie - odpowiedziałam gładko, sprawdzając czy się połapie. - To księżniczka z dynastii Genjikû'n'Anjin.
Jego wielkie oczy świadczyły, że się połapał.
- Xe... - zaczął i zawahał się, patrząc na mnie jakby chciał rozgryźć, kim, do diabła, jestem. - Nie wątpię, że mówiła o mnie same pochlebne rzeczy...
Nie potwierdziłam ani nie zaprzeczyłam, bo Xemedi-san nie wspominała mi o nim wiele.
Po dość długim spacerze korytarzami, straciłam wreszcie cierpliwość.
- PUNIA!!! - wrzasnęłam, pewna, że zareaguje jeśli też czuje się zagubiona w tym domu. I rzeczywiście, po chwili usłyszałam z daleka odpowiedź.
- No, szczeka - odetchnęłam z ulgą.
- Jest pani pewna? - Gerraint zmarszczył brwi. - To brzmiało jakby ludzki głos mówił "hau hau".
Prychnęłam tylko i pospieszyłam w tamtym kierunku. Nindë siedziała pod ścianą, najwyraźniej dumna z siebie.
- Jak zwykle gdzieś uciekasz, a jakbyś gdzieś wpadła albo co? - ulżyłam sobie potokiem wymówek. - I tyle razy ci mówiłam, nie udawaj ludzkiego głosu, bo ci to nie wychodzi!
Spojrzała na mnie jak na wariatkę i bez ociągania wskoczyła mi na ręce. Gerraint przyglądał się tej scence również cokolwiek zdziwiony, ale z galanterią zaprowadził mnie do sali, gdzie miała się odbyć aukcja. Był tam tłum dość zniecierpliwionych istot z różnych ras, niektórych nawet ja nie rozpoznawałam. W kącie dostrzegłam Katsujiego, który stał pod rękę ze śliczną dziewczyną w bladoróżowej sukni i wyglądał na nieco skrępowanego. Pomachałam mu dyskretnie.
- Miya-san? - chłopak zbliżył się z zaskoczeniem, przeprosiwszy swoją towarzyszkę. - Co u licha masz na głowie?!
- Ciszej - przerwałam mu. - Widzisz tych tam? Są z Omegi - wskazałam na parę, która na szczęście nas nie widziała. Tak jak myślałam, rozczochraną dziewczyną była Rally. Ona i towarzyszący jej mężczyzna byli do siebie podobni jak rodzeństwo.
- Bardzo państwa przepraszam za małe opóźnienie - Gerraint wszedł na podwyższenie, na którym stał stolik przysłonięty białą chustą. - Możemy już zaczynać.
Zdjął chustę i naszym oczom ukazało się coś, co po bliższych oględzinach okazało się maską, która mogła zakryć całą twarz. Mieniła się wieloma barwami. Choć gładko oszlifowana, ponad wszelką wątpliwość powstała z kamienia.
- Jak państwo wiecie, udało mi się metodą prób i błędów połączyć w jedno trzy rodzaje klejnotów: nei'ned, uroczne oko i kryształ Hefi - mówił dalej Gerraint. - Wiecie również, jaka magia uwolniła się w ten sposób. Natomiast ja wiem, jak bardzo jest to cenne...
Słuchałam tego zdębiała, na twarzy Katsujiego też widniał szok. Co to, u diabła, znaczyło, że połączył w jedno klejnoty - w dodatku takie klejnoty?! I jaka magia się z tym wiązała? Co prawda te kamienie zawsze były uważane za niezwykłe, ale...
- My też wiemy - moje rozmyślania przerwał głos być może brata Rally. - Dlatego nie możemy pozwolić, aby dostało się to w niepowołane ręce.
Po tych słowach błyskawicznie pojawił się na podwyższeniu i pochwycił maskę.
- A gdzie zapłata w takim razie? - Gerraint nie stracił zimnej krwi. Wyciągnął (skąd?) szpadę i skierował jej ostrze na przeciwnika.
- Rally!! - zawołał rozczochrany. Dziewczyna skinęła głową i dotknęła przełącznika na swoim czole...
- Nie możemy jej pozwolić... - zwróciłam się do Katsujiego, ale już go przy mnie nie było. Miałam nadzieję, że zdąży zmienić się w Wojownika Wiatru zanim stanie sie coś niedobrego.
Zapanował popłoch, gdy Rally, już pokryta metalem, strzeliła do Gerrainta. Uchylił się w ostatniej chwili i znów stanął przed rozczochranym, mierzac w niego szpadą. Ale tamten złapał za ostrze, uśmiechając się drwiąco. I natychmiast odrzuciła go jakaś nieznana siła. Niestety maskę wypuścił z rąk. Gerraint osłupiały patrzył jak jego cenne dzieło spada na podłogę i rozpada się na drobne kawałki.
Pokręciłam głową z westchnieniem. Mieszanina niemal najtwardszych kamieni w światach, a taka kruchutka?
Rozgniewany agent Omegi dobył jakiegoś oślepiająco świetlistego miecza, mierząc się z Gerraintem. Natomiast Rally ciągle strzelała we wszystkie strony, a raz udało jej się trafić w żyrandol. Zniecierpliwiona postawiłam Nindë na ziemi i przywołałam Przekorę Erlindrei, mając nadzieję, że ten przeklęty pancerz ma jakiś słaby punkt.
- Stój!! - zawołałam. Odwróciła się.
- Ty?! - odezwała się ze zdumieniem. Miała donośny, metaliczny głos, dochodzący gdzieś z wnętrza pancerza.
Strzeliłam, bez większych rezultatów. Już miała odpowiedzieć strzałem, gdy nagle zawiał silny wiatr, który ją rozproszył i postąpiła kilka kroków w tył. Obejrzałam się - Katsuji, już nie w garniturze, ale w granatowym skórzanym stroju, stał przy drzwiach, ubezpieczając wybiegających gości. Postanowiłam wykorzystać sytuację i ponownie napięłam łuk. Strzeliłam prawie nie mierząc, ale okazało się, że celnie! Chyba wywołałam u Rally jakieś spięcie w obwodach, bo z jej ręki - a przynajmniej z czegoś w tym rodzaju - zaczęły lecieć iskry. Szybko wróciła do normalnej postaci, a jej towarzysz, który widać miał już dość pojedynku z Gerraintem, skoczył do niej i prędko się wyteleportowali. Ja złapałam Nindë i zrobiłam to samo. Potem żałowałam, że nie dowiedziałam się czegoś więcej o tych klejnotach. Ani czy Gerraint jest Oddanym Ładowi, czy Chaosowi, choć właściwie się domyślałam.

- I znowu mnie zostawiłaś samego - wytknął mi Katsuji, gdy spotkaliśmy się w zajeździe. - Ale jutro jest dzień wybaczania, więc będę ci robił wyrzuty tylko dziś.
- Nie miałam tam już nic do roboty, za to ty miałeś okazję do interseów.
- Świetna okazja, rzeczywiście... Ale masz rację, zamówienie na klejnoty zostało przyjęte bez szemrania.
- No to dobrze - mruknęłam trochę nieobecna duchem, rozmyślając ciągle o tym, co knuje Omega. - Czyli odstawić cię do stolicy?
- Bardzo proszę. Zwłaszcza, że Akane-san pewnie już ubrała choinkę.
- Choinkę? - była mile zdziwiona. - A więc nie zaniechaliście tego zwyczaju rodem z Ziemi?
- Skądże - uśmiechnął się Katsuji. - Kto wie, czy nie załapiemy się jeszcze na umieszczanie gwiazdy na czubku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz