14 XI

- Sama pragnęłaś, żebyśmy tutaj częściej bywali - uśmiechnął się Blue. - A teraz milczysz i patrzysz na nas jak na intruzów.
- Wcale nie - zaprotestowała Vanny z równie złośliwym uśmiechem. - Po prostu nie chcę przeszkadzać Miyi w analizie porównawczej waszych charakterów. Nie widzicie, że się zastanawia, jak was opisać?
Słysząc to, jeszcze bardziej wcisnęłam się w fotel, pragnąc posiadać dar niewidzialności. I tak miałam szczęście, że Tenariego nie było w tej chwili w pokoju - razem z Ivy buszował po kuchni, dając się rozpieszczać Andrei.
Już od godziny siedzieliśmy na Rozdrożu, dokąd zaciągnęła nas moja kuzynka. Właściwie kiedy wpadłam po Tenariego do Melgrade, nie miałam w planach dłuższej wizyty, ale los zdecydował inaczej. Po prostu Vanny chciała znać wszystkie szczegóły z mojej ostatniej wyprawy, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, że to zwierzę (teoretycznie jest to pies, ale rośnie w zastraszającym tempie i pewnie trzeba się wykosztowywać żeby go regularnie karmić), które dostała na urodziny, mieści się w domu i nie zjadło mojego lotofenka. A później, jak już wspomniałam, zostałam zaciągnięta do Epicentrum Wszechświatów, bo już tak dawno tam nie byłam. Faktycznie, dawno...
Ale w obecnej sytuacji czułam się tam dość niewygodnie.
- Naprawdę chcesz nas opisać?! - Carnetia entuzjastycznie skoczyła w moim kierunku. - Co chcesz wiedzieć?! I czy to będzie ponury dramat psychologiczny, czy tylko czysty romans?!
- Nie wiem, skąd ci przyszedł do głowy ten ponury dramat psychologiczny - żachnął się Blue. - Przecież od razu widać, że stanowimy wręcz nieprzyzwoicie dobrze dobrany duet.
- Toteż właśnie, taki dobrze dobrany duet może szybko znudzić czytelnika! - przekonywała Carnetia. - Potrzeba trochę pieprzu, trochę soli... O, i ran na ciele i duszy!
- Vanny, uduszę - rzuciłam przez zęby w stronę kuzynki.
- Czemu, przecież chciałaś mieć dowód, że faktycznie są dobrani - zachichotała.
Istotnie, patrząc na nich, nie miało się wątpliwości, że znudzić czytelnika na pewno by nie potrafili. Choćby dlatego, że ów hipotetyczny czytelnik długo by się zastanawiał, co ich właściwie łączy... Nawet siedzieli dość daleko od siebie, choć Vanny szepnęła mi na stronie, że to tylko dzisiaj. W każdym razie ja zauważyłam dość szybko, co mają ze sobą wspólnego - co chwilę rzucali sobie spojrzenia z ukosa, uśmiechając się przy tym z lekką drwiną. Wyglądało to, jakby traktowali wszystko - całe życie, a zwłaszcza robienie z siebie "dobrze dobranego duetu" - jak grę. Niebezpieczną, lecz ekscytującą.
- Czego miałby się tyczyć ten dramat? - to pytanie Blue skierował już nie do Carnetii, ale do mnie i Vanny.
- A co można najszybciej dostrzec, kiedy się na was patrzy? - odparowała, szczerząc zęby.
- Racja, racja - skinął głową. - Ale wiesz, to w zasadzie jest całkiem miłe...
- Jak się jest masochistą - mruknęła, a ja odniosłam wrażenie, że mówi o czymś zupełnie innym niż to, co ja dostrzegłam między nimi w pierwszej kolejności.
Blue uśmiechnął się jakoś tak wyzywająco. Natychmiast przypomniała mi się jego wizyta w Blue Haven rok temu... Wtedy wydawał się nieco zagubiony. Teraz zaś był na swoim terenie i nie omieszkał tego wykorzystywać.
- To jak, Miya-san? - zwrócił się do mnie. - Potrafiłabyś ułożyć dramatyczną historię o zaborczości?
Nie zastanawiałam się nad tymi słowami, bo po prostu się we mnie zagotowało. Kiedy ktoś mnie pyta, czy potrafiłabym napisać taką a taką opowieść, to albo kulę się w kącie, przyznając cichutko, że nie, albo wręcz przeciwnie, czuję się zmotywowana. A to pytanie zostało zadane takim tonem, jakby Blue nie przypuszczał, że potrafię. Albo jakby mnie zwyczajnie prowokował.
- Mogę ci jedną opowiedzieć - wzruszyłam ramionami. Starałam się mówić lekko, ale od razu mnie przejrzał i zrobił niedowierzającą minę.
- Może tak baśniowo rozpocznę, żeby wytworzyć nastrój - powiedziałam, wziąwszy głęboki wdech. - Dawno temu było sobie dwóch braci. Na pierwszy rzut oka bardzo do siebie podobni, lecz gdyby się im przyjrzeć bliżej, można by dostrzec, że jeden był bezczelny i nonszalancki, drugi zaś skupiony i obowiązkowy...
Ledwo zaczęłam, a już dałam się porwać opowieści; nie spodziewałam się tego. Dawno się tak nie czułam. Znikł sprzed moich oczu pokój na Rozdrożu i przebywające w nim osoby, odpłynęłam gdzieś w świat własnych myśli. Mimo to nie przestałam mówić... Mówić o dziewczynie, którą zwali swoją małą siostrzyczką; osóbce o szlachetnym sercu, której przysięgali strzec za wszelką cenę. Uwielbiała obu braci z wzajemnością. Ale kiedy pewnego dnia znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, jeden z braci powstrzymał drugiego przed ruszeniem jej z pomocą, krzyknął "Nie pozwalam ci!!". A kiedy zetknęli się z niebezpieczeństwem po raz kolejny i nieodwołalny...
Nie skończyłam swojej opowieści.
Niespodziewanie coś przerwało moje twórcze uniesienie, wybiło mnie z transu tak gwałtownie, że miałam ochotę zaprotestować. Nie liczyło się, że poczułam dotkliwy ból, że spadłam z fotela; chciałam tylko jeszcze na moment wrócić do tamtego natchnienia... Dopiero wołanie kuzynki, trochę gniewne, a trochę przestraszone, sprawiło, że przyszłam do siebie i zobaczyłam Carnetię, jeszcze raz mierzącą we mnie mocą. Po chwili zamroczyło mnie na dobre.

Ocknęłam się trochę obolała, ale uzdrowicielskie zdolności Vanny zrobiły swoje. Dopiero dużo później, gdy zastanawiałam się nad sobą i wyrzucałam sobie różne rzeczy, zastanawiałam się jak bardzo odcięłam się od swojej demonicznej natury, skoro mogłam zostać uzdrowiona, zamiast zregenerować się astralnie. Chyba jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale też nigdy nie pchałam się nikomu na cel, żeby to sprawdzić. Tak czy inaczej, uzdrawnianie w wykonaniu mojej kuzynki było całkiem miłym doświadczeniem.
- Co się stało? - zadałam głupie pytanie.
- Carnetia nagle dostała histerii - burknęła. - I coś wołała, że gdyby nie spuściła ci lania pierwsza, Blue by to zrobił i nie skończyłoby to się dla ciebie tak dobrze.
- Blue...?
- Tylko stał jak ten słup soli, aż na niego nawrzeszczałam i powiedział, że nie zrobiłby czegoś takiego, żeby mi nie podpaść - tłumaczyła Vanny szybko i bezładnie. - I tak się jakoś dziwnie uśmiechał; aż w końcu zniknął gdzieś z Carnetią, mówiąc, że lepiej poszukają jakiegoś bardziej user-friendly lokalu. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzi.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie szkodzi, jeśli nie będzie chciał, to go będę gnębić.
- Nie o to chodzi - pokręciłam głową z pewnym trudem. - Przepraszam za to, co opowiedziałam.
- To już nie mnie... Choć sama nie wiem, co mam o tym sądzić. Że Carnetia wie coś o Blue, czego ja nie wiem?
- Może jej się z czymś kojarzyło - westchnęłam. - Nie opierałam tej opowieści na faktach, po prostu kiedyś przyszła mi do głowy.
- Cóż, mi też coś przywiodła na myśl, ale chyba nie to, co jej - Vanny wzruszyła ramionami. - A tak przy okazji... Wiesz, że zostajecie dzisiaj na noc?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz