7 XI

Czekam i czekam. Egil jest teraz pogrążony w magicznym, regenerującym śnie. Lilly zrobiła co mogła i twierdzi, że wszystko będzie dobrze, choć sama nie do końca rozumie naturę tej klątwy... Kazała mi się położyć, ale jakoś nie udało mi się zasnąć. Nie czuję się śpiąca i pewnie jeszcze się to na mnie zemści.

Wylądowałam w Naith, tuż przed wejściem do smoczych jaskiń, z nieprzyjemnym przeczuciem, że ich mieszkańcy teraz smacznie śpią i nie będą zadowoleni, że się ich budzi. A konkretnie miałam na myśli Lilly.
Tymczasem okazało się, że ktoś nie spał i czuwał. Kiedy przemierzałam korytarze (Egil niestety został na zewnątrz półprzytomny, wolałam się już do niego nie zbliżać), ktoś nagle za mną stanął. Niemalże bezszelestnie - i mówiąc bardzo cichym głosem.
- Co tu robi istota Chaosu? - mimo wszystko ton tego głosu brzmiał groźnie. - Z którego z piekieł przybyłaś?! Mów, póki masz na to czas!
- Z Blue Haven - powiedziałam trochę głupio, ale też byłam w lekkim szoku. W końcu wszystkie smoki od Ka'Shet mnie kojarzyły i aprobowały! Choć właściwie mógł być ktoś, kto...
- Czym jesteś?! Upadłym aniołem, któremu nawet skrzydła odebrano, czy może którymś z tych astralnych bezpostaciowców? - tym razem w głosie smoczycy usłyszałam drwinę. Nawet w kurtce czułam, że czymś mnie dźga od tyłu.
- Szkoda, że tego już szanowna pani nie potrafi wyczuć - wiedziałam, że mocno tym podpadnę, ale odpowiedziałam podobnym tonem. - Shael'leath.
Usłyszałam jak odskakuje, poczułam wibrującą w powietrzu moc - najwyraźniej zaczęła się transformować. No trudno, miała nade mną przewagę. Ani nie chciałam z nią walczyć, ani używać swojej drugiej, zakazanej postaci.
Kiedy to sobie uświadomiła, po prostu chwyciła mnie w łapę, rozwinęła skrzydła i poleciałyśmy pionowym korytarzem prosto do kwatery Ka'Shet. Jakimś cudem jeszcze nie spała.
- Kess'Sah, ona potrafi sama chodzić - burknęła. - A nawet latać, choć się nie przyznaje.
- Spotkałaś już tę istotę? - zdumiała się smoczyca o sykliwym imieniu.
- Przecież to dzięki niej tutaj mieszkamy - prychnęła przewodniczka. - Czy te nieznośne dziewuszyska ci nie mówiły?
- Pewnych rzeczy mi jeszcze nie powiedziały...
Ledwo wyrzekła te słowa, usłyszałyśmy szybkie kroki i wbiegła Shee'Na w ludzkej postaci. Najwyraźniej wzięła sobie wolne od szkoły - cóż, miała powód. Pomachałam jej z góry.
- O, widzę, że mamusia już poznała Maddie - ucieszyła się. - To ja polecę po siostrę, dobra?
- Lepiej wyślij ją na dół - przypomniałam sobie (lepiej późno niż wcale). - Przed wejściem został człowiek, który potrzebuje pomocy.
Shee'Na kiwnęła głową i wybiegła aż się kurzyło.
Kess'Sah postawiła mnie na ziemi i mogłam jej się dokładniej przyjrzeć. Cechowała ją cudowna smukłość i gibkość, której zawsze zazdrościłam srebrnym smokom Ładu. To nie to, co ta kolczasta i poszlaczkowana postać, którą zresztą i tak przybrałam może ze trzy razy w życiu... Patrzyłam i nadziwić się nie mogłam - nie spodziewałam się, że będzie tak bojowa. Do tej pory tylko raz widziałam Kess'Sah, jeszcze pogrążoną we śnie w Tysiącu Szmaragdach; wyglądała wtedy jak uosobienie łagodności! W ludzkiej formie była starszą wersją Lilly - czy też raczej moja przyjaciółka dopasowała się do niej wyglądem (Shee'Na wdała się raczej w ojca). Smoczyca również mi się przyglądała, aż zauważyła znak na mojej twarzy.
- Naprawdę jesteś Shael'lethem? - zapytała nieufnie.
- Poniekąd - przyznałam.
- Czasem nie rozumiem moich córek - stwierdziła i wymaszerowała z komnaty. Natomiast Ka'Shet fuknęła cicho i zmrużyła oczy.
Usiadłam na podłodze i zaniosłam się histerycznym śmiechem. Zawsze mnie zdumiewały opowieści dziewczyn o tym, jak ich babka bardzo lubiła swoją synową... Teraz mogłam się domyślać za co i jak się to lubienie mogło objawiać.

Już nie czekam. Lilly właśnie oznajmiła, że Egil się obudził i zaciągnęła mnie do niego.
- Niby czuje się dobrze - prychała. - Ale nie mogłam usunąć źródła klątwy. To żelastwo jest paskudne!
- Nie w tym rzecz - zaprotestował łagodnie kronikarz. - Nie potrzebowałem pomocy, to była moja kara. Przeszłoby mi.
- Kara za co? - Lilly spojrzała na niego z ukosa.
- Nie spodobało jej się zetknięcie z taką mocą jak... Hm, ta, z którą ją zetknąłem - wytłumaczył pokrętnie.
- Komu się nie podobało? - nie zrozumiałam.
- Pewnie temu - moja przyjaciółka złapała Egila za rękę, pokazując mi szeroką metalową bransoletę. Była bardzo prosta w wykonaniu i w odróżnieniu od tej teleportacyjnej zabawki od Leo, ciasno opinała nadgarstek.
- Co to jest? - zapytałam.
- Moje źródło magii - wyjaśnił z westchnieniem. - Znalazłem ją kiedyś w siedzibie Agencji... Potrafi zwiększyć naturalną moc tego, kto ją nosi.
- Tylko pewnie już nie można jej zdjąć? - domyśliłam się. - Czy ty zawsze bawisz się takimi niebezpiecznymi zabawkami?
- Ale przecież... Nie sądziłem, że na przykład Galatea okaże się niebezpieczna! - zamachał rękami.
- Trzeba było jej się nie narażać - mruknęłam. - Co takiego zrobiłeś?
Egil markotnie spuścił głowę.
- Ja tylko zażyczyłem sobie kobiety, która by mnie kochała - rzekł cicho. - I kochała, bardzo wylewnie. Ale okazało się, że ja jej nie potrafię pokochać.
- Następnym razem ostrożniej wypowiadaj życzenia.
- Łatwo powiedzieć... Przekaż Aeiranowi, żeby ją zabrał jak najdalej - westchnął. - Nie chciałbym, żeby coś takiego stało w Agencji.

Kiedy przybyłam do Blue Haven, Tenari radośnie rzucił mi się na szyję.
- Nareszcie - powitał mnie Aeiran, wstając z kanapy. - To dziecko o mało ze skóry nie wyskoczyło, kiedy wróciłem sam.
- I co? - roześmiałam się.
- I nic. Nie dawał mi spokoju - rzekł kwaśno. - Chyba... Głowa mnie boli. Pójdę się położyć.
To powiedziawszy, wyszedł z herbaciarni jakoś tak niepewnie.
- Zabawny jest - przypłynęła do mnie myśl Tenariego i po raz kolejny tego dnia zaniosłam się dzikim chichotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz