27 XI

Przez ostatnie dni tłumaczyłam te nieszczęsne opowiadania dla CFKTO&OT i teraz jestem wykończona. Choć nie wiem czy szukanie w pamięci i słownikach odpowiednich słów i ułożenie ich jak należy jest trudniejsze od prób wyciągnięcia skrawków opowieści z własnej głowy i poskładania ich razem.
Nie wiem też czy powinnam się cieszyć, że były tylko trzy opowiadania, czy raczej rozpaczać, że aż trzy. Jedno opiewało namiętny romans z obowiązkowym czarnym charakterem w tle i śmiem twierdzić, że ów czarny charakter był najciekawszy. I zupełnie nie pasował do reszty opowiadania, poniekąd wybijał się ponad przeciętność... Aż się zastanawiam czy nie został z życia wzięty. Albo skądś podebrany. Autorka, podobnie jak dwoje pozostałych, jest importowana z innego świata, więc nikt w DeNaNi nie będzie się czepiał o plagiat, w razie czego... Drugie było bardzo cieplutkie i opisywało jeden dzień z życia rodziny pewnego mistrza przywołań. Egil powinien to przeczytać, dowiedziałby się paru istotnych rzeczy. A ja chętnie spotkałabym autorkę żeby jej pogratulować - nie tylko dlatego, że z tym opowiadaniem poszło mi najłatwiej. Natomiast trzecie... Trzecie to był koszmar. Przez parę dni siedziałam na Pograniczu obłożona fachową literaturą, zastanawiając się, od której strony je ugryźć. Takie sci-fi w postapokaliptycznym świecie, pełne technologii i terminologii, jakby autor chciał pokazać jaki jest mądry i obeznany. Brrr, do tego jeszcze w stylu zimne jak lód. Ale gdyby wywalić całą tę sztywną gadkę, wyłoniłaby się spod niej całkiem niezła fabuła, dlatego złapałam się na rozważaniach jak wyglądałoby to opowiadanie, gdybym je napisała od nowa. Najlepiej z punktu widzenia tego mechanika z wesołymi iskierkami w oczach. Chyba te iskierki mnie podniosły na duchu, dlatego nie odpadłam w połowie.
W ogóle żyję tylko dzięki Chmurce, która z własnej inicjatywy przylatywała z herbatą, oraz dzięki Tenariemu, który przynosił mi swoje rysunki. Na jednym leżałam nieżywa, przysypana zabazgranymi kartkami. Widać, że dziecko się o mnie boi... Poza tym wyraźnie nie lubi czuć się zapomniany przez tak długi czas.

Gotowe przekłady odesłałam przed chwilą Egbertowi i wreszcie czuję się wolna. Mogę sobie siedzieć przy toaletce i nakładać na twarz takie dziwne błoto, polecone mi przez San. I dopiero teraz, kiedy robię miny do lustra, uderza mnie pewien fakt, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Patrzę na swoje odbicie, na tę nieznajomą, niebieskooką twarz, będącą moją zmorą od wielu żyć i uświadamiam sobie, że kiedy byłam na Krawędzi, spoglądając w lustro widziałam przecież swoją...!! O b e c n ą!
Nie będę udawała, że to rozumiem. Ani że mnie to nie poruszyło.
Co okazuję śmiejąc się bez przerwy ze swojego opóźnionego zapłonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz