7 IX

- To jak, ruszamy? – szepnęłam do Nindë, odczekawszy aż się rozbudzi.
- Też sobie porę znalazłaś… Środek nocy – wymamrotała, ale dała się wyprowadzić ze stajni i nie mogła powstrzymać wesołości, gdy się rozziewałam. Cóż, to, że sen uciekł ode mnie o trzeciej nad ranem, nie oznaczało, że muszę czuć się rześka i wyspana…
Szybko jednak minęła nam senność, gdy obie zapamiętałyśmy się w galopie, w przejażdżce między światami. Musiałyśmy tylko pamiętać, by wreszcie się w którymś zatrzymać. W którym? A czy to miało znaczenie?
- Dlaczego tędy? – Nindë rozejrzała się i dostrzegła majaczącą w oddali absurdalną budowlę, a z drugiej strony smocze góry. – Najwyraźniej dla ciebie ma to znaczenie.
- Tylko takie, że później zamierzam tu wrócić – odpowiedziałam.
- Mówiłaś, że kraina Faërie jest bardziej stanem ducha, niż miejscem – przypomniła. – Że łączy wszystkie światy i rzeczywistości. To znaczy, że równie dobrze mogłaś się tam przenieść ze swojego pokoju.
- Łączy, w porządku. Ale kto powiedział, że z tego powodu wszystko musi być tak proste i oczywiste? Na pewno nie za pierwszym razem… Nawet nie za drugim, jeśli okoliczności są całkiem inne.
- No to czego się spodziewasz? Że otworzy się kryształowa brama, a w niej stanie potężna istota utkana ze światła i ciemności, i zada nam zagadkę filozoficzną?
- Szczerze przyznam, że na to nie wpadłam – roześmiałam się ubawiona. – Ale na pewno znajdzie się jakaś ścieżka…
Być może ścieżka zjawiłaby się nawet w hałaśliwym i jarzącym się neonami mieście, jeśli założyć, że po prostu wybrałyśmy odpowiednią po temu chwilę. Tak czy inaczej, w jednym momencie Pokrzywa kłusowała sobie po miękkiej trawie, a w następnej zorientowałam się nagle, że jadę do góry. Srebrzysta ścieżka rozciągała się przed nami, jak gdyby usypywana stopniowo z migotliwego piasku – ale kopyta stukały po niej jak po twardej skale. Jakiś nocny ptak wyśpiewywał serenadę, która powoli cichła, w miarę jak oddalałyśmy się od ziemi.
- Czy to nie powinno być podczas pełni? – moja klacz ciągle miała jakieś zastrzeżenia.
- Na pewno nie – zaprzeczyłam bez wahania. – Księżyc przytłumiłby blask ścieżki. Tylko podczas nowiu dobrze ją widać.
Nie musiałam otwierać portalu, nie wyczułam nawet różnicy przy przechodzeniu z jednego świata w drugi – tyle tylko, że srebrna ścieżka nagle przeszła w gościniec, że wkoło, zamiast nieba, znowu rosła trawa, w której coś błyszczało. W górze też krążyły delikatne światełka, a zabawny drogowskaz – oblepiony hubami niczym żywe drzewo – pokazywał drogę „ku zachodzącemu słońcu”. Zsiadłam z konia i spojrzałam w tamtą stronę, by odkryć, że słońce rzeczywiście dopiero się zniża.
Czy to już było Faërie? Na pierwszy rzut oka mógł to być jeden z tych wielu światów, w których bajeczne drogi pośród lasów niemal na siebie wpadają, ale pewność narastała we mnie z każdym kolejnym oddechem. Oddechem potrzebnym nie do samego udawania człowieka, ale po prostu do życia, do prawdziwego życia… W powietrzu unosiły się czary, bo czary były życiem tej krainy.
– Zobacz, tam się ktoś uwalił – wskazała Nindë ruchem głowy.
- Nie uwalił się, tylko ułożył – pouczyłam, sprowadzając ją z gościńca. Ogorzały młodzieniec najwyraźniej zasnął, wystawiając twarz do słońca; leżał oparty o omszałą kłodę, uśmiechając się przez sen. Pokrzywa pochyliła głowę i parsknęła mu w nos.
- No, daj spokój – roześmiałam się. – Pierwsza napotkana osoba, a już zaczepiasz?
Klacz odsunęła się, gdy jej ofiara kichnęła donośnie. Szafirowe oczy otworzyły się i rozszerzyły z wrażenia.
- Ayina-kela? – Rafael teatralnie złapał się za serce. – Przebóg, odwołaj tę bestię!
- A widzisz? – rzeczonej bestii nie wystarczyło spojrzeć na mnie wymownie.
- Czy zawsze zamierzasz być pierwszą osobą, która mnie tu wita? – zignorowałam ją i podałam Rafaelowi rękę. Wstał dość niepewnie, a w jego oczach coś migotało – być może miał jakiś magiczny, słoneczny sen.
- Ja niczego nie zamierzam! – zaprotestował. – Najwyraźniej masz jakiś kompas. Uciąłem sobie drzemkę przed własnym domem, ale traf chciał, że wybrałem na to porę, gdy o n e spadają z nieba. – Schylił się i podniósł z trawy jedno z wielu światełek. Wyglądało jak okruch szkła, ale wzleciało w powietrze, kiedy na nie dmuchnął. – Wśród nich wszystkiego można się spodziewać.
- Daleko cię zawiało od domu?
- Niespecjalnie – rzucił tęskne spojrzenie w stronę słońca, po czym odwrócił się. – Stąd mam bliżej w pewne miłe miejsce i zamierzam cię tam zabrać.
Nie pytałam o nic, tylko po prostu ruszyłam z nim w kierunku przeciwnym do tego na drogowskazie. Oddychałam pełną piersią, a Nindë szła defiladowym krokiem, jakby miała się przed kim popisywać.
- Pewnie spotkasz tam stare znajome – podjął Rafael, wypatrując czegoś w górze. – No, dobrze idziemy.
- Na przykład Morianę? – zapytałam z nadzieją, również zadzierając głowę. Coś niedużego przefrunęło wysoko nad nami, trzepocząc skrzydełkami.
- Chyba nie – mruknął. – W ostatniej rozmowie wspominała, że czeka na spotkanie we trzy, a jeszcze nic nie wiem o żadnej trzeciej. Macie zamiar utworzyć jakąś nową Trójnię?
- Ja też jeszcze o niczym nie wiem – wzruszyłam ramionami. – A co, macie ich już pełno?
- Powiedzmy…

Słońce już prawie zaszło i na niebie powoli pokazywały się gwiazdy. Podczas wędrówki delikatny, ale dość głośny wietrzyk pogwizdywał swoją własną melodię, ale na polance, która okazała się naszym celem, panowała już idealna cisza. Małe wróżki fruwały w kręgu i pogrążone w skupieniu ćwiczyły skomplikowany taniec do muzyki, którą wydzwaniały ich motyle skrzydełka. Nie śmiał im przeszkadzać ani wiatr, który mógłby zmącić tę melodię, ani ptaki, mogące ją zagłuszyć, ani żadna inna istota; dopiero po dłuższej chwili zorientowały się, że nie są już same. Z początku wyglądały na obrażone, że ktoś zakłócił im spokój, ale gdy podleciały do Rafaela, po prostu nie mogły się nie rozchmurzyć.
- Trzeba było nie zwracać na nas uwagi – powiedział im z rozbrajającym uśmiechem.
- Jakbyś c h c i a ł, żebyśmy cię nie zauważyły, schowałbyś się za jakimś drzewem – wytknęła mu któraś wróżka, chichocząc przy tym. – Ale dopiero zmierzch zapada, jeszcze zdążymy się wytańczyć.
Później straciłam go z oczu, gdy został zgarnięty gdzieś przez kilka swych małych znajomych. Inne przyglądały mi się z zainteresowaniem, a jedna pociągnęła za kosmyk moich włosów i zajrzała mi głęboko w oczy.
- Demon – oświadczyła, wyraźnie rozbawiona tym, co tam zobaczyła. Pozostałe podchwyciły, śmiejąc się wesoło:
- Senna zjawa na jawie. Zlepek własnych i czyichś marzeń.
- Ciekawostka dla księżycowych elfów.
- Urodzony i śmiertelny demon.
Najmniejsza, wielkooka wróżka obleciała dokoła moją klacz.
- A czy ty jesteś nocną marą? – zapytała grzecznie. Nindë oczywiście to pochlebiło.
- Może kiedyś – odpowiedziała skromnie, lecz z zadowoleniem.
Rozglądałam się z ciekawością, nie wiedząc, dlaczego przyszliśmy akurat tutaj. Ot, niby zwykła polanka, jakich tu z pewnością wiele… Ale czy musiała wyróżniać się czymś szczególnym? Tu przecież było Faërie. Całe szczególne. Wyjątkowe.
- …Nie, nie będzie kontrastem – dobiegł mnie strzęp dyskusji. Rafael już wrócił i rozprawiał o czymś z zaaferowanymi wróżkami. Wyglądał jak czciciel jakiejś tajemnej księżycowej religii, wymalowany w faliste wzory, które odcinały się srebrnym blaskiem od jego opalonej skóry.
- Ciebie pomalują elfy – wyjaśniła mi jedna z wróżek tonem, który świadczył o tym, że nie mam tu nic do gadania. – Niedługo tu będą.
Usiadłam na trawie, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Trzymałam na wodzy ciekawość zawodową i chęć zadawania pytań, i wyczekiwałam przybycia księżycowych elfów.
Nie musiałam długo czekać.

- Jak bardzo trwały jest ten barwnik? – wypytywałam później, nie mogąc się na siebie napatrzeć. Od stóp do głów byłam wymalowana jak Rafael, tyle że w granatowe wzory. Dwie „moje” elfeczki, które bardzo się ucieszyły z ponownego spotkania, uśmiechały się szeroko, dumne ze swojego dzieła.
- Za dnia nie będzie widoczny – odpowiedział elf, który wyglądał na przewodnika gromady czy też mistrza ceremonii. Przyszli całkiem sporą grupą, roześmianą i psotną, ale przed nim jednym wszyscy czuli respekt. Pełen godności i spokoju, wyglądał na najstarszego w tym towarzystwie. – A z czasem zacznie blaknąć… Nie jestem w stanie przewidzieć, jak długo utrzyma się akurat na twojej skórze.
- Nie szkodzi, gdybym miała coś przeciwko, po prostu nie dałabym się pomalować – roześmiałam się. – Chciałabym tylko wiedzieć, z czego właściwie jest. Wróżki używają światła księżyca, a wy?…
Moje znajome odpowiedziały śmiechem i na przemian zaczęły wyjaśniać:
- Nieba w zapadającą noc, a czegóż by innego?
- Wiesz, wtedy, gdy od horyzontu w górę robi się coraz ciemniej!
- Dlatego trochę zmarudziliśmy z przyjściem tutaj. To była idealna pora, by zebrać trochę kolorów nieba.
- Musieliśmy zdążyć, zanim zasnują je chmury.
Zdziwiłam się na wieść o chmurach, gdyż dopiero co niebo było czyste… Ale kiedy znów spojrzałam w górę, gwiazd nie było już widać. Nie lunął jednak deszcz, nie grzmiało, a elfy nie obawiały się nadejścia burzy. Raczej tego właśnie, że coś zasłoniło przed nimi gwiazdy.
Rafael obejrzał mnie sobie dokładnie i wyszczerzył zęby, kiedy zrobiłam to samo. Ktoś powinien uwiecznić to na zdjęciu… Usiedliśmy pod drzewami, a nasze miłe znajome cały czas dotrzymywały nam towarzystwa. Elf-przewodnik wystąpił na środek polany i uśmiechnął się łagodnie.
- A teraz pora wreszcie na trochę czarów – rzekł i wyrzucił w górę obie ręce, z których wysypał się świetlisty pył. Wydawało się go być nieskończenie wiele, kiedy łączył się w gwiazdki, a gwiazdki we wzory, przez co mieliśmy na polanie odpowiedniki niezliczonych konstelacji w światach. Potem inne elfy przyłączyły się do swego towarzysza i zasnuły gwiezdnym pyłem całe niebo nad nami, by odleciał we wszystkie strony świata…
- W taką noc, jak ta, nie może zapaść całkowita ciemność – powiedział przewodnik. – Nie ma księżyca, nie ma gwiazd… A światła i błędne ogniki wychodzą z bagien, by omamić nawet tych, którzy znają swoją drogę. Pani Gwiazd dała nam moc, byśmy strzegli ich myśli, strzegli ich snów. Nawet tu, w Faërie, nie wszystko i nie zawsze żyje ze sobą w harmonii…
- Pewnie dlatego nigdy nie bałam się ciemności – szepnęłam do siebie, uśmiechając się.
– Ja też nie – podchwycił Rafael. – Za to właśnie lubię noce pośród księżycowych elfów… I wróżek, oczywiście – dodał szybko, kiedy coś małego i obrażonego zafurkotało mu skrzydełkami nad głową.
Skończywszy mówić, przewodnik usunął się w cień, a kilkoro elfów w powiewnych szatach – w tym obie nasze towarzyszki – stanęło w kręgu, by rozpocząć hipnotyzujący taniec – z początku wolny, później coraz szybszy, coraz bardziej zapamiętały. Księżycowe wróżki dołączyły do nich, wygrywając skrzydełkami tę samą melodię, co poprzednio. Inne elfy podchwyciły ją i zaczęły tkać pieśń, jakiej nie powstydziłaby się Vaneshka – tyle że na głosy…
Miałam nieodpartą ochotę poderwać się ze swojego miejsca i wbiec w krąg, zatańczyć razem z nimi. To było dobre, szczere pragnienie, skąd zatem nagłe przeczucie, że wydarzyłoby się wtedy coś niepożądanego? Rafael szybko położył dłoń na mojej, chcąc mnie powstrzymać lub uspokoić. A najstarszy z elfów, widząc, że coś się święci, przysiadł się do nas i cichym głosem zaczął opowiadać mi o swojej księżycowej rasie. A potem o elfach słonecznych, jasnych i kolorowych, dbających o równowagę natury; o morskich, grających melodie zaklęte w oceanie; o Elfach Światła i Mroku, które nieustannie ścierają się o tematy światopoglądowe; wreszcie o zbiorowości znanej pod wspólnym mianem „ciemnych”, lecz składają się na nią najróżniejsze odmiany elfów – przynajmniej z wyglądu. Takie, które gdzie indziej żyłyby pewnie pod ziemią, takie, które mieszkałyby w nieprzebytych górach, zazdrośnie strzegąc swej tajemnej wiedzy i wreszcie takie jak Arten i jego siostry… Jakby ktoś miał kilka różnych idei i zgromadził je wszystkie pod jedną nazwą, by rozdzielić je na różne światy.
- Czy wszystkie elfy przyszły z Faërie? – zadałam jedno z tych pytań, które nurtowały mnie, od kiedy pamiętam. – Czy to tutaj macie swój początek?
- Skąd to pytanie? – Rafael zdumiał się, jakbym powiedziała coś, co nikomu nie przyszłoby do głowy.
- Byłam w wielu światach i często widywałam tam elfy – wyjaśniłam z westchnieniem. – Ale nie narodzone tam, lecz przybyłe z zewnątrz, zawsze będące gośćmi. Niekompletne, poszukujące czegoś i biorące to od ludzi. Gdyby nie wygląd, trudno byłoby je odróżnić… – urwałam i westchnęłam ponownie, przypominając sobie kilka dawno odwiedzonych miejsc.
- Dlaczego zatem nie przyjdą tu, do Faërie? – przewodnik zdziwił się niemal równie mocno.
- Może nie wiedzą, jak? – podsunęłam i wypuściłam strzałę bardziej dotkliwą niż chciałam: – Czy wy kiedykolwiek opuszczacie tę krainę?
A on obdarzył mnie smutnym uśmiechem i nie rzekł ani słowa, tylko zapatrzył się w niebo.
Po pewnym czasie chmury ustąpiły.

- Mogłybyśmy zostać tu chociaż z tydzień – protestowała Pokrzywa, gdy o poranku szykowałam się do odjazdu. Po księżycowych elfach nie pozostał już żaden ślad. – Podoba mi się tutaj!
- Ale w Faërie czas płynie inaczej – wyjaśniłam. – Zostałybyśmy na tydzień, a na zewnątrz minąłby miesiąc. Albo więcej.
- Przesadzasz…
- Nawet jeśli, wolę się o tym przekonać zawczasu – ucięłam i lekko wskoczyłam jej na grzbiet. Czyżbym wreszcie nabrała wprawy?
- Pozdrów Morianę – uśmiechnęłam się do Rafaela. Uścisnął mi dłoń jak stary dobry przyjaciel. – Następnym razem spotkamy się wszyscy.
- Następnym razem, Ayinela – skinął głową na potwierdzenie, a ja zadałam sobie w duchu pytanie, kto byłby bardziej rozżalony, że go ze sobą nie zabrałam: Tenari, Vanny czy Shyam?
Rafael machał nam na pożegnanie, gdy popędziłyśmy galopem pod niebo, a spod nieba prosto w…
…Cyklon?
- Co się dzieje, do licha!? – wrzasnęłam (a przynajmniej wydawało mi się, że wrzasnęłam; moje słowa zabrał wicher), chwytając się grzywy. Na ile mogłam wyczuć, nie byłyśmy już w Faërie, ale chyba i nie w międzysferze.
- Ty to zawsze musisz wracać jakąś dziwną drogą! – odwrzasnęła Nindë (albo też mi się wydawało). – Trzymaj się mocno, spróbuję nas stąd wydostać!
Przystałam na to, świadoma, że w magicznym wirze czy cyklonie i tak nie zdołałabym otworzyć portalu. Tylko że właśnie wtedy, w najmniej odpowiednim momencie, targnął mną pęd powietrza i spadłam.

A obudziłam się w niewielkim, zacienionym pokoju…

2 komentarze: