Trochę przykro było mi żegnać Lirę, a już zwłaszcza Ellila, który żalił
się, że chętnie też by sobie po światach pofruwał. Na pocieszenie
obiecałam mu, że jeśli znajdę jakieś obijające się istoty z mocą
powietrza, przyślę je do niego z pomocą. O ile będę wiedziała, jak.
Przykro było zostawiać za sobą to jasne, promienne i przyjazne miasto,
szczególnie gdy już się wleciało do tunelu. Po tym, co mówiła mi
wcześniej Djellia, spodziewałam się raczej jakiejś odmiany wiru
międzywymiarowego, tymczasem wnętrze tunelu było wyjątkowo spokojne, ale
jakieś lepkie i gąbczaste zarazem. Do tego jeszcze unoszący się wokół
zapach stęchlizny i oto mamy scenerię rodem z opowieści grozy.
Niedorzeczne.
Łódka Djellii leciała przygnębiająco wolno, ale lepsze to niż nic –
gdyby była skonstruowana całkowicie na liryjską modłę, nie zdołałaby tu
nawet unieść się w powietrze. Nakrapiane ptasie skrzydła, choć
rozłożone, stanowiły wyłącznie ozdobę, wszystko załatwiał mechanizm
sterujący, na oko prawie jak w samolocie. Światła miałyśmy akurat tyle,
żeby widzieć kontrolki i drogę przed sobą – a była to droga długa, ledwo
dająca nadzieję na koniec. To znaczy, może na koniec tak, ale nie taki,
jaki mam na myśli. Jak to możliwe, by do miasta takiego jak Lira
prowadziła taka trasa? Może w drugą stronę wyglądało to inaczej,
słyszałam przecież, że łatwiej niż z powrotem, ale nie umiałam sobie
tego wyobrazić…
No dobrze, przede wszystkim było potwornie nudno. Ale kiedy zamknęłam oczy i zaczęłam nucić różne piosenki, trochę pomogło.
A gdy w końcu wyleciałyśmy w milszą dla oka scenerię – na zieloną łąkę, z
której sterczała na poły zburzona wieża, a w pobliżu szumiała rzeka –
stał tam konny oddział w lśniących zbrojach. Konie też miały zbroje,
zwłaszcza te rogi na osłoniętych stalą łbach imponowały, takie długie i
ostre. Ale jeźdźcy w niczym im nie ustępowali – niezwykle ozdobne
pancerze i powiewające pióropusze sprawiały wrażenie bardziej paradne
niż bojowe, ale zawsze jakieś. Ich dowódca nosił się na złoto i wypadało
podziękować wiatrowi, że zasnuł chmurami słońce.
(Wiatrowi! Hura!!!)
- To chyba jakaś uroczysta delegacja – zdążyła mruknąć Djellia, gdy
dowódca oddziału zauważył nas i, i… i nagle wyskoczył w powietrze prosto
z siodła, jakby jego zbroja nic nie ważyła, jeszcze w locie wyciągnął
dwa miecze zza pleców i zwinnie wylądował na dziobie naszej łódki.
- Uprzedzam, mogę ruszyć pełną prędkością bez rozpędu – odezwała się Djellia jak gdyby nigdy nic.
- Wiem, skąd przybywacie – zadudnił tamten zza złocistej przyłbicy. – Żądam, abyście wskazały mi tam drogę!
- Droga jaka jest, każdy widzi – prychnęłam, oglądając się za siebie.
Ale nie, wejścia do tunelu nie zobaczyłam – albo się zamknęło, albo było
osłonięte iluzją, jak drzwi do mojego pokoju w Blue Haven.
- Milcz, demonie – rzucił dowódca, mierząc we mnie jednym z mieczy ponad
głową Djellii. – Zadziwiające, że w ogóle wpuszczono tam coś takiego
jak ty. Kto cię wysłał w sprawie przepowiedni?
Milczałam posłusznie, żałując, że nie mogę zobaczyć jego miny.
- Ty mów – tym razem padło na moją towarzyszkę. – Mów, zanim zgotuję temu demonowi koniec, jak przystało.
- Najpierw wolałabym wiedzieć, kto pyta – odparła niewzruszona Djellia. – Choćby zwykła uprzejmość tego wymaga.
Napastnik myślał nad tym przez chwilę, po czym lekko zeskoczył z łódki i
schował miecze na miejsce. Wreszcie zdjął hełm, odsłaniając vlexińskie
oblicze o ostrych rysach i nastroszonych białych włosach. Kobiece
oblicze, dodam. Reszta oddziału jak na komendę również pokazała twarze –
wszyscy byli z tej samej rasy.
- Nazywam się Rayla Wynn Tell i lepiej żebyście znały to miano!
O szlag, szlag, szlag. Ze wszystkich Zrodzonych dla Ładu musiałyśmy
wpaść akurat na jeden z dwóch Filarów, o których krążyła wieść, że mają
własne armie. Wieść zgodna z prawdą, jak się okazało. Sama nigdy
wcześniej sławetnej Inkwizytorki nie spotkałam, ale Xemedi-san z
pewnością miałaby w zanadrzu parę złośliwych komentarzy na jej temat.
Wystarczy wspomnieć, że zasługiwała na nadany jej przydomek…
Nie byłam zdziwiona, że pragnęła dostać się do Wietrznego Miasta. Ani
chybi wyczuła śmierć swego Oddanego i zamierzała to zbadać – niby to
zadanie powinno należeć do Strażnika, ale ta pani była bardzo
przeczulona na punkcie własnego ludu. Nawet do przepowiedni prędzej by
kogoś wysłała… Tymczasem oderwałam się od swoich myśli i słuchałam, co
mówi Djellia.
- Jeśli ktoś nas posyła, to tylko sama Lira – mówiła o mieście jak o
żywej istocie. – I nie, nie w sprawie żadnej przepowiedni. Wiatr w Lirze
nigdy nie przestał wiać.
- Interesujące – Rayla uśmiechnęła się krzywo i zwycięsko. – Moja uczennica Metiel meldowała mi coś zupełnie innego.
Poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Halo, przepraszam!? Czy
aby chodziło o tę samą Metiel? Ta przesympatyczna dziewczynka, za nic
nie wyglądająca na wojowniczkę, miałaby być uczennicą Inkwizytorki? A
tym samym jej potencjalną następczynią, trzeba dodać…
- Metiel opuściła miasto – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w
język. – Jak dawno meldowała? Możesz mieć nieświeże informacje.
- Kazałam ci milczeć! – syknęła Rayla, znów wyciągając miecze. – Nie
wiem, co mogłabyś mieć z nią wspólnego i nie chcę słyszeć takich
kłamstw! Gdyby Metiel wyjechała z Liry, dowiedziałabym się o tym
pierwsza!
Jej żołnierze nie ruszyli się z miejsca, więc jakoś wątpiłam, że
zostaniemy zaatakowane; zresztą na chwilę przestałam zwracać na nią
uwagę, bo oto – bęc! – na kolana spadły mi dwa listy i mogłam tylko mieć
nadzieję, że za długo nie krążyły.
- Tak się składa, że Lira najlepiej wie, kogo wpuszczać i kogo
wypuszczać – Djellia najwyraźniej straciła cierpliwość, bo w jej głosie
zaczęła brzmieć irytacja. – Metiel wyruszyła tropem największego
złodzieja w światach, więc pani też może za nim pognać i wyświadczyć
światom przysługę!
Wolałam nie czekać na finał tej rozmowy i błyskawicznie otwarłam pod
nami portal. Łódka zanurzyła się w międzysferze, a ja byłam pełna ulgi,
że tak łatwo poszło. I że nikt nas nie ścigał.
- Właśnie próbowałaś nagadać jednemu z Filarów Ładu! – fuknęłam na
towarzyszkę. – Równie dobrze mogłaś jej od razu powiedzieć, że ktoś
skradł liryjskie wiatry!
- Jeśli wszystkie Filary są takie, to już tęsknię za Dziećmi Chaosu – westchnęła i dodała: – Coś ciekawego do ciebie piszą?
Może miała oczy z tyłu głowy i nie zauważyłam? Przestałam myśleć o
Inkwizytorce i rozwinęłam zwój zapisany równym, znajomym pismem.
- „Będę czekał w mieście Aziz-Dua, nie zakładaj nic niebieskiego” –
odczytałam na głos wiadomość od Aeirana. – To wszystko – dodałam po
chwili ciszy. Na znaczku pocztowym mógłby to zmieścić…
Djellia obejrzała się o zmierzyła mnie uważnym wzrokiem.
- No faktycznie – skomentowała. – Na szczęście zapakowałam ci kilka
ładnych liryjskich ciuchów, więc będziesz miała w czym wybierać.
- To drugie wygląda jakby krążyło w deszczu – skrzywiłam się, otwierając
list od Vanny. Trochę dłuższy, ale zachlapany niemożebnie, dobrze, że
nie całkowicie. „Niebo jest tak zajmujące, że zaraz pognałam do piekła”,
zamazane, „jak tylko”, nieczytelne, „naprzeciw”, przemoknięte, „ten
wariat na pewno znajdzie” i wreszcie efektowna plama na zakończenie.
Ciekawe, jak dawno temu to napisała.
Zanim Djellia odwróciła się z powrotem w kierunku steru, uśmiechnęła się słodko.
- To co, szukamy tego miasta czy najpierw się przebierasz?…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz