Kiedy San-Q zrobiła nam śniadanie trzeciego dnia z rzędu, poczułam wreszcie, że coś tu jest bardzo nie tak.
- Jak długo zamierzasz u mnie siedzieć? - zapytałam najdelikatniej jak
tylko umiałam. - Nie wygodniej by ci było we własnym domu?
- Nie! - fuknęła. - Kay musi mnie zabrać dokładnie z miejsca, w którym mnie tak bezczelnie zostawił. I przeprosić!
- To jeszcze nie koniec świata - starałam się nie roześmiać. - Lepiej byś zrobiła, przyzwyczajając się.
- To, że ty się godzisz na bycie tak pomiataną, nie znaczy, że ja też muszę, wyobraź sobie!
- Ja się godzę na co?! - spojrzałam na nią z ukosa.
- No, bo mówisz jakbyś to świetnie znała z doświadczenia...
Siły Wyższe brońcie, żebym się kiedykolwiek poczuła pomiatana... Co najwyżej pomijana.
Ale zawsze w dobrej intencji!
Po południu Kay wreszcie przyjechał. Jednak jego przeprosiny wyglądały trochę inaczej niż San się spodziewała.
- Wybacz, zapomniałem, że cię tutaj zostawiłem - uśmiechnął się słabo.
- Jak to zapomniałeś?! - uniosła się natychmiast. - Czy przypadkiem nie
jestem kobietą twojego życia, zbyt ważną, by zapominać o moim
istnieniu?!
- Przecież przepraszam - spojrzał na nią jakimś takim błędnym wzrokiem. -
Ale nie rozumiesz, że nie miałem wtedy głowy do balowania?
- Właśnie wyobraź sobie, że nie rozumiem!
- Ja też nie rozumiem - dołączyłam się. - Wpadłeś tu i wypadłeś bez słowa wyjaśnienia...
- Ależ dlaczego wy o niczym nie wiecie? - zdumiał się szczerze Kay. -
Przecież obie jesteście po stronie Chaosu, powinno na was wpłynąć... Czy
nie? - w tym momencie sprawiał wrażenie ucznia, który zaczyna się
plątać przy odpowiedzi.
- Chaosu... Czy to ma coś wspólnego z Xemedi? - San zmarszczyła brwi. - Z tym, że nie dotarła na bal na Andromedzie?
Oddany milczał przez chwilę, wreszcie westchnął ciężko i ukrył twarz w dłoniach.
- Wiesz, usiądź sobie, a ja zrobię ci herbaty - podprowadziłam go do
krzesła. Opadł na nie jak marionetka, której ktoś odciął sznurki.
Kiedy wróciłam ze świeżo zaparzoną melisą, zaczął wyjaśniać:
- Ten-sama przysłał mi wezwanie. Nie mogłem się sprzeciwić.
- A pracę stawiasz ponad wszystkim, co? - nie mogła sobie darować San.
- Ponad wszystkim stawiam rodzinę - rzekł zgaszonym głosem. - A
dowiedziałem się, że Medina wyruszyła do Otchłani Cereithy. Obudzonej,
nawiasem mówiąc.
- No tak, przełom lat - pokiwałam głową. - Ale po co się tam pchała?
- Bez wątpienia po to, żeby w nią wpaść.
Gdy Kay wypowiedział te słowa, w herbaciarni zapadła grobowa cisza.
- Ale chyba ocaliliście Otchłań przed tą ewentualnością? - San uśmiechnęła się krzywo.
- Dotarliśmy tam w ostatniej chwili: Ten-sama, ja i... tamten trzeci -
Oddany chyba nie usłyszał jej słów. - Oczywiście Ten-sama pierwszy
spróbował ją powstrzymać. Przebił się przez osłonę, którą podniosła... -
łyknął odrobinę herbaty i zapatrzył się gdzieś w dal. - I wtedy Otchłań
pochłonęła ich oboje.
Nie wiem jakim cudem zdołałam odstawić filiżankę zanim wypadła mi z rąk.
- Chyba nie chcesz nam wmówić, że zginęli?! - San wstała tak
gwałtownie, że aż stolik się zatrząsł. - Że Xemedi zginęła?! Przecież to
nie ma najmniejszego sensu!
- A od kiedy Chaos jest sensowny? - rzuciłam, bardziej do siebie niż do niej.
- Przecież nie mogła tak wszystkiego i wszystkich zostawić żeby pójść się zabić! - ciągnęła. - Ona nie jest taka!
- Jeśli nie zauważyłaś przez tak długi okres przyjaźni z nią - mruknął Kay. - Ona zawsze była właśnie taka.
- Jaka? Z myślami samobójczymi? - zapytałam, bo właśnie przypomniała mi się ostatnia rozmowa z Poszukiwaczką Tajemnic.
- Nieprzejmująca się niczym - pokręcił głową. - Traktująca światy jak
teatrzyk marionetek. Do marionetek nie trzeba się przywiązywać. Można je
odłożyć i odejść sobie na zawsze.
- Teraz mówisz, jakby światy bez niej nie były do niczego zdolne - skrzywiłam się.
- A nie jest tak?! Na bogów, straciliśmy za jednym zamachem Filar Ładu i Chaosu!!
- Przede wszystkim, kochanie, to straciłeś siostrę - ucięła twardo San. -
I jeśli pozwolisz, chciałabym już wracać do domu. Tylko pójdę po małą.
Odeszła od stolika ze zmrużonymi oczami, żeby ukryć łzy. I natychmiast się potknęła.
Mała, czyli Neid, do tej pory bawiła się grzecznie z Tenarim w pokoju.
Tam także siedział Aeiran i czytał coś, nie zwracając uwagi na
otoczenie. Dziwnie było tak przejść z herbaciarni do domu i poczuć nagłą
zmianę klimatu. Jakbym przeszła do innej rzeczywistości, cieplutkiej,
przytulnej i wolnej od problemów. Ale życie nie jest takie proste.
- Coś się stało? - zapytał Tenari, kiedy już pożegnałam gości i usiadłam na łóżku.
- Xela-Medina wpadła w Otchłań Cereithy - powiedziałam matowym głosem. Nie było co ukrywać.
- Domyślam się, że z własnej woli - Aeiran wreszcie oderwał się od książki.
- Widzę, że cię to nie dziwi.
- Ona nie jest kimś, kto wpadłby tam przypadkiem albo dał się wepchnąć -
wzruszył ramionami i błyskawicznie zmienił temat. - Dziwi mnie za to, że
trzymasz w domu takie rzeczy.
Zerknęłam na smoliście czarną okładkę książki, z wygrawerowanymi złotymi literami - Alaveris
- tytuł absolutnie nic mi nie mówił. Po przekartkowaniu zaś
stwierdziłam, że za nic nie chciałabym mieć z czymś takim do czynienia.
Nawet nic nie czytałam, wystarczyło mi obejrzenie wyjątkowo paskudnych
ilustracji.
Natomiast na wewnętrznej stronie okładki była przyklejona mała karteczka z wiadomością:
Wybacz wypożyczenie na Twoją kartę, ale osobiście wiszę tam jeszcze trzy książki, więc... Bądź tak dobra i oddaj, dobrze?
Rozpoznanie charakteru pisma nie wchodziło w grę, bo tekst był napisany na maszynie. Na mojej maszynie.
- No to chyba już wiem - westchnęłam. - To ta książka z biblioteki, o
którą mnie Kilmeny tak dręczyła. Świetnie, jeszcze mi tego brakowało...
Tenari podleciał i przytulił się do mnie pocieszająco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz