12 IX

Zdecydowałam, że umilę sobie oczekiwanie wizytą w którejś z liryjskich (lirycznych! Lirycznych!) bibliotek. Tymczasem… Jakiś pech albo nieodgadniony kaprys podświadomości zawiódł moją łódkę owszem, do biblioteki, ale takiej, w której niemal wszystkie książki stały puste. Grube, w twardych, zdobionych okładkach, ale puste – bardziej przypominały czyste zeszyty i wielka to ulga, że nie miałam przy sobie pióra, inaczej wyleciałabym stamtąd z gwizdem. Nawet jeśli bibliotekarz był jednym z tych przemiłych i pogodnych ludzi, którzy wydają się niezdolni do skrzywdzenia muchy. Nie wierzę, żeby zawód – i powołanie – nie zobowiązywał.
- Te książki nie zdążyły zostać zapisane – wyjaśnił, smutniejąc na moment. – Od tak dawna już czekają, by napłynęły do nich historie… I dopiero teraz ich puste kartki mają szansę na zapełnienie.
- Dlaczego dopiero teraz? – zainteresowałam się. Od kiedy tu przybyłam, nie ustaję w pytaniach, ale dopiero ostatnio moja pusta głowa dostała szansę na zapełnienie konkretnymi odpowiedziami.
- Rzadko zjawiają się u nas goście z zewnątrz – wzruszył ramionami – a jeszcze rzadziej decydują się zostać na dłużej. A historie trzeba skądś przywozić, prawda?
- Nie wierzę, że tak trudno tu zostać – pokręciłam głową. – Może trudno znaleźć wasze miasto, ale zostać w nim? Jesteście zbyt przyjaźni, żeby odstraszać podróżników.
Bibliotekarz roześmiał się cicho.
- Zależy, kogo akurat gościmy… Niektórych rzeczywiście odstraszyliśmy. A jeśli trudno znaleźć do nas drogę, to pewnie dlatego, że każdy ma własną. Własny sposób, by tu dotrzeć. I wie o tym albo nie.
- A gdy się uda za pierwszym razem, każdy kolejny jest dziecinnie prosty?
- Tego nie wiem. Nigdy nie chciałem stąd odchodzić.
Pomyśleć, że tak niedawno pytałam księżycowe elfy, czy nigdy nie chciały opuścić Krainy Czarów… Niektóre istoty są przypisane do swojego świata i tylko do niego, bowiem poza nim nie miałyby racji bytu. Czy jest jakiś sposób, by przekonać się, które?…
Zostałam na chwilę sama, gdy mojego przewodnika odwołała z jakiegoś powodu koleżanka po fachu.
Snułam się między regałami, nie mogąc trafić na chociaż jedną książkę, która zawierałaby jakąś treść, aż w końcu zawędrowałam w okolice wyjścia. A tam dwoje bibliotekarzy odbierało właśnie pokaźny stos książek od nowo przybyłej kobiety, która chwiała się pod ciężarem niezwykle ciężkiej literatury - albo może z powodu botków na absurdalnie cienkim obcasie. Nosiła pumpy i szalik z frędzlami, a na głowie pilotkę – pasowało to do niej w pewien staroświecki sposób.
- No to do następnego? – zabrzmiał dziewczęcy głos z zewnątrz. Znajomy głos.
- Jasne! – odkrzyknęła osóbka w pilotce. – Może kiedyś, gdy mnie wykopią z pracy, zaczepię się tu na stałe?
Ręce miała już wolne, więc wychyliła się i pomachała komuś niewidocznemu. A gdy zaciekawiona wyszłam, by zobaczyć przywiezione książki, na mój widok raptownie podskoczyła, wydając zduszony okrzyk.
- Niczego sobie nie pomyśl! – zaczęła obronnym tonem. – Jestem tu całkiem prywatnie!
- Nie wiem, dlaczego akurat mnie miałabyś się obawiać – stwierdziłam. – Niczego ci zresztą nie zarzucam.
Dziewczyna zdjęła pilotkę, odsłaniając związane nisko brązowe włosy. Byłam już całkowicie pewna, kogo widzę – z Mirandą, członkinią END-u, spotkałam się kilka razy jeszcze przed Zmianą, wyłącznie jednak na gruncie prywatnym. Chociaż…
- Nigdy nic nie wiadomo – cały czas przyglądała mi się nieufnie. – Byłaś przecież zamieszana w sprawę obrazów Haéda.
- Nie ja, tylko Geddwyn – sprostowałam. – W dodatku on też raczej prywatnie.
- I to był nasz największy problem – westchnęła Miranda. – Nawet nam trudno było obejść protekcję jednego z duchów żywiołów. One są przecież ponad takimi sprawami. – Nagle uśmiechnęła się i obejrzała, ale bibliotekarzy i książek już dawno nie było.
- No tak, trzeba się było spodziewać, że zwrócony towar od razu ich zaaferuje – zachichotała, już rozluźniona. – Sama nie byłam pewna, co właściwie im oddamy.
- A co od nich zabrałaś?
- Ot, książki do zamiany – odpowiedziała z miną pod tytułem: „ja tam nic nie wiem”. – Zresztą to nawet nie ja. Zabrałam się ną tę wyprawę dla towarzystwa. Z ciekawości. Te tunele prowadzące do miasta mogą przyprawić o klaustrofobię, ale faktycznie trzeba to będzie powtórzyć…
Nie wiedziałam nic o żadnych tunelach i chętnie wypytałabym Mirandę o jej wrażenia jako turystki, ale w tej chwili przypomniało mi się, że powinnam już wracać, żeby nie rozminąć się z Djellią. Tylko że agentka wyraźnie miała ochotę pogadać.
- …I kiedy wpadła mi w ręce ta przepowiednia, postanowiłam znaleźć to miasto i się rozejrzeć – ciągnęła. – I powiem ci, że najchętniej bym teraz spuściła telefon i kryształową kulę do morza, a sama została tu na dłużej. Taki relaks…
- Jesteś pewna, że przyjechałaś tu prywatnie? – nie odpuściłam sobie podejrzeń, bo coś mnie nagle tknęło. – I wcale nie wiesz, że jest tu ktoś z Omegi?
A może jednak nie powinnam była o tym wspominać… Ani w ogóle o tym myśleć. Dlaczego zawsze tak jest, że gdy już znajdzie się coś ładnego, legendarnego i rozbiącego wrażenie, od razu muszą się do tego zlatywać szemrane typy, niczym muchy do miodu?
- Który ktoś?
Westchnęłam ciężko, wracając myślami do wczorajszego dnia.
- Takie słodkie półelfiątko… Todd mu mówią.
- Tego się nie spodziewałam! – wyglądała na autentycznie zaskoczoną, ale i rozbawioną. – Goszczę w Lirze już trzeci tydzień, a dotąd ich nie spotkałam. Ale to może oznaczać, że już się spełnia…
- Co się spełnia? – zapytałam, machając Mirandzie dłonią przed oczami, bowiem jej wzrok stał się nieobecny. Dopiero później uświadomiłam sobie, że użyła liczby mnogiej. – Skąd wiesz, że on też nie jest ciekawskim turystą?
- Nie Todd – pokręciła głową. – Za pozwoleniem, chyba wiemy o nich ciut więcej niż oni o nas. Ale jeśli uznali, że przepowiednia się spełnia… To niedługo mogę się spodziewać wiadomości od szefostwa i żegnaj, urlopie!
Wyrzuciła dramatycznie ręce w górę, prychając przy tym z prawdziwym rozczarowaniem. Następnie, nie poświęcając mi więcej uwagi, ruszyła w stronę regałów.
- Zaczekaj! – zawołałam ją szeptem, bo wiadomo, czym się kończy hałasowanie w bibliotece. – Jaka przepowiednia?
- Ta o zniknięciu wiatru, oczywiście! – rzuciła Miranda na pożegnanie i zniknęła wśród książek.
Wzruszyłam ramionami i udałam się do wyjścia, by popłynąć w powietrzu do swojego obecnego mieszkanka.

I owszem, spóźniłam się, ale nie na tyle, by rozmowa z Djellią przeszła mi koło nosa. Pod jednym z okien wisiała już obca łódka, pomalowana na ciepły brąz. Z pozoru nie odróżniała się niczym od typowych liryjskich pojazdów latających, ale gdy zajrzałam do środka, zobaczyłam kontrolki sterownicze, które z pewnością niewygodnie było obsługiwać. Zwłaszcza komuś przyzwyczajonemu do posługiwania się myślą.
- No, nareszcie! – zawołała Metiel, gdy wpadłam do kuchni. – I masz szczęście, że Keiko się dzisiaj nigdzie nie wybierała!
- Pożyczyłabym jej mój wehikuł – roześmiała się siedząca przy stole młoda kobieta o czarnych włosach. Uśmiechnęła się do mnie – i choć jej twarz była znajoma, chwilę mi zajęło… Nawet nie rozpoznanie, a uwierzenie, że mam przed sobą Djellię. Chyba dopiero widok rozmaitych wisiorków na jej szyi pomógł mi uwierzyć. Ale jej włosy, jej piękne włosy będące jej dumą i znakiem rozpoznawczym?! Niegdyś spadały gęstą falą aż do pół uda, teraz zaś były gładko zaczesane i nie sięgały nawet do ramion.
- A pomyśl, co będzie, gdy mnie Lee zobaczy – Djellia trafnie odczytała mój tępy wyraz twarzy. – Powiem tyle: skoro wybierałam się do Wietrznego Miasta, wolałam postawić na wygodę. Już sam Ellil wystarczył, żebym zaczęła mieć dość tych włosów.
- Właśnie, Ellil! – przypomniałam sobie. – Nie ma go z tobą?
- Nie, on ze mną nie jeździ na książkowe łowy. W ogóle nie wypuszcza się poza miasto. Większość czasu przesiaduje siłą rzeczy na Wieży Początku.
- Książkowe łowy? – podchwyciłam. – Nie mów, że to ty przywiozłaś do biblioteki Mirandę wraz z tym całym księgozbiorem! Akurat tam byłam, a nie widziałyśmy się…
- Pewnie, że ja. Trafiła mi się najlepsza robota, jaką mogłam tu znaleźć. W porównaniu z nią zajęcie Ellila jest potwornie niewdzięczne… To znaczy, bohaterskie i zaszczytne, ale i tak niewdzięczne.
- Moment… – zagubiłam się. – To co on tu właściwie robi?
Kolejne z pytań, które spotkały się z kompletnym zaskoczeniem odpowiadających…
- Nie wiesz? Przecież jest ostatnim wiatrem… Jedynym, jaki tu pozostał. Trudno się więc dziwić, że rzadko opuszcza siedzibę wiatrów, prawda?
Klapnęłam na krzesło obok Djellii, czując nagły upływ sił. Fizycznych i psychicznych. I potrzebę wypicia dużego kubka herbaty.
- Może od początku – zaczęłam powoli. – Dlaczego, do licha, w Wietrznym Mieście Lirze nie ma wiatru?!
Djellia zerknęła na Metiel – ta uśmiechnęła się przepraszająco i zajęła się nalewaniem gotowaniem wody – po czym znów zwróciła się do mnie, przymykając oczy, by ukryć malującą się w nich nagle wściekłość:
- Skoro nikt ci dotąd nie powiedział… Wszystkie wiatry zostały skradzione. Wkrótce po naszym przybyciu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz