29 IX

Zadziwiające, ale i mnie udaje się jechać na wielbłądzie z wdziękiem. Pewnie dlatego, że kroczy tak wolno i dostojnie. Niestety również trochę wolno i dlatego nie zamienię się z jego właścicielem na Pokrzywę. Na dłuższą metę byłby to jednak błąd.

Droga upływa nam leniwie, kresu nie widać i czasem zastanawiam się, czy karawana nie zgubiła przypadkiem drogi. Zresztą co tu mówić o drodze, gdy sceneria wkoło niemal się nie zmienia? A jednak Akim, zwierzchnik naszych nowych znajomych, zapewnia, że dobrze wie, dokąd jechać. Najważniejsze to podążać na wschód – i bogowie brońcie zbaczać na północ! – aż wreszcie dotrzemy do stolicy kraju zwanego po prostu Dua. Po drugiej stronie pustyni leży ziemia Tural, skąd przybył Akim wraz ze swoją kompanią. Jako że uznał za stosowne zabawić mnie rozmową, dowiedziałam się, że handlował w Turalu w imieniu starszego brata, prowadzącego rodzinny interes w mieście portowym na drugim końcu Dui. Teraz wiezie do domu głównie tkaniny i przyprawy; miał też na składzie paru niewolników, ale Turalianie zdążyli wszystkich wykupić. A teraz może uda mu się otworzyć własny interes i wreszcie się ustatkować, i tak dalej… Rozmowny jest, naprawdę. Wesoły, głośny i gadatliwy, jak cała reszta karawany i pewnie wszyscy w tym kraju, który zaczyna się za pustynią. Bo pustynia jest niczyja.
Słońce ostro przygrzewa, na szczęście dostałyśmy na koszt firmy bardzo piękne chusty, które zarzuciłyśmy sobie na głowy. Wydają się delikatne i przewiewne, a jednak bardzo skutecznie chronią od słońca, podobnie zresztą jak nasze ubrania made in Lira. Oczywiście Vanny otrzymała chustę barwy błękitnej, co sprawiło, że przez chwilę dyskutowała z Akimem o tym, że jeśli ma to odwracać uwagę od jej włosów, przydałby się raczej inny kolor, a w ogóle to może ogolić głowę, skoro tak im te niebieskie włosy przeszkadzają. Wywołało to zgorszenie zarówno jej rozmówcy, jak i kilku innych członków karawany będących akurat w pobliżu; stwierdzili kategorycznie, że cudzoziemcom wypada stosować się do duańskich obyczajów i tak samo każdy Duańczyk starałby się przystosować za granicą (ciekawe w takim razie, jak często wyjeżdżają za granicę). Później Akim wypytywał mnie o to, czy mamy jeszcze innych krewnych w Dui, bo jeśli nie, mój małżonek będzie miał z tą osóbką twardy orzech do zgryzienia. A na użytek Vanny dodał, że każdą pannę przyłapaną na udawaniu kobiety zamężnej potyka surowa kara. Od razu mu wytknęła, że przecież nie jesteśmy jeszcze w Dui… ale jeśli kolorystykę definiuje tam stan cywilny, to faktycznie może być wesoło.

Nocą gwiazdy świecą tak jasno, że trudno spać, ale nie szkodzi, bo i tak wolę spędzać czas na ich podziwianiu. Szkoda tylko, że nie umiem żadnej rozpoznać. Są aż tak wymieszane czy zbyt wiele zapomniałam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz