- To jak, ruszamy? – szepnęłam do Nindë, odczekawszy aż się rozbudzi.
- Też sobie porę znalazłaś… Środek nocy – wymamrotała, ale dała się
wyprowadzić ze stajni i nie mogła powstrzymać wesołości, gdy się
rozziewałam. Cóż, to, że sen uciekł ode mnie o trzeciej nad ranem, nie
oznaczało, że muszę czuć się rześka i wyspana…
Szybko jednak minęła nam senność, gdy obie zapamiętałyśmy się w galopie,
w przejażdżce między światami. Musiałyśmy tylko pamiętać, by wreszcie
się w którymś zatrzymać. W którym? A czy to miało znaczenie?
- Dlaczego tędy? – Nindë rozejrzała się i dostrzegła majaczącą w oddali
absurdalną budowlę, a z drugiej strony smocze góry. – Najwyraźniej dla
ciebie ma to znaczenie.
- Tylko takie, że później zamierzam tu wrócić – odpowiedziałam.
- Mówiłaś, że kraina Faërie jest bardziej stanem ducha, niż miejscem –
przypomniła. – Że łączy wszystkie światy i rzeczywistości. To znaczy, że
równie dobrze mogłaś się tam przenieść ze swojego pokoju.
- Łączy, w porządku. Ale kto powiedział, że z tego powodu wszystko musi
być tak proste i oczywiste? Na pewno nie za pierwszym razem… Nawet nie
za drugim, jeśli okoliczności są całkiem inne.
- No to czego się spodziewasz? Że otworzy się kryształowa brama, a w
niej stanie potężna istota utkana ze światła i ciemności, i zada nam
zagadkę filozoficzną?
- Szczerze przyznam, że na to nie wpadłam – roześmiałam się ubawiona. – Ale na pewno znajdzie się jakaś ścieżka…
Być może ścieżka zjawiłaby się nawet w hałaśliwym i jarzącym się neonami
mieście, jeśli założyć, że po prostu wybrałyśmy odpowiednią po temu
chwilę. Tak czy inaczej, w jednym momencie Pokrzywa kłusowała sobie po
miękkiej trawie, a w następnej zorientowałam się nagle, że jadę do góry.
Srebrzysta ścieżka rozciągała się przed nami, jak gdyby usypywana
stopniowo z migotliwego piasku – ale kopyta stukały po niej jak po
twardej skale. Jakiś nocny ptak wyśpiewywał serenadę, która powoli
cichła, w miarę jak oddalałyśmy się od ziemi.
- Czy to nie powinno być podczas pełni? – moja klacz ciągle miała jakieś zastrzeżenia.
- Na pewno nie – zaprzeczyłam bez wahania. – Księżyc przytłumiłby blask ścieżki. Tylko podczas nowiu dobrze ją widać.
Nie musiałam otwierać portalu, nie wyczułam nawet różnicy przy
przechodzeniu z jednego świata w drugi – tyle tylko, że srebrna ścieżka
nagle przeszła w gościniec, że wkoło, zamiast nieba, znowu rosła trawa, w
której coś błyszczało. W górze też krążyły delikatne światełka, a
zabawny drogowskaz – oblepiony hubami niczym żywe drzewo – pokazywał
drogę „ku zachodzącemu słońcu”. Zsiadłam z konia i spojrzałam w tamtą
stronę, by odkryć, że słońce rzeczywiście dopiero się zniża.
Czy to już było Faërie? Na pierwszy rzut oka mógł to być jeden z tych
wielu światów, w których bajeczne drogi pośród lasów niemal na siebie
wpadają, ale pewność narastała we mnie z każdym kolejnym oddechem.
Oddechem potrzebnym nie do samego udawania człowieka, ale po prostu do
życia, do prawdziwego życia… W powietrzu unosiły się czary, bo czary
były życiem tej krainy.
– Zobacz, tam się ktoś uwalił – wskazała Nindë
ruchem głowy.
- Nie uwalił się, tylko ułożył – pouczyłam, sprowadzając ją z gościńca.
Ogorzały młodzieniec najwyraźniej zasnął, wystawiając twarz do słońca;
leżał oparty o omszałą kłodę, uśmiechając się przez sen. Pokrzywa
pochyliła głowę i parsknęła mu w nos.
- No, daj spokój – roześmiałam się. – Pierwsza napotkana osoba, a już zaczepiasz?
Klacz odsunęła się, gdy jej ofiara kichnęła donośnie. Szafirowe oczy otworzyły się i rozszerzyły z wrażenia.
- Ayina-kela? – Rafael teatralnie złapał się za serce. – Przebóg, odwołaj tę bestię!
- A widzisz? – rzeczonej bestii nie wystarczyło spojrzeć na mnie wymownie.
- Czy zawsze zamierzasz być pierwszą osobą, która mnie tu wita? –
zignorowałam ją i podałam Rafaelowi rękę. Wstał dość niepewnie, a w jego
oczach coś migotało – być może miał jakiś magiczny, słoneczny sen.
- Ja niczego nie zamierzam! – zaprotestował. – Najwyraźniej masz jakiś
kompas. Uciąłem sobie drzemkę przed własnym domem, ale traf chciał, że
wybrałem na to porę, gdy o n e spadają z nieba. – Schylił się i podniósł
z trawy jedno z wielu światełek. Wyglądało jak okruch szkła, ale
wzleciało w powietrze, kiedy na nie dmuchnął. – Wśród nich wszystkiego
można się spodziewać.
- Daleko cię zawiało od domu?
- Niespecjalnie – rzucił tęskne spojrzenie w stronę słońca, po czym
odwrócił się. – Stąd mam bliżej w pewne miłe miejsce i zamierzam cię tam
zabrać.
Nie pytałam o nic, tylko po prostu ruszyłam z nim w kierunku przeciwnym
do tego na drogowskazie. Oddychałam pełną piersią, a Nindë szła
defiladowym krokiem, jakby miała się przed kim popisywać.
- Pewnie spotkasz tam stare znajome – podjął Rafael, wypatrując czegoś w górze. – No, dobrze idziemy.
- Na przykład Morianę? – zapytałam z nadzieją, również zadzierając
głowę. Coś niedużego przefrunęło wysoko nad nami, trzepocząc
skrzydełkami.
- Chyba nie – mruknął. – W ostatniej rozmowie wspominała, że czeka na
spotkanie we trzy, a jeszcze nic nie wiem o żadnej trzeciej. Macie
zamiar utworzyć jakąś nową Trójnię?
- Ja też jeszcze o niczym nie wiem – wzruszyłam ramionami. – A co, macie ich już pełno?
- Powiedzmy…
Słońce już prawie zaszło i na niebie powoli pokazywały się gwiazdy.
Podczas wędrówki delikatny, ale dość głośny wietrzyk pogwizdywał swoją
własną melodię, ale na polance, która okazała się naszym celem, panowała
już idealna cisza. Małe wróżki fruwały w kręgu i pogrążone w skupieniu
ćwiczyły skomplikowany taniec do muzyki, którą wydzwaniały ich motyle
skrzydełka. Nie śmiał im przeszkadzać ani wiatr, który mógłby zmącić tę
melodię, ani ptaki, mogące ją zagłuszyć, ani żadna inna istota; dopiero
po dłuższej chwili zorientowały się, że nie są już same. Z początku
wyglądały na obrażone, że ktoś zakłócił im spokój, ale gdy podleciały do
Rafaela, po prostu nie mogły się nie rozchmurzyć.
- Trzeba było nie zwracać na nas uwagi – powiedział im z rozbrajającym uśmiechem.
- Jakbyś c h c i a ł, żebyśmy cię nie zauważyły, schowałbyś się za
jakimś drzewem – wytknęła mu któraś wróżka, chichocząc przy tym. – Ale
dopiero zmierzch zapada, jeszcze zdążymy się wytańczyć.
Później straciłam go z oczu, gdy został zgarnięty gdzieś przez kilka
swych małych znajomych. Inne przyglądały mi się z zainteresowaniem, a
jedna pociągnęła za kosmyk moich włosów i zajrzała mi głęboko w oczy.
- Demon – oświadczyła, wyraźnie rozbawiona tym, co tam zobaczyła. Pozostałe podchwyciły, śmiejąc się wesoło:
- Senna zjawa na jawie. Zlepek własnych i czyichś marzeń.
- Ciekawostka dla księżycowych elfów.
- Urodzony i śmiertelny demon.
Najmniejsza, wielkooka wróżka obleciała dokoła moją klacz.
- A czy ty jesteś nocną marą? – zapytała grzecznie. Nindë oczywiście to pochlebiło.
- Może kiedyś – odpowiedziała skromnie, lecz z zadowoleniem.
Rozglądałam się z ciekawością, nie wiedząc, dlaczego przyszliśmy akurat
tutaj. Ot, niby zwykła polanka, jakich tu z pewnością wiele… Ale czy
musiała wyróżniać się czymś szczególnym? Tu przecież było Faërie. Całe
szczególne. Wyjątkowe.
- …Nie, nie będzie kontrastem – dobiegł mnie strzęp dyskusji. Rafael już
wrócił i rozprawiał o czymś z zaaferowanymi wróżkami. Wyglądał jak
czciciel jakiejś tajemnej księżycowej religii, wymalowany w faliste
wzory, które odcinały się srebrnym blaskiem od jego opalonej skóry.
- Ciebie pomalują elfy – wyjaśniła mi jedna z wróżek tonem, który świadczył o tym, że nie mam tu nic do gadania. – Niedługo tu będą.
Usiadłam na trawie, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Trzymałam na
wodzy ciekawość zawodową i chęć zadawania pytań, i wyczekiwałam
przybycia księżycowych elfów.
Nie musiałam długo czekać.
- Jak bardzo trwały jest ten barwnik? – wypytywałam później, nie
mogąc się na siebie napatrzeć. Od stóp do głów byłam wymalowana jak
Rafael, tyle że w granatowe wzory. Dwie „moje” elfeczki, które bardzo
się ucieszyły z ponownego spotkania, uśmiechały się szeroko, dumne ze
swojego dzieła.
- Za dnia nie będzie widoczny – odpowiedział elf, który wyglądał na
przewodnika gromady czy też mistrza ceremonii. Przyszli całkiem sporą
grupą, roześmianą i psotną, ale przed nim jednym wszyscy czuli respekt.
Pełen godności i spokoju, wyglądał na najstarszego w tym towarzystwie. –
A z czasem zacznie blaknąć… Nie jestem w stanie przewidzieć, jak długo
utrzyma się akurat na twojej skórze.
- Nie szkodzi, gdybym miała coś przeciwko, po prostu nie dałabym się
pomalować – roześmiałam się. – Chciałabym tylko wiedzieć, z czego
właściwie jest. Wróżki używają światła księżyca, a wy?…
Moje znajome odpowiedziały śmiechem i na przemian zaczęły wyjaśniać:
- Nieba w zapadającą noc, a czegóż by innego?
- Wiesz, wtedy, gdy od horyzontu w górę robi się coraz ciemniej!
- Dlatego trochę zmarudziliśmy z przyjściem tutaj. To była idealna pora, by zebrać trochę kolorów nieba.
- Musieliśmy zdążyć, zanim zasnują je chmury.
Zdziwiłam się na wieść o chmurach, gdyż dopiero co niebo było czyste…
Ale kiedy znów spojrzałam w górę, gwiazd nie było już widać. Nie lunął
jednak deszcz, nie grzmiało, a elfy nie obawiały się nadejścia burzy.
Raczej tego właśnie, że coś zasłoniło przed nimi gwiazdy.
Rafael obejrzał mnie sobie dokładnie i wyszczerzył zęby, kiedy zrobiłam
to samo. Ktoś powinien uwiecznić to na zdjęciu… Usiedliśmy pod drzewami,
a nasze miłe znajome cały czas dotrzymywały nam towarzystwa.
Elf-przewodnik wystąpił na środek polany i uśmiechnął się łagodnie.
- A teraz pora wreszcie na trochę czarów – rzekł i wyrzucił w górę obie
ręce, z których wysypał się świetlisty pył. Wydawało się go być
nieskończenie wiele, kiedy łączył się w gwiazdki, a gwiazdki we wzory,
przez co mieliśmy na polanie odpowiedniki niezliczonych konstelacji w
światach. Potem inne elfy przyłączyły się do swego towarzysza i zasnuły
gwiezdnym pyłem całe niebo nad nami, by odleciał we wszystkie strony
świata…
- W taką noc, jak ta, nie może zapaść całkowita ciemność – powiedział
przewodnik. – Nie ma księżyca, nie ma gwiazd… A światła i błędne ogniki
wychodzą z bagien, by omamić nawet tych, którzy znają swoją drogę. Pani
Gwiazd dała nam moc, byśmy strzegli ich myśli, strzegli ich snów. Nawet
tu, w Faërie, nie wszystko i nie zawsze żyje ze sobą w harmonii…
- Pewnie dlatego nigdy nie bałam się ciemności – szepnęłam do siebie,
uśmiechając się.
– Ja też nie – podchwycił Rafael. – Za to właśnie lubię
noce pośród księżycowych elfów… I wróżek, oczywiście – dodał szybko,
kiedy coś małego i obrażonego zafurkotało mu skrzydełkami nad głową.
Skończywszy mówić, przewodnik usunął się w cień, a kilkoro elfów w
powiewnych szatach – w tym obie nasze towarzyszki – stanęło w kręgu, by
rozpocząć hipnotyzujący taniec – z początku wolny, później coraz
szybszy, coraz bardziej zapamiętały. Księżycowe wróżki dołączyły do
nich, wygrywając skrzydełkami tę samą melodię, co poprzednio. Inne elfy
podchwyciły ją i zaczęły tkać pieśń, jakiej nie powstydziłaby się
Vaneshka – tyle że na głosy…
Miałam nieodpartą ochotę poderwać się ze swojego miejsca i wbiec w krąg,
zatańczyć razem z nimi. To było dobre, szczere pragnienie, skąd zatem
nagłe przeczucie, że wydarzyłoby się wtedy coś niepożądanego? Rafael
szybko położył dłoń na mojej, chcąc mnie powstrzymać lub uspokoić. A
najstarszy z elfów, widząc, że coś się święci, przysiadł się do nas i
cichym głosem zaczął opowiadać mi o swojej księżycowej rasie. A potem o
elfach słonecznych, jasnych i kolorowych, dbających o równowagę natury; o
morskich, grających melodie zaklęte w oceanie; o Elfach Światła i
Mroku, które nieustannie ścierają się o tematy światopoglądowe; wreszcie
o zbiorowości znanej pod wspólnym mianem „ciemnych”, lecz składają się
na nią najróżniejsze odmiany elfów – przynajmniej z wyglądu. Takie,
które gdzie indziej żyłyby pewnie pod ziemią, takie, które mieszkałyby w
nieprzebytych górach, zazdrośnie strzegąc swej tajemnej wiedzy i
wreszcie takie jak Arten i jego siostry… Jakby ktoś miał kilka różnych
idei i zgromadził je wszystkie pod jedną nazwą, by rozdzielić je na
różne światy.
- Czy wszystkie elfy przyszły z Faërie? – zadałam jedno z tych pytań,
które nurtowały mnie, od kiedy pamiętam. – Czy to tutaj macie swój
początek?
- Skąd to pytanie? – Rafael zdumiał się, jakbym powiedziała coś, co nikomu nie przyszłoby do głowy.
- Byłam w wielu światach i często widywałam tam elfy – wyjaśniłam z
westchnieniem. – Ale nie narodzone tam, lecz przybyłe z zewnątrz, zawsze
będące gośćmi. Niekompletne, poszukujące czegoś i biorące to od ludzi.
Gdyby nie wygląd, trudno byłoby je odróżnić… – urwałam i westchnęłam
ponownie, przypominając sobie kilka dawno odwiedzonych miejsc.
- Dlaczego zatem nie przyjdą tu, do Faërie? – przewodnik zdziwił się niemal równie mocno.
- Może nie wiedzą, jak? – podsunęłam i wypuściłam strzałę bardziej
dotkliwą niż chciałam: – Czy wy kiedykolwiek opuszczacie tę krainę?
A on obdarzył mnie smutnym uśmiechem i nie rzekł ani słowa, tylko zapatrzył się w niebo.
Po pewnym czasie chmury ustąpiły.
- Mogłybyśmy zostać tu chociaż z tydzień – protestowała Pokrzywa, gdy
o poranku szykowałam się do odjazdu. Po księżycowych elfach nie
pozostał już żaden ślad. – Podoba mi się tutaj!
- Ale w Faërie czas płynie inaczej – wyjaśniłam. – Zostałybyśmy na tydzień, a na zewnątrz minąłby miesiąc. Albo więcej.
- Przesadzasz…
- Nawet jeśli, wolę się o tym przekonać zawczasu – ucięłam i lekko wskoczyłam jej na grzbiet. Czyżbym wreszcie nabrała wprawy?
- Pozdrów Morianę – uśmiechnęłam się do Rafaela. Uścisnął mi dłoń jak
stary dobry przyjaciel. – Następnym razem spotkamy się wszyscy.
- Następnym razem, Ayinela – skinął głową na potwierdzenie, a ja zadałam
sobie w duchu pytanie, kto byłby bardziej rozżalony, że go ze sobą nie
zabrałam: Tenari, Vanny czy Shyam?
Rafael machał nam na pożegnanie, gdy popędziłyśmy galopem pod niebo, a spod nieba prosto w…
…Cyklon?
- Co się dzieje, do licha!? – wrzasnęłam (a przynajmniej wydawało mi
się, że wrzasnęłam; moje słowa zabrał wicher), chwytając się grzywy. Na
ile mogłam wyczuć, nie byłyśmy już w Faërie, ale chyba i nie w
międzysferze.
- Ty to zawsze musisz wracać jakąś dziwną drogą! – odwrzasnęła Nindë
(albo też mi się wydawało). – Trzymaj się mocno, spróbuję nas stąd
wydostać!
Przystałam na to, świadoma, że w magicznym wirze czy cyklonie i tak nie
zdołałabym otworzyć portalu. Tylko że właśnie wtedy, w najmniej
odpowiednim momencie, targnął mną pęd powietrza i spadłam.
A obudziłam się w niewielkim, zacienionym pokoju…
<3 ;))
OdpowiedzUsuń;-*
OdpowiedzUsuń