Gdybyś oddała do naprawy swój telefon albo woziła jakiś ze sobą,
życie stałoby się prostsze. Akurat kiedy tyle Ci mam do powiedzenia,
musisz być nieosiągalna… Czy mam błagać o audiencję? Widzisz, co
narobiłaś, zaczynam czuć się jak stęskniona za plotkowaniem przekupka!
O, to, to. Nie mam z kim poplotkować. Będziesz mnie mieć na sumieniu.
Wypchaj się, Lex.
Poszukiwania prowadziłyśmy raczej intuicyjnie, póki nie trafiłyśmy na
pustynię w środku nocy. Na horyzoncie widniało miasto o lśniących
murach, a z tyłu na niebie wisiał księżyc, niespotykanie duży i otoczony
zielonkawą poświatą. Szkoda, że nie zjawiłyśmy się od razu w mieście,
ale kto wie, jak by tam zareagowano na nasz pojazd?
Rade nierade ruszyłyśmy przed siebie, lotem zdecydowanie szybszym niż
przez tunel, ale nasz cel zdawał się wcale nie przybliżać, jakby
stanowił jedność z horyzontem. I gdy minęły może ze dwie godziny,
straciłyśmy cierpliwość i nasza łódka miękko wylądowała na piasek. A
wtedy miasto zafalowało i na naszych oczach zaczęło się rozmywać, aż w
końcu całkiem zniknęło.
- Fatamorgana – westchnęłam zawiedziona.
- Tak w środku nocy? – zaprotestowała Djellia. – Do fatamorgany potrzebne jest ciepło i światło, i…
- A jak to inaczej wytłumaczysz? Czarami?
- A choćby i czarami, czemu nie? Nie wiemy przecież, do jakiego świata trafiłyśmy.
Pokręciłam głową z rozdrażnieniem. Pamiętałam jeszcze strzępy rozmów
sprzed kilku miesięcy, z których wynikało, że miasto na pustyni było
jednym z miejsc, które Aeiran odwiedził, kiedy mnie nie było. Nie miał
ochoty rozwijać tematu tamtej podróży, a ja nie nalegałam, a z czasem
zapomniałam, grunt, że nie padło wtedy ani słowo o tym, by owo miasto
pojawiało się i znikało. Może był to miraż, a może czary – nie
wiedziałam i nie chciało mi się nad tym zastanawiać, tylko spać. Na
szczęście moja towarzyszka nie była na tyle zaciekawiona dziwnym
zjawiskiem, by zaprotestować i na przykład lecieć dalej.
Nie zasypała nas burza piaskowa ani nic nas nie zjadło, tak podczas
tamej nocy, jak i następnych. Co prawda nie jestem specjalistką od
spania w fotelu, ale Djellii jakimś cudem udało się zapakować na łódkę
miękkie poduszki i ciepłe koce – pustynna noc jest naprawdę przyjemnie
zimna w porównaniu z dniem – nie mówiąc o prowiancie i zapasowych
ciuchach. Zgodnie z roz… radą zawartą w liście pożegnałam się z moim
charakterystycznym kolorkiem i podróżuję wystrojona w zwiewną tunikę o
długich rękawach i szerokie spodnie. Od dołu żółte, po drodze mieniące
się jeszcze kilkoma kolorami, aż do nasyconego fioletu, przez co
wyglądam jak zachód słońca. Zachód słońca tuż przed snem. W piżamce.
Swoją drogą, Djellii należy się pomnik i ołtarz, bo zachowuje się jak
anioł. Mogłaby mnie wykopać z łódki, żebym sama sobie szukała tej
Aziz-Dui, bo przecież ona ma robotę do wykonania. A jednak wcale się nie
spieszy i nie brak jej cierpliwości – spokojnie lata wysoko nad
pustynią, próbując znaleźć jeśli nie miasto, to choćby jakąś oazę i
oznaki życia, podczas gdy ja mam problemy z patrzeniem w dół. To już
prędzej ja mogłabym dać się ponieść nerwom i dokądś przeskoczyć… Rzecz w
tym, że po pierwsze, nie mam pojęcia, gdzie bym wylądowała. Po drugie
zaś, widok pustyni w świetle księżyca to widok niezapomniany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz