Through the misty moor
Like I knew he did
A thousand times before
Voices seemed to echo
Come talk with me a while
Just around the corner
Just another mile
I had heard the stories,
Her legend served her well
A mystics myth and fable
Truth or fairytale
A raggle taggle gypsy
With a toothless smile
Said: "Sit with me my darling,
Let's talk a little while"
And the road goes on
Seeming ever longer
On the way to Mandalay
And the road goes on
Forever will I wander
On the way to Mandalay...
Blackmore's Night
Dziwnie cicha stała się herbaciarnia, dziwnie pusta. Odwykłam.
Jesień rozpanoszyła się w światach na dobre, w ten najbardziej pozytywny sposób. Wiadomo, babie lato, kasztany i niezwykle malarski wygląd drzew. Żółty, czerwony i brązowy przeplatają się w ich koronach... Jesień to jeden z nielicznych przypadków, w których całkowicie akceptuję czerwień.
Ta pora roku kojarzy mi się z tajemnicami i z najbardziej intrygującym rodzajem baśni. Przynajmniej dopóki nie poszarzeje i nie zachlapie jej błoto.
Zanurzyłam się na cały dzień w jesieni, bo Geddwyn we wzorzystym, brązowo-pomarańczowym sweterku (prawie na pewno damskim, choć twardo zaprzeczał) wyciągnął nas na długi spacer. Trafiliśmy do jakiegoś parku, ale nie wymuskanego i zaplanowanego z całą starannością, tylko takiego, gdzie drzewa rosły na wieki przed ludźmi i teraz nadal pozwala im się rosnąć jak chcą. Tylko chodniki gdzieniegdzie porobiono.
- Trudno mi usiedzieć w domu, na jednym miejscu - wyznał Geddwyn przesadnie zbolałym głosem. Co chwilę schylał się po nowy liść, natomiast ja zbierałam kasztany.
- Wyrwij się gdzieś - zaproponowałam, starając się nie potknąć o Tenariego, który buszował ze Strel w liściach. Część z nich już leżała na ziemi, ale w ogóle nie zauważało się tego ubytku, patrząc na drzewa.
- W pojedynkę to żadna frajda.
- I ty to mówisz?! - zdumiałam się. - Ty, który tak zawsze lubiłeś przyczajać się cicho i niezauważony obserwować ludzi? Czytałam wczoraj twoje stare listy - roześmiałam się, widząc jego równie zdziwioną minę.
- No taaak, ale co poradzę - uśmiechnął się rozbrajająco. - Przyzwyczaiłem się, że ciągle mi się coś pod nogami plątało. Mówiąc symbolicznie - dodał szybko.
- Nie do wiary. Po prostu nie do wiary.
- Ale to prawda! Brak mi tego dzieciaka, nie spodziewałem się, że tak będzie... Mam nadzieję, że nie będzie się na mnie wściekał przez wieczność.
- Mogę ci Tenariego zostawić - podsunęłam. - Podróż mi się na dniach szykuje, wiesz.
- Ciekaw jestem, dokąd się wybierzecie - Geddwyn spojrzał na mnie z ukosa. - I czemu nie chcesz go zabrać. Bo będzie przeszkadzał? - posłał mi wymowny uśmiech.
- Po prostu nie wytrzymałby non-stop w chłodzie. Nawet jesiennym - wzruszyłam ramionami. - A dokąd... Coraz głębiej w jesień. I w tym sęk.
- Przecież jeszcze nie ma chłodów - zachichotał, patrząc przeciągle na głównego zainteresowanego, opatulonego naprawdę ciepło (sam chciał). Jak na komendę Ten-chan podleciał do nas i wepchnął Geddwynowi w ręce pokaźną stertę liści.
- I co ty z nimi zrobisz? - zaśmiałam się.
- Wybiorę najładniejsze i wykonam z nich koronę dla ciebie - odparł duch wody bez namysłu.
- Nawet się nie waż.
- Oj, łapiesz mnie za słówka - skrzywił się. - No to wieniec.
- Nie sądzę by mi było do twarzy z jesienią - stwierdziłam.
- Nie dowiesz się, póki nie zobaczysz. A ty co zrobisz z tych kasztanów?
- Ludziki oczywiście - parsknęłam śmiechem.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie park przechodził w ciemną puszczę. Może byśmy tego nie zauważyli, gdyby chodnik się nagle nie urwał.
- Tu właśnie kończy się jedno królestwo, a zaczyna drugie - powiedział Geddwyn cicho.
- Co tam dalej jest, jak myślicie? - zapytałam.
- Kiedyś pójdziemy i zobaczymy - postanowił Tenari.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz