22 IX

- A kto pierwszy zadecydował, że my się tym zajmiemy?! – wytknęła mi Keiko, kiedy poprosiłam ją o pomoc.
- Na głos, to chyba Djel – zastanowiłam się, klnąc w duchu, jakim cudem się wtedy z nią zgodziłam. – Ale wliczyła w to mnie, a nie ciebie. No i Ellil sam się dołączył.
- Tym bardziej więc nie mam obowiązku się w to mieszać – oznajmiła wyniośle. – Czy ja wyglądam na koronera albo nekromantkę? Nawet kryminałów nigdy nie czytałam.
- W to akurat wierzę – machnęłam ręką, bo trudno mi było wyobrazić ją sobie czytającą coś innego niż naukowe podręczniki. – Ale ze swoim ścisłym umysłem mogłabyś dojść do jakichś wniosków, które nam nigdy nie przyjdą do głowy…
Teoretycznie Ellil również miał ścisły umysł, ale po tym, jak wczoraj odbył długą i poważną rozmowę z tym wysokim kamiennym typem, snuł się bez pomysłu na dalszy ciąg śledztwa. Nawet nie chodzi o to, iż rzeczony typ wyniósł się z Liry bez słowa już godzinę po rozmowie – otóż gdy Djellia i ja o tym usłyszałyśmy, nasza reakcja zupełnie nie przystawała do powagi sytuacji. Po prostu zawyłyśmy i zakwiczałyśmy ze śmiechu, kiedy bóg wiatru mętnie tłumaczył, że brak tu nawet straży miejskiej i nie ma gdzie zamknąć podejrzanych. Djel zgasiła go, przypominając, że z punktu widzenia miejscowych wszyscy jesteśmy zarówno podejrzanymi, jak i strażą.
Potem Ellil zupełnie porzucił temat, by wypytać mnie o to, co porabiałam od sylwestra, o Shaitha i Shyama, i czy widziałam ostatnio jakieś antymagiczne lilijki. Opowiedziałam mu, co tylko mogłam, w zamian życząc sobie dokładnego sprawozdania z podróży do Liry. I tu się zawiodłam – bardziej ogólnej relacji już mi zdać nie mógł… Przez pewien czas podróżowali z bratem Kilmeny, aż spotkali po drodze dawnego znajomego (nie sprecyzował), z którego pomocą poszukiwanie stało się prostsze. Chętnie wydusiłabym z niego szczegóły – i nie obchodziło mnie, że Djellia słuchała owej relacji z zaciętą miną i wzrokiem wbitym w trawę – ale wtedy w parku pojawiło się dwoje przedstawicieli władz miejskich. Konkretnie najgłośniejszy pan i najcichsza pani – zdążyłam się już dowiedzieć od Ellila, że jest śpiewaczką, a jej milczenie wynika z braku akompaniamentu. Pojawili się, gotowi błagać, by jedyny wiatr w Lirze wrócił do swojej wieży. Ellil nie pozwolił im się płaszczyć, za to przekonywał, że wiać może wszędzie, a zwłaszcza poza murami budynków, i że choćby ktoś chciał go siłą zabrać z miasta, nie dałby się, a zresztą i tak nikt nie chce. Dostał takiego słowotoku, że nawet pan o grzmiącym głosie by go nie przegadał – i w istocie nawet nie próbował. Efekt był taki, że Ellil fruwał teraz po Lirze, ciesząc się wolnością i nadal płosząc co poniektórych cudzoziemców. Pozostało tylko rzucać monetą, kto wyjedzie jako następny. Djel stawiała na Igernę, a ja na elfiego uczonego; nawet Keiko życzyła sobie żeby padło na Todda, tylko kto by chciał z takim gadać?

Gdyby martwy Oddany był mieszkańcem miasta, a nie dowodem rzeczowym, zostałby pochowany na cmentarzu; nie miałam pojęcia, gdzie się takowy znajduje, ale podobno istniał. Tymczasem ułożono go na kamiennej płycie pod przezroczystą kopułą, w miejscu, które mogłoby być świątynią, gdyby liryjczycy wyznawali jakąś konkretną religię. Z całą pewnością wyglądało jak świątynia. Nawet nie z powodu majestatycznej bieli ścian, bo tego koloru w mieście nie brakowało, ale w budynku wyczuwało się ślady jakiejś dawnej mistycznej obecności. Dokoła pełgały słabe płomyki świec, na środku stał ołtarz, a w ścianach dało się zauważyć wnęki, w których bez wątpienia coś niegdyś wisiało. Coś innego niż doniczki z przywiędłymi kwiatami, które cierpliwie podlewała starsza dama w szarej sukni.
Przyleciałam tam wraz z niechętną Keiko – może i nie była nekromantką, a i ja wątpiłam, że wydobędę ze zmarłego jakiś sekret (chyba że dosłownie? Brrr), ale nie mogłam sama przed sobą ukrywać, że intryguje mnie ten wątek. Zaczęłam się otrząsać z lekkiego otępienia spowodowanego dusznym klimatem – może zwyczajnie mnie zmęczoło, a może spotkanie z Ellilem dodało mi energii. Poza tym ile razy bym się nie zarzekała, że nie mam nic wspólnego z daną opowieścią, bardzo często i tak daję się jej wciągnąć, więc co mi szkodzi złapać ją pierwsza? Tak sobie myślałam, wkraczając dziarsko do świątyni… i proszę, zawiodłam się srodze. Bo owszem, ciało powinno leżeć na płycie pod kopułą, tymczasem owa płyta była pusta i pewnie nawet odkurzona.
Podeszłam i postukałam palcem w kopułę – przeszedł mnie lekki prąd, ale nie umiałam orzec, z czego jest zrobiona i czy łatwo byłoby usunąć ją siłą. Ponieważ jednak była do połowy uniesiona, wątpiłam, by użyto tu siły.
- Może jednak go pogrzebano? – odezwała się Keiko, ale bez przekonania.
Krzątająca się w pobliżu staruszka usłyszała ją i podeszła do nas. Miała po liryjsku pogodny wyraz twarzy, ale jej prosta szarobura suknia wyglądała nietypowo zwyczajnie.
- Nikt z nas nie chciał zakłócać jego spokoju, zresztą jego dusza pewnie go zaznała – uśmiechnęła się – ale dziś rano przyszła pani Igerna Aalfinn i zabrała ciało.
- Że niby jak? – wyjąkałam. Nie znałam tamtej kobiety, to prawda, ale nie potrafiłam jej sobie wyobrazić targającej trupa w pojedynkę. Choć jeśli zaparkowała w pobliżu gondolę…
- Zapakowała je do pojemnika na kółkach, wypełnionego jakimś płynem – wyjaśniła chętnie staruszka. No dobrze, można i tak…
- I nikt nie wyraził sprzeciwu? – zdziwiła się Keiko, choć była przy odkryciu zwłok i widziała, jak przebiegło.
- Dlaczego mielibyśmy? – teraz z kolei nasza rozmówczyni wyglądała na zaskoczoną. – Przecież Mówcy Wiatru pozostawili zajęcie się nim wam, naszym gościom. – Wyraźnie dzieliła światy na Lirę i całą resztę, tak zbiorowo; pewnie tak samo uważali inni mieszkańcy miasta. Teraz, już po sprawie, nie było sensu wyjaśniać, że to nie takie proste.
- Co wiesz o tej Igernie? – zapytałam Keiko, gdy odlatywałyśmy spod świątyni.
- Niewiele – pokręciła głową. – Tylko tyle, że uprawia czarną magię, ale nie poznałam jej bliżej. Mam powody, by trzymać się z dala od podejrzanych czarownic.
Pozostawała jeszcze Djellia, która zdążyła poznać niemal każdy kąt w mieście i bez wysiłku przypomniała sobie lokalizację kwatery kobiety w czerni. Sama nie poleciała z nami, gdyż jakieś pilne sprawy wzywały ją do jednej z bibliotek – przyznam, że wywołało to we mnie nieśmiałą nadzieję.
Gdy jednak dotarłyśmy pod wskazany adres, właściciele domu, w którym wynajmowała pokój Igerna, powiedzieli, że bardzo im przykro, ale wyżej wspomniana wyjechała nieco ponad godzinę wcześniej. Tak, pożegnała się serdecznie i ostatecznie. Nie, nie zwrócili uwagi na to, czy wywiozła ze sobą coś podejrzanego, bo przecież trudno zauważyć ciągniętą po ziemi lodówkę z nieboszczykiem, prawda? Tak czy inaczej, nie było sensu już jej gonić. Na pewno zdążyła opuścić miasto, diabli wiedzą, którym tunelem.

Kiedy znów spotkałyśmy Djellię, mogłyśmy jej zakomunikować, że wygrała zakład i że kupiłyśmy jej na targu cały kosz malin, też diabli wiedzą, skąd – jakoś nigdy nie spytałam, jak też Lira importuje towary. Ucieszyła się, ale ja i nawet Keiko byłyśmy trochę rozczarowane, że sprawa została tak nagle ucięta.
- Nie szkodzi – Djellia uśmiechnęła się szeroko. – Zapowiada się dla mnie nowe zlecenie.
To oznaczało, że przeczucie mnie nie myliło i na dniach stąd wyjedziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz