27 XII

Od wczoraj pochłonięta jestem sprawami typowo organizacyjnymi. O dziwo Xemedi-san przyplątała się w zamiarze udzielenia mi pomocy i trochę czasu spędziłyśmy na obgadywaniu spraw praktycznych.
- Na tę jedną noc mogłybyśmy herbaciarnię połączyć z moim salonem - zaproponowała. - Wtedy byłoby gdzie konsumować i gdzie potańczyć.
- Niezły pomysł - oceniłam. - I wypadałoby otworzyć Blue Haven na jakąś ładną okolicę, chociaż na trochę...
- W celu użycia fajerwerków? - domyśliła się. - Może tam, gdzie byłaś po pryśnięciu z Carne?
Zgodziłam się, bo pomysł mi się spodobał, a nie chciałam sobie psuć humoru dopytywaniem się, dlaczego mnie obserwowała. Nie powiedziałaby.
- A jak tam swatanie? - Xemedi-san uśmechnęła się nieco złośliwie.
- Ja nikogo nie swatam - prychnęłam. - Po prostu chcę być pewna, że każdy będzie miał towarzystwo... I mam nadzieję, że danserów starczy.
- O! - oczy jej się zaświeciły. - Mogę zwerbować brata? Mogę, mogę, mogę? Proooszę...
Zachichotałam na widok jej reakcji.
- Kaya? A jego punkt widzenia bierzesz pod uwagę?
- Biorę - oznajmiła beztrosko. - Dlatego umówię go z Sanille-san, przy niej na pewno zapomni na chwilę, że jest wśród istot przede wszystkim chaotycznych.
- Nie aż tak - zaprotestowałam. - Ale jesteś pewna, że zechce świętować w towarzystwie Strażniczki Chaosu?
- Jeden Strażnik Chaosu się ożenił ze Strażniczką Ładu - powiedziała od niechcenia. - I lepiej dobrane pary rzadko się widuje...
- I to niby ja swatam? A ty co?
Xela-Medina spojrzała na mnie z autentyczną niewinnością w bursztynowych oczach.
- A czy ja coś mówię?

Na szczęście prom powietrzny do Althenos mi podpasował i dzisiejsze przedpołudnie przesiedziałam w domku przy cmentarzu. Przy filiżance nelhina.
- Jedno musisz mi wyjaśnić - Clayd usiadł w fotelu spoglądając na mnie badawczo. - Co to znaczy "odstawić się z pomysłem"?
- No, ciekawie, a jak? - roześmiałam się. - Co mi uświadamia, że chyba jeszcze cię nie widziałam w garniturku, na przykład.
- Wierz mi, to nie byłby miły widok - skrzywił się lekko. - Poza tym tobie się marzą pary, a problem w tym, że jestem sam jak palec albo coś tam...
- Problemu nie ma - odstawiłam filiżankę. - Bo idziesz z Vanny.
- O! - zainteresował się. - Czy ona o tym wie?
- Poniekąd - przyznałam. - Ale oficjalne potwierdzenie wypadałoby jej wysłać.
- OK - skinął głową. - A ten cały Rick poszedł w odstawkę, czy jak?
- Jego podobno gdzieś nosi - tę wiadomość miałam od Pokrzywy, która nareszcie znalazła u mnie stały azyl. - Poza tym... - Urwałam, czując, że jakoś mi trudno mówić o sercowych problemach kuzynki. Za bardzo jej współczuję.
- Poza tym miałbym powody, żeby go nie lubić? - dokończył Clayd niespodziewanie zimno. - Jakoś mnie to nie dziwi.
Uśmiechnęłam się gorzko. A zatem jego zasada "Niepowołany Obiekt Westchnień Mojej Przyjaciółki Jest Moim Wrogiem" odnosiła się również do Vanny... Coś o tym wiem, bo taką samą awersję od zawsze żywił do Lexa. Nie objawiało się to w specjalnie gwałtowny sposób - wystarczyło, że używał jego prawdziwego nazwiska, Rhodein, czego zainteresowany serdecznie nie znosił i odpłacał się lodowatą uprzejmością.
Co wbrew pozorom nie znaczy, że Lex jest moim obiektem westchnień.
- Nie musisz go nie lubić zbyt otwarcie - westchnęłam. - Najważniejsze jest, żeby podczas tej zabawy uśmiech mojej kuzynki nie był wymuszony.
- Osobiście tego dopilnuję - Clayd posłał mi szeroki uśmiech. - Możesz być pewna.
- Nie rób tego dla mnie, tylko dla Vanny.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Ona tym bardziej może być pewna.

Po zameczku Teevine oprócz Geddwyna krzątała się jeszcze Maeve. Ta wysoka, energiczna i zamaszysta chłopczyca przywitała mnie z wrodzoną serdecznością. Chociaż, jak kiedyś stwierdziła Brangien, gdy się złościła, stanowiła to oblicze Matki Ziemi ujawniane jedynie podczas wstrząsów sejsmicznych.
- Dostaliśmy zaproszenie - uśmiechnęła się. - Brangien i Arten na pewno wrócą od Promienistych na czas. Tileya też się spodziewaj, on aż się rwie do tańca.
Podziękowałam jej, że się o to zatroszczyła. Sama przyjechała do Teevine tylko na dwa dni i narzekała, że obowiązki zwaliły się na nią jak lawina.
- Chyba muszę wracać zanim obiad mi ucieknie z garnka - westchnęła Maeve. - Przyślę ci Geddwyna, chcesz?
Chciałam.
- Podoba się prezent? - spytał na wstępie, dumny z siebie.
- Nie przeczę, że zrobił na mnie wrażenie - odpowiedziałam. - Co mi przypomniało, że mam cię zabić.
- Nawet wiem za co - stwierdził z jeszcze bardziej zadowoloną miną. - Za Dinner?
Poczułam, że ręce mi opadają do ziemi.
- Chyba nie mam siły cię zabijać - westchnęłam. - Zemszczę się inaczej.
- Nie mów, sam zgadnę. Umówisz mnie ze swoją siostrą Sat?
- Wiesz co, z tobą żadnej zabawy nie ma - burknęłam, na co Geddwyn zaniósł się zaraźliwym chichotem.
- Słuchaj, poważnie - powiedziałam. - Skąd wiesz o mnie więcej niż ja sama?
Duch wody nareszcie przestał się śmiać.
- A ty słuchaj, jestem artystą, nie jasnowidzem - odrzekł. - Uwieczniam to, co widzę oczami wyobraźni.
- Twoja wyobraźnia jest ciut za bardzo tendencyjna.
- Widać jesteśmy zbyt związani ze sobą przez nasz żywioł - wzruszył ramionami. - Czasem odnoszę wrażenie, że mam trzy siostry, a nie dwie.
- Dzięki. Dobrze wiedzieć, że ma się brata - uśmiechnęłam się. - Co nie zmienia faktu, że sytuacja miejscami wykracza poza moją wiedzę.
- Ty sama piszesz o innych takie rzeczy, których... No dobra, co chciałabyś wiedzieć?
Zamyśliłam się.
- Pamiętać, kogo żegnałam na ostatnim rysunku - rzekłam powoli. - I znać twarz tego, który towarzyszy mi na pierwszym.
Geddwyn potargał moje włosy z cichym śmiechem.
- O to mnie nie pytaj - powiedział. - To już tylko od ciebie zależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz