27 IX

Gdybyś oddała do naprawy swój telefon albo woziła jakiś ze sobą, życie stałoby się prostsze. Akurat kiedy tyle Ci mam do powiedzenia, musisz być nieosiągalna… Czy mam błagać o audiencję? Widzisz, co narobiłaś, zaczynam czuć się jak stęskniona za plotkowaniem przekupka! O, to, to. Nie mam z kim poplotkować. Będziesz mnie mieć na sumieniu.
Wypchaj się, Lex.

Poszukiwania prowadziłyśmy raczej intuicyjnie, póki nie trafiłyśmy na pustynię w środku nocy. Na horyzoncie widniało miasto o lśniących murach, a z tyłu na niebie wisiał księżyc, niespotykanie duży i otoczony zielonkawą poświatą. Szkoda, że nie zjawiłyśmy się od razu w mieście, ale kto wie, jak by tam zareagowano na nasz pojazd?
Rade nierade ruszyłyśmy przed siebie, lotem zdecydowanie szybszym niż przez tunel, ale nasz cel zdawał się wcale nie przybliżać, jakby stanowił jedność z horyzontem. I gdy minęły może ze dwie godziny, straciłyśmy cierpliwość i nasza łódka miękko wylądowała na piasek. A wtedy miasto zafalowało i na naszych oczach zaczęło się rozmywać, aż w końcu całkiem zniknęło.
- Fatamorgana – westchnęłam zawiedziona.
- Tak w środku nocy? – zaprotestowała Djellia. – Do fatamorgany potrzebne jest ciepło i światło, i…
- A jak to inaczej wytłumaczysz? Czarami?
- A choćby i czarami, czemu nie? Nie wiemy przecież, do jakiego świata trafiłyśmy.
Pokręciłam głową z rozdrażnieniem. Pamiętałam jeszcze strzępy rozmów sprzed kilku miesięcy, z których wynikało, że miasto na pustyni było jednym z miejsc, które Aeiran odwiedził, kiedy mnie nie było. Nie miał ochoty rozwijać tematu tamtej podróży, a ja nie nalegałam, a z czasem zapomniałam, grunt, że nie padło wtedy ani słowo o tym, by owo miasto pojawiało się i znikało. Może był to miraż, a może czary – nie wiedziałam i nie chciało mi się nad tym zastanawiać, tylko spać. Na szczęście moja towarzyszka nie była na tyle zaciekawiona dziwnym zjawiskiem, by zaprotestować i na przykład lecieć dalej.
Nie zasypała nas burza piaskowa ani nic nas nie zjadło, tak podczas tamej nocy, jak i następnych. Co prawda nie jestem specjalistką od spania w fotelu, ale Djellii jakimś cudem udało się zapakować na łódkę miękkie poduszki i ciepłe koce – pustynna noc jest naprawdę przyjemnie zimna w porównaniu z dniem – nie mówiąc o prowiancie i zapasowych ciuchach. Zgodnie z roz… radą zawartą w liście pożegnałam się z moim charakterystycznym kolorkiem i podróżuję wystrojona w zwiewną tunikę o długich rękawach i szerokie spodnie. Od dołu żółte, po drodze mieniące się jeszcze kilkoma kolorami, aż do nasyconego fioletu, przez co wyglądam jak zachód słońca. Zachód słońca tuż przed snem. W piżamce.
Swoją drogą, Djellii należy się pomnik i ołtarz, bo zachowuje się jak anioł. Mogłaby mnie wykopać z łódki, żebym sama sobie szukała tej Aziz-Dui, bo przecież ona ma robotę do wykonania. A jednak wcale się nie spieszy i nie brak jej cierpliwości – spokojnie lata wysoko nad pustynią, próbując znaleźć jeśli nie miasto, to choćby jakąś oazę i oznaki życia, podczas gdy ja mam problemy z patrzeniem w dół. To już prędzej ja mogłabym dać się ponieść nerwom i dokądś przeskoczyć… Rzecz w tym, że po pierwsze, nie mam pojęcia, gdzie bym wylądowała. Po drugie zaś, widok pustyni w świetle księżyca to widok niezapomniany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz