Zdecydowałam, że umilę sobie oczekiwanie wizytą w którejś z
liryjskich (lirycznych! Lirycznych!) bibliotek. Tymczasem… Jakiś pech
albo nieodgadniony kaprys podświadomości zawiódł moją łódkę owszem, do
biblioteki, ale takiej, w której niemal wszystkie książki stały puste.
Grube, w twardych, zdobionych okładkach, ale puste – bardziej
przypominały czyste zeszyty i wielka to ulga, że nie miałam przy sobie
pióra, inaczej wyleciałabym stamtąd z gwizdem. Nawet jeśli bibliotekarz
był jednym z tych przemiłych i pogodnych ludzi, którzy wydają się
niezdolni do skrzywdzenia muchy. Nie wierzę, żeby zawód – i powołanie –
nie zobowiązywał.
- Te książki nie zdążyły zostać zapisane – wyjaśnił, smutniejąc na
moment. – Od tak dawna już czekają, by napłynęły do nich historie… I
dopiero teraz ich puste kartki mają szansę na zapełnienie.
- Dlaczego dopiero teraz? – zainteresowałam się. Od kiedy tu przybyłam,
nie ustaję w pytaniach, ale dopiero ostatnio moja pusta głowa dostała
szansę na zapełnienie konkretnymi odpowiedziami.
- Rzadko zjawiają się u nas goście z zewnątrz – wzruszył ramionami – a
jeszcze rzadziej decydują się zostać na dłużej. A historie trzeba skądś
przywozić, prawda?
- Nie wierzę, że tak trudno tu zostać – pokręciłam głową. – Może trudno
znaleźć wasze miasto, ale zostać w nim? Jesteście zbyt przyjaźni, żeby
odstraszać podróżników.
Bibliotekarz roześmiał się cicho.
- Zależy, kogo akurat gościmy… Niektórych rzeczywiście odstraszyliśmy. A
jeśli trudno znaleźć do nas drogę, to pewnie dlatego, że każdy ma
własną. Własny sposób, by tu dotrzeć. I wie o tym albo nie.
- A gdy się uda za pierwszym razem, każdy kolejny jest dziecinnie prosty?
- Tego nie wiem. Nigdy nie chciałem stąd odchodzić.
Pomyśleć, że tak niedawno pytałam księżycowe elfy, czy nigdy nie chciały
opuścić Krainy Czarów… Niektóre istoty są przypisane do swojego świata i
tylko do niego, bowiem poza nim nie miałyby racji bytu. Czy jest jakiś
sposób, by przekonać się, które?…
Zostałam na chwilę sama, gdy mojego przewodnika odwołała z jakiegoś powodu koleżanka po fachu.
Snułam się między regałami, nie mogąc trafić na chociaż jedną książkę,
która zawierałaby jakąś treść, aż w końcu zawędrowałam w okolice
wyjścia. A tam dwoje bibliotekarzy odbierało właśnie pokaźny stos
książek od nowo przybyłej kobiety, która chwiała się pod ciężarem niezwykle ciężkiej literatury - albo może z powodu botków na
absurdalnie cienkim obcasie. Nosiła pumpy i szalik z frędzlami, a na
głowie pilotkę – pasowało to do niej w pewien staroświecki sposób.
- No to do następnego? – zabrzmiał dziewczęcy głos z zewnątrz. Znajomy głos.
- Jasne! – odkrzyknęła osóbka w pilotce. – Może kiedyś, gdy mnie wykopią z pracy, zaczepię się tu na stałe?
Ręce miała już wolne, więc wychyliła się i pomachała komuś
niewidocznemu. A gdy zaciekawiona wyszłam, by zobaczyć przywiezione
książki, na mój widok raptownie podskoczyła, wydając zduszony okrzyk.
- Niczego sobie nie pomyśl! – zaczęła obronnym tonem. – Jestem tu całkiem prywatnie!
- Nie wiem, dlaczego akurat mnie miałabyś się obawiać – stwierdziłam. – Niczego ci zresztą nie zarzucam.
Dziewczyna zdjęła pilotkę, odsłaniając związane nisko brązowe włosy.
Byłam już całkowicie pewna, kogo widzę – z Mirandą, członkinią END-u,
spotkałam się kilka razy jeszcze przed Zmianą, wyłącznie jednak na
gruncie prywatnym. Chociaż…
- Nigdy nic nie wiadomo – cały czas przyglądała mi się nieufnie. – Byłaś przecież zamieszana w sprawę obrazów Haéda.
- Nie ja, tylko Geddwyn – sprostowałam. – W dodatku on też raczej prywatnie.
- I to był nasz największy problem – westchnęła Miranda. – Nawet nam
trudno było obejść protekcję jednego z duchów żywiołów. One są przecież
ponad takimi sprawami. – Nagle uśmiechnęła się i obejrzała, ale
bibliotekarzy i książek już dawno nie było.
- No tak, trzeba się było spodziewać, że zwrócony towar od razu ich
zaaferuje – zachichotała, już rozluźniona. – Sama nie byłam pewna, co
właściwie im oddamy.
- A co od nich zabrałaś?
- Ot, książki do zamiany – odpowiedziała z miną pod tytułem: „ja tam nic
nie wiem”. – Zresztą to nawet nie ja. Zabrałam się ną tę wyprawę dla
towarzystwa. Z ciekawości. Te tunele prowadzące do miasta mogą
przyprawić o klaustrofobię, ale faktycznie trzeba to będzie powtórzyć…
Nie wiedziałam nic o żadnych tunelach i chętnie wypytałabym Mirandę o
jej wrażenia jako turystki, ale w tej chwili przypomniało mi się, że
powinnam już wracać, żeby nie rozminąć się z Djellią. Tylko że agentka
wyraźnie miała ochotę pogadać.
- …I kiedy wpadła mi w ręce ta przepowiednia, postanowiłam znaleźć to
miasto i się rozejrzeć – ciągnęła. – I powiem ci, że najchętniej bym
teraz spuściła telefon i kryształową kulę do morza, a sama została tu na
dłużej. Taki relaks…
- Jesteś pewna, że przyjechałaś tu prywatnie? – nie odpuściłam sobie
podejrzeń, bo coś mnie nagle tknęło. – I wcale nie wiesz, że jest tu ktoś
z Omegi?
A może jednak nie powinnam była o tym wspominać… Ani w ogóle o tym
myśleć. Dlaczego zawsze tak jest, że gdy już znajdzie się coś ładnego,
legendarnego i rozbiącego wrażenie, od razu muszą się do tego zlatywać
szemrane typy, niczym muchy do miodu?
- Który ktoś?
Westchnęłam ciężko, wracając myślami do wczorajszego dnia.
- Takie słodkie półelfiątko… Todd mu mówią.
- Tego się nie spodziewałam! – wyglądała na autentycznie zaskoczoną, ale
i rozbawioną. – Goszczę w Lirze już trzeci tydzień, a dotąd ich nie
spotkałam. Ale to może oznaczać, że już się spełnia…
- Co się spełnia? – zapytałam, machając Mirandzie dłonią przed oczami,
bowiem jej wzrok stał się nieobecny. Dopiero później uświadomiłam sobie,
że użyła liczby mnogiej. – Skąd wiesz, że on też nie jest ciekawskim
turystą?
- Nie Todd – pokręciła głową. – Za pozwoleniem, chyba wiemy o nich ciut
więcej niż oni o nas. Ale jeśli uznali, że przepowiednia się spełnia… To
niedługo mogę się spodziewać wiadomości od szefostwa i żegnaj, urlopie!
Wyrzuciła dramatycznie ręce w górę, prychając przy tym z prawdziwym
rozczarowaniem. Następnie, nie poświęcając mi więcej uwagi, ruszyła w
stronę regałów.
- Zaczekaj! – zawołałam ją szeptem, bo wiadomo, czym się kończy hałasowanie w bibliotece. – Jaka przepowiednia?
- Ta o zniknięciu wiatru, oczywiście! – rzuciła Miranda na pożegnanie i zniknęła wśród książek.
Wzruszyłam ramionami i udałam się do wyjścia, by popłynąć w powietrzu do swojego obecnego mieszkanka.
I owszem, spóźniłam się, ale nie na tyle, by rozmowa z Djellią
przeszła mi koło nosa. Pod jednym z okien wisiała już obca łódka,
pomalowana na ciepły brąz. Z pozoru nie odróżniała się niczym od
typowych liryjskich pojazdów latających, ale gdy zajrzałam do środka,
zobaczyłam kontrolki sterownicze, które z pewnością niewygodnie było
obsługiwać. Zwłaszcza komuś przyzwyczajonemu do posługiwania się myślą.
- No, nareszcie! – zawołała Metiel, gdy wpadłam do kuchni. – I masz szczęście, że Keiko się dzisiaj nigdzie nie wybierała!
- Pożyczyłabym jej mój wehikuł – roześmiała się siedząca przy stole
młoda kobieta o czarnych włosach. Uśmiechnęła się do mnie – i choć jej
twarz była znajoma, chwilę mi zajęło… Nawet nie rozpoznanie, a
uwierzenie, że mam przed sobą Djellię. Chyba dopiero widok rozmaitych
wisiorków na jej szyi pomógł mi uwierzyć. Ale jej włosy, jej piękne
włosy będące jej dumą i znakiem rozpoznawczym?! Niegdyś spadały gęstą
falą aż do pół uda, teraz zaś były gładko zaczesane i nie sięgały nawet
do ramion.
- A pomyśl, co będzie, gdy mnie Lee zobaczy – Djellia trafnie odczytała
mój tępy wyraz twarzy. – Powiem tyle: skoro wybierałam się do Wietrznego
Miasta, wolałam postawić na wygodę. Już sam Ellil wystarczył, żebym
zaczęła mieć dość tych włosów.
- Właśnie, Ellil! – przypomniałam sobie. – Nie ma go z tobą?
- Nie, on ze mną nie jeździ na książkowe łowy. W ogóle nie
wypuszcza się poza miasto. Większość czasu przesiaduje siłą rzeczy na
Wieży Początku.
- Książkowe łowy? – podchwyciłam. – Nie mów, że to ty przywiozłaś do
biblioteki Mirandę wraz z tym całym księgozbiorem! Akurat tam byłam, a
nie widziałyśmy się…
- Pewnie, że ja. Trafiła mi się najlepsza robota, jaką mogłam tu
znaleźć. W porównaniu z nią zajęcie Ellila jest potwornie niewdzięczne…
To znaczy, bohaterskie i zaszczytne, ale i tak niewdzięczne.
- Moment… – zagubiłam się. – To co on tu właściwie robi?
Kolejne z pytań, które spotkały się z kompletnym zaskoczeniem odpowiadających…
- Nie wiesz? Przecież jest ostatnim wiatrem… Jedynym, jaki tu pozostał.
Trudno się więc dziwić, że rzadko opuszcza siedzibę wiatrów, prawda?
Klapnęłam na krzesło obok Djellii, czując nagły upływ sił. Fizycznych i psychicznych. I potrzebę wypicia dużego kubka herbaty.
- Może od początku – zaczęłam powoli. – Dlaczego, do licha, w Wietrznym Mieście Lirze nie ma wiatru?!
Djellia zerknęła na Metiel – ta uśmiechnęła się przepraszająco i zajęła
się nalewaniem gotowaniem wody – po czym znów zwróciła się do mnie,
przymykając oczy, by ukryć malującą się w nich nagle wściekłość:
- Skoro nikt ci dotąd nie powiedział… Wszystkie wiatry zostały skradzione. Wkrótce po naszym przybyciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz