25 IX

Trochę przykro było mi żegnać Lirę, a już zwłaszcza Ellila, który żalił się, że chętnie też by sobie po światach pofruwał. Na pocieszenie obiecałam mu, że jeśli znajdę jakieś obijające się istoty z mocą powietrza, przyślę je do niego z pomocą. O ile będę wiedziała, jak.
Przykro było zostawiać za sobą to jasne, promienne i przyjazne miasto, szczególnie gdy już się wleciało do tunelu. Po tym, co mówiła mi wcześniej Djellia, spodziewałam się raczej jakiejś odmiany wiru międzywymiarowego, tymczasem wnętrze tunelu było wyjątkowo spokojne, ale jakieś lepkie i gąbczaste zarazem. Do tego jeszcze unoszący się wokół zapach stęchlizny i oto mamy scenerię rodem z opowieści grozy. Niedorzeczne.
Łódka Djellii leciała przygnębiająco wolno, ale lepsze to niż nic – gdyby była skonstruowana całkowicie na liryjską modłę, nie zdołałaby tu nawet unieść się w powietrze. Nakrapiane ptasie skrzydła, choć rozłożone, stanowiły wyłącznie ozdobę, wszystko załatwiał mechanizm sterujący, na oko prawie jak w samolocie. Światła miałyśmy akurat tyle, żeby widzieć kontrolki i drogę przed sobą – a była to droga długa, ledwo dająca nadzieję na koniec. To znaczy, może na koniec tak, ale nie taki, jaki mam na myśli. Jak to możliwe, by do miasta takiego jak Lira prowadziła taka trasa? Może w drugą stronę wyglądało to inaczej, słyszałam przecież, że łatwiej niż z powrotem, ale nie umiałam sobie tego wyobrazić…
No dobrze, przede wszystkim było potwornie nudno. Ale kiedy zamknęłam oczy i zaczęłam nucić różne piosenki, trochę pomogło.
A gdy w końcu wyleciałyśmy w milszą dla oka scenerię – na zieloną łąkę, z której sterczała na poły zburzona wieża, a w pobliżu szumiała rzeka – stał tam konny oddział w lśniących zbrojach. Konie też miały zbroje, zwłaszcza te rogi na osłoniętych stalą łbach imponowały, takie długie i ostre. Ale jeźdźcy w niczym im nie ustępowali – niezwykle ozdobne pancerze i powiewające pióropusze sprawiały wrażenie bardziej paradne niż bojowe, ale zawsze jakieś. Ich dowódca nosił się na złoto i wypadało podziękować wiatrowi, że zasnuł chmurami słońce.
(Wiatrowi! Hura!!!)
- To chyba jakaś uroczysta delegacja – zdążyła mruknąć Djellia, gdy dowódca oddziału zauważył nas i, i… i nagle wyskoczył w powietrze prosto z siodła, jakby jego zbroja nic nie ważyła, jeszcze w locie wyciągnął dwa miecze zza pleców i zwinnie wylądował na dziobie naszej łódki.
- Uprzedzam, mogę ruszyć pełną prędkością bez rozpędu – odezwała się Djellia jak gdyby nigdy nic.
- Wiem, skąd przybywacie – zadudnił tamten zza złocistej przyłbicy. – Żądam, abyście wskazały mi tam drogę!
- Droga jaka jest, każdy widzi – prychnęłam, oglądając się za siebie. Ale nie, wejścia do tunelu nie zobaczyłam – albo się zamknęło, albo było osłonięte iluzją, jak drzwi do mojego pokoju w Blue Haven.
- Milcz, demonie – rzucił dowódca, mierząc we mnie jednym z mieczy ponad głową Djellii. – Zadziwiające, że w ogóle wpuszczono tam coś takiego jak ty. Kto cię wysłał w sprawie przepowiedni?
Milczałam posłusznie, żałując, że nie mogę zobaczyć jego miny.
- Ty mów – tym razem padło na moją towarzyszkę. – Mów, zanim zgotuję temu demonowi koniec, jak przystało.
- Najpierw wolałabym wiedzieć, kto pyta – odparła niewzruszona Djellia. – Choćby zwykła uprzejmość tego wymaga.
Napastnik myślał nad tym przez chwilę, po czym lekko zeskoczył z łódki i schował miecze na miejsce. Wreszcie zdjął hełm, odsłaniając vlexińskie oblicze o ostrych rysach i nastroszonych białych włosach. Kobiece oblicze, dodam. Reszta oddziału jak na komendę również pokazała twarze – wszyscy byli z tej samej rasy.
- Nazywam się Rayla Wynn Tell i lepiej żebyście znały to miano!
O szlag, szlag, szlag. Ze wszystkich Zrodzonych dla Ładu musiałyśmy wpaść akurat na jeden z dwóch Filarów, o których krążyła wieść, że mają własne armie. Wieść zgodna z prawdą, jak się okazało. Sama nigdy wcześniej sławetnej Inkwizytorki nie spotkałam, ale Xemedi-san z pewnością miałaby w zanadrzu parę złośliwych komentarzy na jej temat. Wystarczy wspomnieć, że zasługiwała na nadany jej przydomek…
Nie byłam zdziwiona, że pragnęła dostać się do Wietrznego Miasta. Ani chybi wyczuła śmierć swego Oddanego i zamierzała to zbadać – niby to zadanie powinno należeć do Strażnika, ale ta pani była bardzo przeczulona na punkcie własnego ludu. Nawet do przepowiedni prędzej by kogoś wysłała… Tymczasem oderwałam się od swoich myśli i słuchałam, co mówi Djellia.
- Jeśli ktoś nas posyła, to tylko sama Lira – mówiła o mieście jak o żywej istocie. – I nie, nie w sprawie żadnej przepowiedni. Wiatr w Lirze nigdy nie przestał wiać.
- Interesujące – Rayla uśmiechnęła się krzywo i zwycięsko. – Moja uczennica Metiel meldowała mi coś zupełnie innego.
Poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Halo, przepraszam!? Czy aby chodziło o tę samą Metiel? Ta przesympatyczna dziewczynka, za nic nie wyglądająca na wojowniczkę, miałaby być uczennicą Inkwizytorki? A tym samym jej potencjalną następczynią, trzeba dodać…
- Metiel opuściła miasto – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Jak dawno meldowała? Możesz mieć nieświeże informacje.
- Kazałam ci milczeć! – syknęła Rayla, znów wyciągając miecze. – Nie wiem, co mogłabyś mieć z nią wspólnego i nie chcę słyszeć takich kłamstw! Gdyby Metiel wyjechała z Liry, dowiedziałabym się o tym pierwsza!
Jej żołnierze nie ruszyli się z miejsca, więc jakoś wątpiłam, że zostaniemy zaatakowane; zresztą na chwilę przestałam zwracać na nią uwagę, bo oto – bęc! – na kolana spadły mi dwa listy i mogłam tylko mieć nadzieję, że za długo nie krążyły.
- Tak się składa, że Lira najlepiej wie, kogo wpuszczać i kogo wypuszczać – Djellia najwyraźniej straciła cierpliwość, bo w jej głosie zaczęła brzmieć irytacja. – Metiel wyruszyła tropem największego złodzieja w światach, więc pani też może za nim pognać i wyświadczyć światom przysługę!
Wolałam nie czekać na finał tej rozmowy i błyskawicznie otwarłam pod nami portal. Łódka zanurzyła się w międzysferze, a ja byłam pełna ulgi, że tak łatwo poszło. I że nikt nas nie ścigał.
- Właśnie próbowałaś nagadać jednemu z Filarów Ładu! – fuknęłam na towarzyszkę. – Równie dobrze mogłaś jej od razu powiedzieć, że ktoś skradł liryjskie wiatry!
- Jeśli wszystkie Filary są takie, to już tęsknię za Dziećmi Chaosu – westchnęła i dodała: – Coś ciekawego do ciebie piszą?
Może miała oczy z tyłu głowy i nie zauważyłam? Przestałam myśleć o Inkwizytorce i rozwinęłam zwój zapisany równym, znajomym pismem.
- „Będę czekał w mieście Aziz-Dua, nie zakładaj nic niebieskiego” – odczytałam na głos wiadomość od Aeirana. – To wszystko – dodałam po chwili ciszy. Na znaczku pocztowym mógłby to zmieścić…
Djellia obejrzała się o zmierzyła mnie uważnym wzrokiem.
- No faktycznie – skomentowała. – Na szczęście zapakowałam ci kilka ładnych liryjskich ciuchów, więc będziesz miała w czym wybierać.
- To drugie wygląda jakby krążyło w deszczu – skrzywiłam się, otwierając list od Vanny. Trochę dłuższy, ale zachlapany niemożebnie, dobrze, że nie całkowicie. „Niebo jest tak zajmujące, że zaraz pognałam do piekła”, zamazane, „jak tylko”, nieczytelne, „naprzeciw”, przemoknięte, „ten wariat na pewno znajdzie” i wreszcie efektowna plama na zakończenie. Ciekawe, jak dawno temu to napisała.
Zanim Djellia odwróciła się z powrotem w kierunku steru, uśmiechnęła się słodko.
- To co, szukamy tego miasta czy najpierw się przebierasz?…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz