29 I

- Wybierzmy się na bal maskowy! - rzuciła Vanny radośnie.
- Ty już i tak wyglądasz jak przebrana - rzuciłam okiem na jej włosy, które ostatnio miały kolor błękitny i ciekawie kontrastowały z czerwienią oczu. - Za kogoś mocno lodowego w swej naturze.
- A wiesz, jak się Kaede zestresował, kiedy mnie taką zobaczył - zachichotała.
- Wyobrażam sobie... Ja się mocno stresowałam, gdy się takie coś pojawiało w moim lustrze.
- Swoją drogą, podoba mi się twój pomysł, Vanille - uśmiechnęła się Vaneshka. - To, że siedzimy tu same w środku karnawału, jest... Nie na miejscu.
- Ketris cię nigdzie nie zabrał przed powrotem do Pieśni? - zdziwiła się moja kuzynka.
- Zabrał, ale... Teraz jest strasznie pusto w Marzeniu. Dlatego właśnie was odwiedziłam.
- Tak, a ja chyba mam ochotę sobie odbić zbyt spokojny sylwester, bo przychylam się do tej propozycji - parsknęłam śmiechem. - Więc pomyśl, gdzie teraz trwa najlepsza zabawa, a my poszukamy kostiumów.
- Na Faile Grande... Tak myślę. Ale tam nie ma bali, tam jest szaleństwo na ulicach.
- W takim razie gdzie, w Tarahieny? W Kreen? - zamyśliłam się, podczas gdy Vanny już grzebała w Szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiednio ekstrawaganckiego. - Czy może zdamy się na ślepy los?
- Ślepy los jest najlepszy - dobiegło mnie z głębokich czeluści Szafy. - Jeśli was nie interesuje, co na siebie włożyć, przynajmniej przyjdźcie tu i pilnujcie, żebym się nie zgubiła!

- Masz maskę jak upiór z opery!! - na widok trupiobladego czegoś na mojej twarzy Vanny zaniosła się śmiechem.
- Oj, bo zaanektowałyście sobie najładniejsze - burknęłam, nakładając na głowę czarny ni to welon, ni to woalkę. Vaneshka związała mi włosy w węzeł i teraz, w powłóczystej czarnej sukni z gorsetem, wyglądałam jak jakaś oszalała z rozpaczy wdowa.
- Powiadasz? - uśmiechnęła się pieśniarka zza swej pierzastej maski, jakich pewnie pełno na faileńskich ulicach. Poza tym, że wciąż wyglądała zjawiskowo, dość trudno byłoby mi ją rozpoznać - również miała upięte (w miarę możliwości) włosy, a ubrana była w obcisłą czerwoną suknię z rozcięciami do pół uda.
Vanny natomiast wyglądała jak księżniczka - bardzo błękitna księżniczka. Patrząc na jej kreację nie mogłam się nadziwić, że nawet moja Szafa jest w stanie pomieścić taką ilość materiału.
- You better hide for her freezing hell... - zanuciłam, nie mogąc ukryć zachwytu.
- Lodowata piękność, czy tylko lodowa? - dołączyła się Vaneshka. - Przebrałaś się za Miyę, a ja za Carnetię?
- Przebrałyśmy się za jedyne w swoim rodzaju kobiety fatalne! - skorygowała moja kuzynka. - Ty będziesz przyciągać facetów, a ja będę ich mrozić spojrzeniem!
- A ja będę odstraszać balowiczów płci obojga, jestem lepsza - skwitowałam z wyniosłą miną, którą i tak skrywała maska.
- Ale co z Tenarim, on zamierza tak cały czas siedzieć? - Vanny zerknęła z troską na demoniątko, które siedziało zapatrzone w dal matowym wzrokiem, nawet nie zwracając uwagi, że Strel mu fuka w ucho.
- Toczy kolejną długą rozmowę na odległość - mruknęłam. - To mu się zdarza, a od zniknięcia Xemedi-san przybrało na częstotliwości.
- A ten ktoś z drugiej strony kabelka mentalnego nie mógłby raczej wpaść na herbatę? - prychnęła Vanny. - Dziecko siedzi jak autystyczne, aż ciarki przechodzą.
- No wiesz? - żachnęłam się. - Ja jestem z niego dumna, że ma aż taki zasięg, a ty straszysz...
- Mam nadzieję, że nie będzie się niepokoił, kiedy się zbudzi i nas nie zastanie - zmartwiła się pieśniarka.
- Będzie, będzie - rozwiałam jej złudzenia. - Więc się nie zdziw, jeśli nagle sięgnie do ciebie myślami.

Rzeczywiście zdałyśmy się na ślepy los i mogę śmiało powiedzieć, że nam sprzyjał. Mogłyśmy przecież trafić w sam środek bitwy, tymczasem zjawiłyśmy się pośród bujnej roślinności z przewagą wielkich paproci. Ledwo się zorientowałam, że jesteśmy wewnątrz budymku - nawet ptaki tam fruwały, a sufit był szklany i widać było gwiazdy.
Ruszyłyśmy jedną z licznych ścieżek, zachwycając się gustem gospodarza tego miejsca. Mimo wszystko jednak "park" wydał się nam istnym labiryntem i być może zamiast balu miałybyśmy długi spacer, gdyby nie znalazła nas jakaś dziewczyna w barwnym stroju przybranym piórami, o jasnych włosach zebranych w mnóstwo warkoczyków. Nie dziwiła się naszej obecności, nie zadawała pytań.
- Jak możecie się tu snuć jak duchy, podczas gdy tam zabawa trwa w najlepsze?! - no dobrze, jedno pytanie zadała.
- Zgubiłyśmy się - rozłożyłam bezradnie ręce.
Dziewczyna roześmiała się wesoło i pociągnęła nas którąś ze ścieżek do ukrytych w paprociach drzwi. Udzielił nam się jej nastrój, kiedy biegłyśmy przez korytarz oświetlony tylko słabym blaskiem świec. W końcu otworzył się na salę balową, tak wielką i jasną, że aż przystanęłam oszołomiona i Vanny na mnie wpadła.
Muzyka grała w najlepsze, choć nigdzie nie widziałam orkiestry. Może gdzieś były schowane głośniki; melodia brzmiała nieco metalicznie. Metaliczne skrzypce, ciekawe... Zebrało się sporo ludzi i nieludzi, niektórzy ubrani nawet bardziej ekstrawagancko niż my. W tej chwili jednak nikt nie tańczył, trwały przyciszone rozmowy i podjadanie smakołyków ze stołów.
Podeszłyśmy do jednego takiego stołu, bo Vanny koniecznie chciała spróbować "tych kolorowych zawijasów". Faktycznie, galaretowe spiralki przyciągały najwięcej konsumentów, ale ponieważ nie przepadam za słodyczami, wolałam patrzeć w górę, na niebo - w sali balowej też był przezroczysty sufit...
- Hej, odmarz się - kuzynka wymierzyła mi kuksańca. - Pamiętaj, gdzie jesteś! Zobacz, Vaneshka już sobie znalazła partnera!
- Na razie i tak nikt nie tańczy - wzruszyłam ramionami, ale zerknęłam w stronę pieśniarki. Ze stoickim spokojem wysłuchiwała gorączkowej przemowy jasnowłosego młodzieńca w eleganckim żabocie - nieznośnie znajomego. Jego czarna maska zakrywała niewiele, więc mogłam dostrzec, że patrzy na nią jak na dzieło sztuki... Dość awangardowej sztuki, która nie do końca podchodzi pod jego gust. Wzbudziło moją ciekawość, co tu właściwie robił i czy znów wplątał się w jakąś irracjonalną misję.
W końcu Vaneshka powstrzymała ten potok słów, kładąc palec na jego ustach, a następnie pociągnęła do tańca - bo muzyka zmieniła się bez uprzedzenia. Inni balowicze też zaczęli powoli reagować na tę zmianę.
- No dobra, trzeba się rozejrzeć za kimś dla siebie - skomentowała Vanny z uśmieszkiem, rozglądając się po sali. W końcu jej wybór padł na stojącego przy innym stole mężczyznę, który sprawiał wrażenie jakby na kogoś czekał. Nie przejmując się tym, moja kuzyneczka "przypadkiem" stanęła obok i powiedziała coś, nie zmieniając łobuzerskiego wyrazu twarzy. Chyba poczuł się sprowokowany i po krótkiej wymianie zdań skłonił się przed nią - zamiatając podłogę wielkimi piórami przy kapeluszu - i porwał w tan. Zauważyłam, że nie nosił maski; poza tym miał czarną pelerynę i równie czarne włosy, zaczesane na bok. Był niewiele wyższy od Vanny... I tak rewelacyjnie tańczył, że aż jej pozazdrościłam.
- Pozwoliła pani, by towarzyszki ją tak szybko opuściły? - usłyszałam naraz. - Nie bawi się pani ze wszystkimi z własnego wyboru?
- Albo z własnego wyboru, albo nikt mnie nie zauważa - powiedziałam przeciągle, odwracając się do tego, który przerwał mi rozmyślanie, jak też opisać ten taniec. - Proszę zgadywać.
- Ja zauważyłem, więc ta druga możliwość nie ma racji bytu - stwierdził nieznajomy, po czym zwyczajnie wyciągnął mnie na parkiet. Nawet nie poprosił! Jednak nie zdążyłam zaprotestować przeciw takiemu brakowi galanterii, bo prędko zatraciłam się w tańcu. Muzyka była hipnotyzująca; melodycznie pasowałaby raczej do scenerii typu gotycka katedra, za to rytm po prostu porywał. Samego tańca wcześniej nie znałam, ale pozwoliłam się prowadzić i jakoś mi szło. Nie był zresztą zbyt trudny.
- Wolałaby pani teraz tańczyć z kimś innym - domyślił się nieznajomy, przyglądając mi się uważnie. Miał błękitne oczy o pionowych źrenicach. Ubrany był na biało, co dawało dość szokujący efekt w zestawieniu ze srebrnymi włosami i raczej bladą karnacją. No i nosił maskę podobną do mojej.
Ciekawą musieliśmy stanowić parę pod względem kolorystycznym...
- Nie narzekam - odpowiedziałam trochę rozkojarzona, zbyt mocno skoncentrowana na krokach.
Uśmiechnął się nieznacznie i mocno mną zakręcił. A później jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż w końcu przyciągnął mnie do siebie, żebym nie upadła - świat wirował.
Muzyka powoli cichła i tylko czekałam, kiedy na niebie rozbłysną sztuczne ognie.
Jeśli jednak rozbłysły, nawet tego nie odnotowałam, bo moją uwagę przyciągnął czyjś podniesiony głos.
- Zmuszony jestem zaprotestować przeciw takiej zniewadze! - wołał zdenerwowany Egil. Vaneshka stała w pewnym oddaleniu i tłumiła śmiech.
- Najpierw chciałbym się dowiedzieć, czym sobie zasłużyłem - odparł spokojnie partner Vanny.
- Zamiast dotrzymywać towarzystwa damie, z którą tu przyszedłeś, zostawiłeś ją gdzieś samotnie - fuknął kronikarz (Agent? Ciągle trudno mi się przestawić). - Czuję się w obowiązku bronić jej honoru.
- Skoro tak ci zależy na tej damie, trzeba było samemu się nią zająć - uśmiechnął się przepraszająco czarnowłosy. - Zresztą zniknęła mi z oczu dobrą chwilę temu i dotąd nie wróciła.
- Trzeba więc było jej pilnować, zamiast beztrosko porywać do tańca przygodne osoby!
- Za pozwoleniem - wtrąciła się Vanny, również rozbawiona. - To ja porwałam go do tańca.
- ...Zamiast dawać się porywać do tańca przygodnym osobom!!
- Co się dzieje?! - usłyszałam nagle kolejny znajomy głos. - Co to ma być, śledzisz mnie?!
- Też pomysł - zdenerwował się jeszcze bardziej Egil, gdy rozzłoszczona i kompletnie wyspana Yori wkroczyła w towarzystwie blondynki z warkoczykami. - Martwiłem się o ciebie. Co ci przyszło do głowy włóczyć się z jakimiś podejrzanymi magami?
- Tylko z jednym - prychnęła, ujmując jegomościa w czerni pod rękę. - Poza tym od kiedy jesteś taki podejrzliwy?
- Od kiedy zachowujesz się podejrzanie!
- No to wyobraź sobie, że szukam sposobu na twoją klątwę! - wygarnęła mu. - Bo sam nie masz dość ikry, żeby wreszcie się tym zająć, kono ahô!!
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem przeklęty?! - warknął Egil i zrobił kilka kroków w tył. - Chyba rzeczywiście tracę tu czas... Żegnam.
Powiedziawszy to, wymaszerował prosto do ogrodów. Widząc to, dziewczyna z warkoczykami syknęła przez zęby i pobiegła za nim. Chyba miała już dość robienia za przewodniczkę dla zdezorientowanych gości...
Vanny i pieśniarka popłakały się już ze śmiechu, ja też nie mogłam powstrzymać chichotu. W końcu i Yori się rozluźniła i uśmiechnęła.
- Pogratulować takiego obrońcy - powiedział czarnowłosy z rozbawieniem. - Ale ile razy jeszcze muszę ci powtarzać, że specjalizuję się w iluzjach, a nie w odklinaniu?
- Oj, szczegóły - machnęła ręką Śniąca. - Na pewno masz jakieś znajomości w odpowiednich kręgach.
- Powiedzmy... Ale na razie cieszmy się balem - zaproponował. - Pozwól, że oprowadzę cię po naszych włościach.
Ukłonił się nam, uchylając kapelusza, a Yori pomachała z uśmiechem i już zamierzali odejść, gdy coś mi się przypomniało.
- Yori-chan! - zatrzymałam Śniącą. - Czyli Egil nadal nosi tę bransoletę?
- Hai... - westchnęła. - A nikt w Agencji o tym nie wie... Czy raczej nie chce wiedzieć.
- Może spróbuj w Solen - zasugerowałam. - W świątyni w Melrin albo nawet w Akademii imienia Cereithy. Tam się świetnie znają na klątwach.
- Dzięki za radę - rozjaśniła się i pomachała jeszcze raz, po czym oboje odeszli.
Na sali znów rozbrzmiały te dziwne, metaliczne skrzypce. Vanny próbowała złapać oddech, a pieśniarka z troską podsunęła jej malinową galaretkę.
Ja natomiast rozejrzałam się, ale mój danser też gdzieś zniknął. To chyba nieładnie z mojej strony, że go tak zaniedbałam, ale jednocześnie... Poczułam pewną ulgę. Nie wiem, dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz