Figures dance around and around
To drums that pulse out echoes of darkness
Moving to the pagan sound.
Somewhere in a hidden memory
Images float before my eyes
Of fragrant nights of straw and of bonfires
And dancing till the next sunrise
I can see lights in the distance
Trembling in the dark cloak of night
Candles and lanterns are dancing, dancing
A waltz on All Souls Night
Bonfires dot the rolling hillsides
Figures dance around and around
To drums that pulse out echoes of darkness
And moving to the pagan sound.
Standing on the bridge that crosses
The river that goes out to the sea
The wind is full of a thousand voices
They pass by the bridge and me...
Loreena McKennitt
Jak już wspominałam, sylwester był bezksiężycowy. Za to rozpoczęty właśnie rok ma być pod patronatem księżyca, jak przeczytałam w jakimś ziemskim czasopiśmie, zahaczywszy o stoisko z prasą w przerwie od poszukiwania czegoś do jedzenia.
...Ale długie zdanie.
Wynika z niego każdym razie, że nałaziłam się po sklepach, wciskając Aeiranowi w ręce przeróżne pakunki. Bardzo dobrze, że tym razem trwał przy mnie grzecznie, zamiast pojawić się na ostatnią chwilę, bo okazał się bardzo użyteczny i się nie skarżył.
Zakupione produkty po rozpakowaniu okazały się zupełnie do siebie nie pasować, ale wcale mi to nie przeszkadzało. W końcu ciasto marchewkowe, koreczki i łabędź miały być i tak. I podstawa, czyli herbata.
O takim sylwestrze jak ten marzyłam skrycie od poprzedniego, a nawet dłużej. Bez jakiegoś specjalnego ustawiania par, strojenia się - chyba, że ktoś chciał - pompy, tłoku i nerwówki... No dobrze, poprzednim razem nie było tłoku, bo lokal był wielki, ale wiecie, o co mi chodzi... Znaczy, ja wiem o co mi chodzi, a to najważniejsze. Najstraszniejsze zaś, że zabawę objęły we władanie hiperaktywne dzieci, ale do tego jeszcze dojdę.
Ponieważ tym razem brakowało Lilly, która dałaby przykład punktualności, jako pierwsi przybyli Brangien z Artenem i oczywiście Geddwyn. Zaraz po nich pokazała się Satsuki, wyraźnie rozżalona, że duch wody po nią nie wstąpił, jak zawsze. Tłumaczył się jakoś wykrętnie, aż wreszcie stanęło na tym, że coś dla niej narysuje w ramach zadośćuczynienia. Rzeczywiście, narysował. I rysował tak chyba przez większość swego pobytu w herbaciarni. Siedział na podłodze oparty o Szafę, a ołówki tylko mu migały w ręce; zdarzało mu się jednak robić przerwę na poszalenie w tańcu. A także na przybieganie do mnie i robienie słodkich oczu: to wysłać do Tenki, tamto do Alath, a jeszcze inne do Saphany (któż to u diabła jest i gdzie się znajduje?!)... Oczywiście żadnego rysunku mi nie pokazał, za to później machnął jeszcze dwa i z jakimś dziwnym uśmiechem wręczył je Vanny, coś do niej szepcząc konspiracyjnie.
Pai Pai przyprowadziła kolejnego kolegę z ekipy archeologicznej ("bo tak się pod nogami plątał..."), wysokiego i chudego osobnika, który nosił krawat w wielkie grochy, a na głowie coś dziwnego ze śmigiełkiem. Nie wiem jak go zdołała odwieść od zjedzenia całego łabędzia, za to okazał się piekielnie elokwentny i jeszcze bardziej wytrwały na parkiecie - a to dobrze, bo danserów było odrobinkę za mało. Poza tym miał dość zakręcone poczucie humoru, ale to mnie nie zdziwiło - o ile dobrze zrozumiałam, wywodzi się z rodu Yumeno (ciekawe czy Yori go zna), a powszechnie wiadomo, że oni wszyscy są szurnięci. Sama Pai Pai zajmowała się zaś głównie pałaszowaniem własnych koreczków...
Vanny i Clayd przywieźli Ivy, bo Tenari się domagał. To miał być dla niego pierwszy sylwester w gronie rodzinnym i wiedział, że nie da rady poświęcić całego czasu na ciąganie wszystkich za włosy, trzeba też... Nauczyć tego koleżankę?! Na wszystkie Siły Wyższe, te dzieciaki zdążyły wszędzie wleźć, wszystkich pomęczyć i wyciągnąć z Szafy mnóstwo różnych rzeczy, o których nawet ja nie mam pojęcia, do czego mogłyby służyć. Aż się baliśmy je potem brać do ręki, żeby włożyć je z powrotem. Ale nie zamierzałam prawić Tenariemu kazań, nie w taką noc. Zamiast tego ciągnęłam kuzynkę za język, żeby opowiedziała jak spędziła święta i czy Kaede był grzeczny. Cóż, wygląda na to, że póki nie odstępuje Noelle na krok, jest na tyle grzeczny, by móc zostać na Rozdrożu... Chyba że gdzieś ich wywiało, co podobno często się zdarza. Choć w takim układzie dom zostałby sam, bo Rick wyprawił się gdzieś z Andreą, a Blue z Carnetią... Ale Vanny tylko klepnęła mnie ze śmiechem w plecy i zawołała "Jak to jest, że ty się tym martwisz bardziej niż ja?! Baw się, a nie...!" Z kolei Clayd wypytywał Aeirana o D'athúil i upewniał się, czy nieobecność Ivy na miejscu podczas Przesilenia nie zmieniła niczego na gorsze... Doprawdy, hipokryta, który drugie święta z rzędu przesiedział na Rozdrożu!
Swój dom bez opieki pozostawiła także Vaneshka, bo Leo i Milanee gdzieś wyjechali (mówiła o tym bardzo oględnie), a ona i Ketris mieli wielką ochotę na właśnie taką zabawę jak ta. Przynajmniej tak stwierdzili po przybyciu i rozejrzeniu się uważnie. Nie miałam wątpliwości, że Vaneshka coś nam zaśpiewa, a Ketris zagra, ale to tylko lepiej, tylko lepiej... I chyba tylko pieśniarka z całego naszego grona była ubrana jak na prawdziwy bal.
Choć nie, nie tylko ona.
Nie spodziewałam się San-Q, która miała balować z rodziną małżonka na Andromedzie. Tymczasem, może po godzinie od rozpoczęcia, została przywieziona przez Raely Kaya, w jaskrawej, pomarańczowej sukni i w złotych pantofelkach. A także z Neid na rękach, przez co zyskaliśmy jeszcze jedno hiperaktywne dziecko. San chyba sama nie przypuszczała, że wyląduje tutaj i nie miała pojęcia, o co chodzi Kayowi. Tłumaczył, że coś mu wypadło i zniknął jak mógł najszybciej, starając się ukryć niepokój. Ale San nie przejmowała się długo; chyba jednak bardziej odpowiadała jej zabawa wśród przyjaciół niż w dworskim gronie, nawet takim, w którym rządzą Renê i Ciarán. Tu przynajmniej można było pośpiewać karaoke.
Dziwne, ale kiedy wracam myślami do tej zabawy, odkrywam, że właściwie nie mam o czym pisać. Czy raczej nie wiem, o czym mogłabym napisać. Jakoś najprzyjemniejsze sprawy najtrudniej ująć w słowa, a nie ukrywam, że sylwester był rewelacyjny. Ale czemu jeszcze miałabym poświęcić te parę stron? Oczywiście, że były długie rozmowy, było wysyłanie kartek komu tylko się dało, było śpiewanie z Sat nieśmiertelnego Midnight Blue, a z Vanny pewnej rzewnej pieśni i słońcu i księżycu, która nie wiedzieć dlaczego wzbudziła atak śmiechu u mojej siostrzyczki. Był też mrożący krew w żyłach moment, kiedy dzieciaki znalazły i włączyły kasetę z... Albo nieważne. Nie zabrakło również tańca na zasadzie "każdy z każdym", czy raczej "każda z każdą", a na koniec wysypaliśmy się z herbaciarni, żeby podziwiać sztuczne ognie. I co? I tylko kilka linijek mi to zajęło w porównaniu z poprzednią częścią zapisku. Żadnymi słowami nie potrafiłabym oddać tej atmosfery - nie wiem czy po prostu w tej chwili zawodzi mnie wena, czy może pewne rzeczy pozostają w sercu i tylko w sercu...
Teraz oczywiście cały dom śpi i tylko ja wiszę nad zeszytem. Pewnie nie potrwa to długo, bo San, która razem z Neid została na noc, groziła, że wcześnie wstanie i zrobi nam śniadanko... Tylko się bać.
Mam ochotę na podsumowanie. Ochotę na podsumowanie mam. Na podsumowanie mam ochotę. I też nie wiem, od czego zacząć. Nieposkładany jakiś był ten rok. Za dużo nagromadzonych wątków, które pewnie tylko ja zauważałam, za dużo ledwo napoczętych opowieści, na kontynuowanie których nie miałam siły, a może odwagi... Perełki szczęścia lśniące niekiedy w morzu Chaosu.
Mam wrażenie, że coś się zmienia. W światach czy we mnie, na lepsze czy na gorsze, na razie nie wiem. Ale czas pokaże...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz