Zadziwiające, ale i mnie udaje się jechać na wielbłądzie z wdziękiem.
Pewnie dlatego, że kroczy tak wolno i dostojnie. Niestety również
trochę wolno i dlatego nie zamienię się z jego właścicielem na Pokrzywę.
Na dłuższą metę byłby to jednak błąd.
Droga upływa nam leniwie, kresu nie widać i czasem zastanawiam się,
czy karawana nie zgubiła przypadkiem drogi. Zresztą co tu mówić o
drodze, gdy sceneria wkoło niemal się nie zmienia? A jednak Akim,
zwierzchnik naszych nowych znajomych, zapewnia, że dobrze wie, dokąd
jechać. Najważniejsze to podążać na wschód – i bogowie brońcie zbaczać
na północ! – aż wreszcie dotrzemy do stolicy kraju zwanego po prostu
Dua. Po drugiej stronie pustyni leży ziemia Tural, skąd przybył Akim
wraz ze swoją kompanią. Jako że uznał za stosowne zabawić mnie rozmową,
dowiedziałam się, że handlował w Turalu w imieniu starszego brata,
prowadzącego rodzinny interes w mieście portowym na drugim końcu Dui.
Teraz wiezie do domu głównie tkaniny i przyprawy; miał też na składzie
paru niewolników, ale Turalianie zdążyli wszystkich wykupić. A teraz
może uda mu się otworzyć własny interes i wreszcie się ustatkować, i tak
dalej… Rozmowny jest, naprawdę. Wesoły, głośny i gadatliwy, jak cała
reszta karawany i pewnie wszyscy w tym kraju, który zaczyna się za
pustynią. Bo pustynia jest niczyja.
Słońce ostro przygrzewa, na szczęście dostałyśmy na koszt firmy bardzo
piękne chusty, które zarzuciłyśmy sobie na głowy. Wydają się delikatne i
przewiewne, a jednak bardzo skutecznie chronią od słońca, podobnie
zresztą jak nasze ubrania made in Lira. Oczywiście Vanny
otrzymała chustę barwy błękitnej, co sprawiło, że przez chwilę
dyskutowała z Akimem o tym, że jeśli ma to odwracać uwagę od jej włosów,
przydałby się raczej inny kolor, a w ogóle to może ogolić głowę, skoro
tak im te niebieskie włosy przeszkadzają. Wywołało to zgorszenie zarówno
jej rozmówcy, jak i kilku innych członków karawany będących akurat w
pobliżu; stwierdzili kategorycznie, że cudzoziemcom wypada stosować się
do duańskich obyczajów i tak samo każdy Duańczyk starałby się
przystosować za granicą (ciekawe w takim razie, jak często wyjeżdżają za
granicę). Później Akim wypytywał mnie o to, czy mamy jeszcze innych
krewnych w Dui, bo jeśli nie, mój małżonek będzie miał z tą osóbką
twardy orzech do zgryzienia. A na użytek Vanny dodał, że każdą pannę
przyłapaną na udawaniu kobiety zamężnej potyka surowa kara. Od razu mu
wytknęła, że przecież nie jesteśmy jeszcze w Dui… ale jeśli kolorystykę
definiuje tam stan cywilny, to faktycznie może być wesoło.
Nocą gwiazdy świecą tak jasno, że trudno spać, ale nie szkodzi, bo i
tak wolę spędzać czas na ich podziwianiu. Szkoda tylko, że nie umiem
żadnej rozpoznać. Są aż tak wymieszane czy zbyt wiele zapomniałam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz