- A kto pierwszy zadecydował, że my się tym zajmiemy?! – wytknęła mi Keiko, kiedy poprosiłam ją o pomoc.
- Na głos, to chyba Djel – zastanowiłam się, klnąc w duchu, jakim cudem
się wtedy z nią zgodziłam. – Ale wliczyła w to mnie, a nie ciebie. No i
Ellil sam się dołączył.
- Tym bardziej więc nie mam obowiązku się w to mieszać – oznajmiła
wyniośle. – Czy ja wyglądam na koronera albo nekromantkę? Nawet
kryminałów nigdy nie czytałam.
- W to akurat wierzę – machnęłam ręką, bo trudno mi było wyobrazić ją
sobie czytającą coś innego niż naukowe podręczniki. – Ale ze swoim
ścisłym umysłem mogłabyś dojść do jakichś wniosków, które nam nigdy nie
przyjdą do głowy…
Teoretycznie Ellil również miał ścisły umysł, ale po tym, jak wczoraj
odbył długą i poważną rozmowę z tym wysokim kamiennym typem, snuł się
bez pomysłu na dalszy ciąg śledztwa. Nawet nie chodzi o to, iż rzeczony
typ wyniósł się z Liry bez słowa już godzinę po rozmowie – otóż gdy
Djellia i ja o tym usłyszałyśmy, nasza reakcja zupełnie nie przystawała
do powagi sytuacji. Po prostu zawyłyśmy i zakwiczałyśmy ze śmiechu,
kiedy bóg wiatru mętnie tłumaczył, że brak tu nawet straży miejskiej i
nie ma gdzie zamknąć podejrzanych. Djel zgasiła go, przypominając, że z
punktu widzenia miejscowych wszyscy jesteśmy zarówno podejrzanymi, jak i
strażą.
Potem Ellil zupełnie porzucił temat, by wypytać mnie o to, co porabiałam
od sylwestra, o Shaitha i Shyama, i czy widziałam ostatnio jakieś
antymagiczne lilijki. Opowiedziałam mu, co tylko mogłam, w zamian życząc
sobie dokładnego sprawozdania z podróży do Liry. I tu się zawiodłam –
bardziej ogólnej relacji już mi zdać nie mógł… Przez pewien czas
podróżowali z bratem Kilmeny, aż spotkali po drodze dawnego znajomego
(nie sprecyzował), z którego pomocą poszukiwanie stało się prostsze.
Chętnie wydusiłabym z niego szczegóły – i nie obchodziło mnie, że
Djellia słuchała owej relacji z zaciętą miną i wzrokiem wbitym w trawę –
ale wtedy w parku pojawiło się dwoje przedstawicieli władz miejskich.
Konkretnie najgłośniejszy pan i najcichsza pani – zdążyłam się już
dowiedzieć od Ellila, że jest śpiewaczką, a jej milczenie wynika z braku
akompaniamentu. Pojawili się, gotowi błagać, by jedyny wiatr w Lirze
wrócił do swojej wieży. Ellil nie pozwolił im się płaszczyć, za to
przekonywał, że wiać może wszędzie, a zwłaszcza poza murami budynków, i
że choćby ktoś chciał go siłą zabrać z miasta, nie dałby się, a zresztą i
tak nikt nie chce. Dostał takiego słowotoku, że nawet pan o grzmiącym
głosie by go nie przegadał – i w istocie nawet nie próbował. Efekt był
taki, że Ellil fruwał teraz po Lirze, ciesząc się wolnością i nadal
płosząc co poniektórych cudzoziemców. Pozostało tylko rzucać monetą, kto
wyjedzie jako następny. Djel stawiała na Igernę, a ja na elfiego
uczonego; nawet Keiko życzyła sobie żeby padło na Todda, tylko kto by
chciał z takim gadać?
Gdyby martwy Oddany był mieszkańcem miasta, a nie dowodem rzeczowym,
zostałby pochowany na cmentarzu; nie miałam pojęcia, gdzie się takowy
znajduje, ale podobno istniał. Tymczasem ułożono go na kamiennej płycie
pod przezroczystą kopułą, w miejscu, które mogłoby być świątynią, gdyby
liryjczycy wyznawali jakąś konkretną religię. Z całą pewnością wyglądało
jak świątynia. Nawet nie z powodu majestatycznej bieli ścian, bo tego
koloru w mieście nie brakowało, ale w budynku wyczuwało się ślady
jakiejś dawnej mistycznej obecności. Dokoła pełgały słabe płomyki świec,
na środku stał ołtarz, a w ścianach dało się zauważyć wnęki, w których
bez wątpienia coś niegdyś wisiało. Coś innego niż doniczki z
przywiędłymi kwiatami, które cierpliwie podlewała starsza dama w szarej
sukni.
Przyleciałam tam wraz z niechętną Keiko – może i nie była nekromantką, a
i ja wątpiłam, że wydobędę ze zmarłego jakiś sekret (chyba że
dosłownie? Brrr), ale nie mogłam sama przed sobą ukrywać, że intryguje
mnie ten wątek. Zaczęłam się otrząsać z lekkiego otępienia spowodowanego
dusznym klimatem – może zwyczajnie mnie zmęczoło, a może spotkanie z
Ellilem dodało mi energii. Poza tym ile razy bym się nie zarzekała, że
nie mam nic wspólnego z daną opowieścią, bardzo często i tak daję się
jej wciągnąć, więc co mi szkodzi złapać ją pierwsza? Tak sobie myślałam,
wkraczając dziarsko do świątyni… i proszę, zawiodłam się srodze. Bo
owszem, ciało powinno leżeć na płycie pod kopułą, tymczasem owa płyta
była pusta i pewnie nawet odkurzona.
Podeszłam i postukałam palcem w kopułę – przeszedł mnie lekki prąd, ale
nie umiałam orzec, z czego jest zrobiona i czy łatwo byłoby usunąć ją
siłą. Ponieważ jednak była do połowy uniesiona, wątpiłam, by użyto tu
siły.
- Może jednak go pogrzebano? – odezwała się Keiko, ale bez przekonania.
Krzątająca się w pobliżu staruszka usłyszała ją i podeszła do nas. Miała
po liryjsku pogodny wyraz twarzy, ale jej prosta szarobura suknia
wyglądała nietypowo zwyczajnie.
- Nikt z nas nie chciał zakłócać jego spokoju, zresztą jego dusza pewnie
go zaznała – uśmiechnęła się – ale dziś rano przyszła pani Igerna
Aalfinn i zabrała ciało.
- Że niby jak? – wyjąkałam. Nie znałam tamtej kobiety, to prawda, ale
nie potrafiłam jej sobie wyobrazić targającej trupa w pojedynkę. Choć
jeśli zaparkowała w pobliżu gondolę…
- Zapakowała je do pojemnika na kółkach, wypełnionego jakimś płynem – wyjaśniła chętnie staruszka. No dobrze, można i tak…
- I nikt nie wyraził sprzeciwu? – zdziwiła się Keiko, choć była przy odkryciu zwłok i widziała, jak przebiegło.
- Dlaczego mielibyśmy? – teraz z kolei nasza rozmówczyni wyglądała na
zaskoczoną. – Przecież Mówcy Wiatru pozostawili zajęcie się nim wam,
naszym gościom. – Wyraźnie dzieliła światy na Lirę i całą resztę, tak
zbiorowo; pewnie tak samo uważali inni mieszkańcy miasta. Teraz, już po
sprawie, nie było sensu wyjaśniać, że to nie takie proste.
- Co wiesz o tej Igernie? – zapytałam Keiko, gdy odlatywałyśmy spod świątyni.
- Niewiele – pokręciła głową. – Tylko tyle, że uprawia czarną magię, ale
nie poznałam jej bliżej. Mam powody, by trzymać się z dala od
podejrzanych czarownic.
Pozostawała jeszcze Djellia, która zdążyła poznać niemal każdy kąt w
mieście i bez wysiłku przypomniała sobie lokalizację kwatery kobiety w
czerni. Sama nie poleciała z nami, gdyż jakieś pilne sprawy wzywały ją
do jednej z bibliotek – przyznam, że wywołało to we mnie nieśmiałą
nadzieję.
Gdy jednak dotarłyśmy pod wskazany adres, właściciele domu, w którym
wynajmowała pokój Igerna, powiedzieli, że bardzo im przykro, ale wyżej
wspomniana wyjechała nieco ponad godzinę wcześniej. Tak, pożegnała się
serdecznie i ostatecznie. Nie, nie zwrócili uwagi na to, czy wywiozła ze
sobą coś podejrzanego, bo przecież trudno zauważyć ciągniętą po ziemi
lodówkę z nieboszczykiem, prawda? Tak czy inaczej, nie było sensu już
jej gonić. Na pewno zdążyła opuścić miasto, diabli wiedzą, którym
tunelem.
Kiedy znów spotkałyśmy Djellię, mogłyśmy jej zakomunikować, że
wygrała zakład i że kupiłyśmy jej na targu cały kosz malin, też diabli
wiedzą, skąd – jakoś nigdy nie spytałam, jak też Lira importuje towary.
Ucieszyła się, ale ja i nawet Keiko byłyśmy trochę rozczarowane, że
sprawa została tak nagle ucięta.
- Nie szkodzi – Djellia uśmiechnęła się szeroko. – Zapowiada się dla mnie nowe zlecenie.
To oznaczało, że przeczucie mnie nie myliło i na dniach stąd wyjedziemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz