- Sama pragnęłaś, żebyśmy tutaj częściej bywali - uśmiechnął się Blue. - A teraz milczysz i patrzysz na nas jak na intruzów.
- Wcale nie - zaprotestowała Vanny z równie złośliwym uśmiechem. - Po
prostu nie chcę przeszkadzać Miyi w analizie porównawczej waszych
charakterów. Nie widzicie, że się zastanawia, jak was opisać?
Słysząc to, jeszcze bardziej wcisnęłam się w fotel, pragnąc posiadać dar
niewidzialności. I tak miałam szczęście, że Tenariego nie było w tej
chwili w pokoju - razem z Ivy buszował po kuchni, dając się rozpieszczać
Andrei.
Już od godziny siedzieliśmy na Rozdrożu, dokąd zaciągnęła nas moja
kuzynka. Właściwie kiedy wpadłam po Tenariego do Melgrade, nie miałam w
planach dłuższej wizyty, ale los zdecydował inaczej. Po prostu Vanny
chciała znać wszystkie szczegóły z mojej ostatniej wyprawy, a ja nie
mogłam wyjść z podziwu, że to zwierzę (teoretycznie jest to pies, ale
rośnie w zastraszającym tempie i pewnie trzeba się wykosztowywać żeby go
regularnie karmić), które dostała na urodziny, mieści się w domu i nie
zjadło mojego lotofenka. A później, jak już wspomniałam, zostałam
zaciągnięta do Epicentrum Wszechświatów, bo już tak dawno tam nie byłam.
Faktycznie, dawno...
Ale w obecnej sytuacji czułam się tam dość niewygodnie.
- Naprawdę chcesz nas opisać?! - Carnetia entuzjastycznie skoczyła w
moim kierunku. - Co chcesz wiedzieć?! I czy to będzie ponury dramat
psychologiczny, czy tylko czysty romans?!
- Nie wiem, skąd ci przyszedł do głowy ten ponury dramat psychologiczny
- żachnął się Blue. - Przecież od razu widać, że stanowimy wręcz
nieprzyzwoicie dobrze dobrany duet.
- Toteż właśnie, taki dobrze dobrany duet może szybko znudzić
czytelnika! - przekonywała Carnetia. - Potrzeba trochę pieprzu, trochę
soli... O, i ran na ciele i duszy!
- Vanny, uduszę - rzuciłam przez zęby w stronę kuzynki.
- Czemu, przecież chciałaś mieć dowód, że faktycznie są dobrani - zachichotała.
Istotnie, patrząc na nich, nie miało się wątpliwości, że znudzić
czytelnika na pewno by nie potrafili. Choćby dlatego, że ów hipotetyczny
czytelnik długo by się zastanawiał, co ich właściwie łączy... Nawet
siedzieli dość daleko od siebie, choć Vanny szepnęła mi na stronie, że
to tylko dzisiaj. W każdym razie ja zauważyłam dość szybko, co mają ze
sobą wspólnego - co chwilę rzucali sobie spojrzenia z ukosa, uśmiechając
się przy tym z lekką drwiną. Wyglądało to, jakby traktowali wszystko -
całe życie, a zwłaszcza robienie z siebie "dobrze dobranego duetu" - jak
grę. Niebezpieczną, lecz ekscytującą.
- Czego miałby się tyczyć ten dramat? - to pytanie Blue skierował już nie do Carnetii, ale do mnie i Vanny.
- A co można najszybciej dostrzec, kiedy się na was patrzy? - odparowała, szczerząc zęby.
- Racja, racja - skinął głową. - Ale wiesz, to w zasadzie jest całkiem miłe...
- Jak się jest masochistą - mruknęła, a ja odniosłam wrażenie, że mówi o
czymś zupełnie innym niż to, co ja dostrzegłam między nimi w pierwszej
kolejności.
Blue uśmiechnął się jakoś tak wyzywająco. Natychmiast przypomniała mi
się jego wizyta w Blue Haven rok temu... Wtedy wydawał się nieco
zagubiony. Teraz zaś był na swoim terenie i nie omieszkał tego
wykorzystywać.
- To jak, Miya-san? - zwrócił się do mnie. - Potrafiłabyś ułożyć dramatyczną historię o zaborczości?
Nie zastanawiałam się nad tymi słowami, bo po prostu się we mnie
zagotowało. Kiedy ktoś mnie pyta, czy potrafiłabym napisać taką a taką
opowieść, to albo kulę się w kącie, przyznając cichutko, że nie, albo
wręcz przeciwnie, czuję się zmotywowana. A to pytanie zostało zadane
takim tonem, jakby Blue nie przypuszczał, że potrafię. Albo jakby mnie
zwyczajnie prowokował.
- Mogę ci jedną opowiedzieć - wzruszyłam ramionami. Starałam się mówić
lekko, ale od razu mnie przejrzał i zrobił niedowierzającą minę.
- Może tak baśniowo rozpocznę, żeby wytworzyć nastrój - powiedziałam,
wziąwszy głęboki wdech. - Dawno temu było sobie dwóch braci. Na pierwszy
rzut oka bardzo do siebie podobni, lecz gdyby się im przyjrzeć bliżej,
można by dostrzec, że jeden był bezczelny i nonszalancki, drugi zaś
skupiony i obowiązkowy...
Ledwo zaczęłam, a już dałam się porwać opowieści; nie spodziewałam się
tego. Dawno się tak nie czułam. Znikł sprzed moich oczu pokój na
Rozdrożu i przebywające w nim osoby, odpłynęłam gdzieś w świat własnych
myśli. Mimo to nie przestałam mówić... Mówić o dziewczynie, którą zwali
swoją małą siostrzyczką; osóbce o szlachetnym sercu, której przysięgali
strzec za wszelką cenę. Uwielbiała obu braci z wzajemnością. Ale kiedy
pewnego dnia znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, jeden z
braci powstrzymał drugiego przed ruszeniem jej z pomocą, krzyknął "Nie
pozwalam ci!!". A kiedy zetknęli się z niebezpieczeństwem po raz kolejny
i nieodwołalny...
Nie skończyłam swojej opowieści.
Niespodziewanie coś przerwało moje twórcze uniesienie, wybiło mnie z
transu tak gwałtownie, że miałam ochotę zaprotestować. Nie liczyło się,
że poczułam dotkliwy ból, że spadłam z fotela; chciałam tylko jeszcze na
moment wrócić do tamtego natchnienia... Dopiero wołanie kuzynki, trochę
gniewne, a trochę przestraszone, sprawiło, że przyszłam do siebie i
zobaczyłam Carnetię, jeszcze raz mierzącą we mnie mocą. Po chwili
zamroczyło mnie na dobre.
Ocknęłam się trochę obolała, ale uzdrowicielskie zdolności Vanny zrobiły
swoje. Dopiero dużo później, gdy zastanawiałam się nad sobą i
wyrzucałam sobie różne rzeczy, zastanawiałam się jak bardzo odcięłam się
od swojej demonicznej natury, skoro mogłam zostać uzdrowiona, zamiast
zregenerować się astralnie. Chyba jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale
też nigdy nie pchałam się nikomu na cel, żeby to sprawdzić. Tak czy
inaczej, uzdrawnianie w wykonaniu mojej kuzynki było całkiem miłym
doświadczeniem.
- Co się stało? - zadałam głupie pytanie.
- Carnetia nagle dostała histerii - burknęła. - I coś wołała, że gdyby
nie spuściła ci lania pierwsza, Blue by to zrobił i nie skończyłoby to
się dla ciebie tak dobrze.
- Blue...?
- Tylko stał jak ten słup soli, aż na niego nawrzeszczałam i
powiedział, że nie zrobiłby czegoś takiego, żeby mi nie podpaść -
tłumaczyła Vanny szybko i bezładnie. - I tak się jakoś dziwnie uśmiechał;
aż w końcu zniknął gdzieś z Carnetią, mówiąc, że lepiej poszukają
jakiegoś bardziej user-friendly lokalu. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzi.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie szkodzi, jeśli nie będzie chciał, to go będę gnębić.
- Nie o to chodzi - pokręciłam głową z pewnym trudem. - Przepraszam za to, co opowiedziałam.
- To już nie mnie... Choć sama nie wiem, co mam o tym sądzić. Że Carnetia wie coś o Blue, czego ja nie wiem?
- Może jej się z czymś kojarzyło - westchnęłam. - Nie opierałam tej opowieści na faktach, po prostu kiedyś przyszła mi do głowy.
- Cóż, mi też coś przywiodła na myśl, ale chyba nie to, co jej - Vanny
wzruszyła ramionami. - A tak przy okazji... Wiesz, że zostajecie dzisiaj
na noc?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz