8 IX

No dobrze, już się wyspałam, więc mogę kontynuować.

Obudziłam się w niewielkim, zacienionym pokoju. Dokoła panowała cisza jak makiem zasiał i bałam się choćby westchnąć, żeby jej nie przerwać. Zresztą właściwie nie miałabym czym – czułam się jakby wypompowano ze mnie całe to przesycone czarami powietrze, którego nawdychałam się w Faërie. Nie mówiąc już o tym, że było dość duszno. Zrzuciłam z siebie kołdrę, ale jeszcze nie wstałam, nie wiedząc, jaka jest pora dnia… I nie zastanawiając się nad tym. Nie myślałam o niczym, dopóki nie poczułam – i nie uwierzyłam – że żyję.
Oczywiście nie było ze mną tak źle, bym miała się nad sobą użalać. Nie rozpadłam się na strzępy, jak po niespodziewanej wizycie w Szarych Światach, ale nie wiedziałam, na jak długo ten magiczny huragan wytrząsł ze mnie świadomość. Poza tym nie był to pierwszy raz, gdy urwał mi się film i ocknęłam się w obcym miejscu – takie sytuacje od dawna mam już zakodowane w głowie jako „podejrzane”. Po przeanalizowaniu wszystkich najczarniejszych scenariuszy zdałam sobie wreszcie sprawę, że wciąż mam na sobie ciuchy, w których udałam się do Faërie. Czyli w żadnej klinice psychiatrycznej mnie nie zamknięto – jedna opcja odpadła. Nie miałam też zablokowanej mocy i gdybym chciała, mogłabym się stąd teleportować, ale ciekawość na razie przeważyła…
Naturalną koleją rzeczy zorientowałam się, że w pokoju odrobinę pojaśniało. Co prawda drzwi były zamknięte, a jedyne okno zasłonięte okiennicami, ale przez szczeliny wpadały jednak promienie słońca. Nie dziwiłam się zatem duchocie, która tu panowała, a zaczęłam planować zemstę na tym kimś, kto mnie w niej umieścił. Zdecydowanie nie jestem ciepłolubną istotą i  o d r ó ż n i a m świeże powietrze od… cóż, braku powietrza.
Mogłabym się tak wylegiwać godzinami, ale wreszcie zwlokłam się z łóżka, by się rozejrzeć. Pokoik urządzony był skromnie, oszczędnie, jakby zamieszkująca go osoba nie dbała o wystrój. Ale o edukację już tak – jedną ze ścian zajmował regał pełen naukowych książek w różnych językach. Na innej, w pobliżu drzwi, wisiało zdjęcie odświętnie ubranej pary o uroczystych obliczach; dalej zaś zobaczyłam dziewięć kalendarzy, z których każdy odnosił się do innej części światów. Pierwszy był podzielony na piętnaście miesięcy, które liczyły sobie po czterdzieści dni, a reszta była nie mniej dziwaczna. Dopiero ósmy z rzędu wyglądał znajomo, podzielony na cztery części, dla każdej ze stron Domeny Promienistych – wskazywał siódmy września, czyli minął dopiero tydzień od wyprawy do Faërie. I bardzo dobrze. Z haczyka na drzwiach – zamkniętych, sprawdziłam – zwisała moja torba w stanie nienaruszonym. Pod oknem natomiast stało biureczko, przy którym natychmiast usiadłam… I zaczęłam spisywać wrażenia z wyprawy. Wiem, ktoś mógłby się przyczepić, że powinnam była zająć się czymś sensownym, na przykład wydostaniem się z tego pokoju i rozeznaniem się w sytuacji, ale dlaczego tak od razu? Nie czułam zagrożenia ani potrzeby pośpiechu, a z weną się nie dyskutuje, tylko się korzysta. Nawet o duchocie zapomniałam.
Pisałam tak, dopóki nie usłyszałam szczęku przekręcanego klucza. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem i stanęło w nich niskie stworzenie o pyzatej twarzy i prostokątnych okularach na nosie. Wyglądało na kilkanaście lat, ale z powodu obszernego – i poplamionego – kitla i krótko ostrzyżonych włosów miałam problem z rozpoznaniem płci. Grunt, że było lekko zdziwione na mój widok – a mnie zastanowiło to zdziwienie.
- Powinnam sobie iść? – pierwsza przełamałam ciszę. Małe wzdrygnęło się i pokręciło głową.
- Nie, nie. Nie! – jedno powtarzane słowo, a proszę, jaka intonacja, ile możliwych tonów! – Po prostu nie spodziewałam się, że tak prędko się pani obudzi. Nawet śniadania nie ma. Jeszcze nie zdążyłyśmy zrobić zakupów na dzisiejszy dzień – dodała (po głosie wywnioskowałam, że to jednak dziewczyna) tonem usprawiedliwienia. Nie jestem pewna, w jakim języku się do niej odezwałam, ale odpowiedziała po angielsku, z rozczulającym akcentem. Wcale nie pomogło mi to określić, gdzie trafiłam.
- Nie lepiej było zająć się tym dzień wcześniej? – podsunęłam, mając nadzieję, że nie brzmię przemądrzale. Moja rozmówczyni może i była młodziutka, ale nie wyglądała na głupią smarkulę. – Zresztą wystarczyłby mi kubek herbaty.
- Dobrze to rozumiem – dziewczyna błysnęła zębami w uśmiechu, ale zaraz go skryła. – Kiedy jestem zajęta, zapominam o jedzeniu, nawet nie czuję się głodna. Nie wątpię, że pisarze też tak mają, kiedy pogrążą się w tworzeniu… Za to moja współlokatorka najbardziej lubi skadyjskie bułeczki, które najlepiej smakują świeże. Pewnie w tej chwili buszuje po targowisku.
Mówiła lekkim, uprzejmym tonem, ale patrzyła… Nie, nie z niechęcią, lecz czujnie i wyczekująco. I co chwilę rzucała okiem gdzieś za mnie (co za sformułowanie, właśnie wyobraziłam je sobie dosłownie). Uśmiechnęłam się i już miałam zapytać, co tu, u licha, robię, kiedy nagle znów się wzdrygnęła, jakby przeszedł ją zimny dreszcz, co było absurdalne w tej atmosferze.
- Bardzo przepraszam, że się tak zaniedbałam i nie przedstawiłam – wyrzuciła z siebie jednym tchem, skłaniając lekko głowę. – Nazywam się Mizuhana Keiko. A pani jest, jak rozumiem, panną Al’Wedd.
- Skąd znasz moje nazwisko? – zainteresowałam się. Głupio byłoby pytać, skąd zna mój zawód, skoro co rusz zerkała na leżący za mną zeszyt.
- Powiedziała mi je ta oneesan od wiatru – wyjaśniła. – To ona wyciągnęła panią z magicznego huraganu.
Nie pamiętałam, by ktoś mnie wyciągał, a na hasło „wiatr” przychodziło mi na myśl więcej oniisanów niż oneesan, ale to już była istotna informacja. Miałam nadzieję, że Pokrzywa też jakoś wyskoczyła z tej nawałnicy i mnie znajdzie – a jeśli nie, to albo machnęła na mnie ogonem i poszła się obijać, albo powinnam zacząć się martwić… O, właśnie.
- Dawno to było? – przypomniałam sobie.
- Wczoraj po południu – odpowiedziała Keiko, wciąż czujnie mierząc mnie wzrokiem. Spodziewała się, że będę bardziej niedysponowana?
- Cóż, cieszę się, że jest gdzieś tu ktoś, kto mnie zna – stwierdziłam. – Gdziekolwiek jest owo „tu”.
- To pani nie wie?… – dziewczyna wciągnęła powietrze ze świstem. – Przepraszam – dodała szybko, po czym wyjęła z kieszeni kitla jakiś mały aparacik i wcisnęła guzik. Odwróciłam się – rozsuwane na boki okiennice odsłoniły przede mną imponujący widok. Prawdziwe miasto tysiąca wież, taka była moja pierwsza myśl. A potem przyszły mi do głowy raczej kwiaty – w jasnych, łagodnych kolorach – wyrastające z jednej łodygi czy też gałęzi, a z kolei takich grubszych gałęzi było mnóstwo i wszystkie niknęły gdzieś w dole, w delikatnych chmurach. Między wieżami o fantazyjnych kształtach przemykały cicho… w pierwszej chwili myślałam, że ptaki, ale po przyjrzeniu się okazały się pojazdami, o skrzydłach niekoniecznie ptasich. Niebo było tu i ówdzie ozdobione czarnymi plamami, jakby odwrotnością gwiazd, ale słońca nie wypatrzyłam; to, co przedtem wzięłam za jego promienie, było tak naprawdę światłem latarni, wyrastającej wprost ze ściany. Zauważyłam takie przy wielu innych oknach i pomyślałam, że muszą robić niezwykłe wrażenie nocą. Tylko jak wysoko się znajdowałam, skoro nie mogłam dostrzec ziemi?
Odsunęłam się od okna, czując, że mi trochę słabo. Keiko natychmiast z tego skorzystała i sama wystawiła głowę na zewnątrz. Trwała tak przez chwilę, aż wreszcie schowała się do środka z grymasem zniechęcenia.
- Coś się stało?
- Nie wie pani? – spojrzała na mnie zdziwiona. – Przecież nic nie słychać. Od tak dawna nic nie słychać… Przepraszam – otrząsnęła się jak mokry szczeniak. – Już zaczynam mówić jak oni.
- Oni czyli kto?
- Mieszkańcy tego miasta. Zadaje pani takie pytania, jakby była tu pierwszy raz.
- Bo i jestem – wzruszyłam ramionami, na co zdumiała się jeszcze bardziej.
- Dlaczego?!
- Czy ja wiem? Przypuszczam, że po prostu trudno tu trafić – mruknęłam. – Gdybym wiedziała o takim miejscu, może przyciągnęłabym tu… kogoś ze statkiem powietrznym.
- Wcale nie trudno! – zaprzeczyła żarliwie Keiko. – Ja po prostu usłyszałam piosenkę i trafiłam tu za nią!… I to był bezmyślny, nierozsądny krok – dodała już spokojniej, smutniej. – Bo było tu inaczej, niż się spodziewałam.
Wyjrzałam znowu przez okno, próbując dostrzec coś niewłaściwego w tym mieście świateł, w tym skupisku wież próbujących sięgnąć nieba. Jakieś skojarzenia przychodziły mi do głowy i uciekały, jedno po drugim, zanim udało mi się je złapać.
- Chyba mam ochotę przyjrzeć się bliżej – stwierdziłam na głos, po czym usiadłam przy biurku i naskrobałam krótką notkę do Vanny, że żyję, że pozdrawiam, że Pokrzywę w razie czego spacyfikować i że potencjalna opowieść. Chociaż może raczej wizja, nie jestem pewna – nie miałam jeszcze słów. Wiadomość wysłałam bez problemów, zatem mogłam liczyć również na bezpieczny powrót. Dziewczyna w kitlu przez ten czas nie przestała mnie obserwować, nadal z uwagą i namysłem.
- Keiko-chan – zaczęłam, wybijając ją tym z zadumy. – Znasz może jakieś lokum, w którym mogłabym się zatrzymać? Chętnie zostałabym na dłużej.
- Proszę się nie spoufalać – zaprotestowała z urazą. – A poza tym zrobi nam pani przykrość odmawiając pozostania u nas. Tamci dwoje mnie zabiją, współlokatorka mnie zabije, a potem sama się zabiję za wypuszczenie z rąk takiej szansy… – urwała, jakby powiedziała za dużo. Według mnie powiedziała wręcz za mało, ale przynajmniej rozważyłam każde słowo.
- Dwoje – powtórzyłam powoli. – Ta twoja oneesan od wiatru? I chłopak o srebrnych włosach?
Nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo gdzieś za ścianą trzasnęły drzwi i rozległ się tupot biegnących nóg.
- Keiko? Keiko, gdzie się schowałaś? – dobiegł nas rozradowany dziewczęcy głos.
- Jakby było gdzie się schować w tym mieszkaniu! – odkrzyknęła zawołana.
Po chwili do pokoju dość małego, by go zapełnić dwiema osobami, wpadła jeszcze trzecia. Wyglądała młodziej od Keiko, może na dwanaście lat, a choć również nosiła krótką fryzurkę (ale staranną, z równo przyciętą grzywką), nie można jej było pomylić z chłopcem. Miała na sobie długą, powiewającą sukienkę, a w ręce trzymała wypchaną torbę, która wydawała się zbyt ciężka, by nią wywijać. Dziewczynka jednak wywinęła z rozmachem, omal nie trafiając w głowę koleżanki. Na szczęście ta uchyliła się z doskonałym refleksem.
- Metiel – powiedziała z wyrzutem. – Czy mogłabyś…
- Co?… A, wybacz – roześmiała się dziewczynka, po czym zdjęła pantofelki i wykopała je za drzwi. Energia rozpierała ją, jakby była gromadzona przez lata i dopiero teraz znalazła jakieś ujście. – Potem będziesz mogła je poukładać i znaleźć przy tym wewnętrzny spokój.
- Nie o tym mówiłam – pokręciła głową Keiko. – Nie pamiętasz, że mamy gościa?
- Pewnie, że pamiętam! Dlatego właśnie poszłam do tej części targowiska, gdzie nigdy nie zapuścisz się z własnej woli. I wiesz co? Dzisiaj ja gotuję! – zakończyła z triumfem i okręciła się na pięcie, zwracając się w moją stronę.
- Na imię mam, jak słychać, Metiel – przedstawiła się mrużąc duże bursztynowe oczy; podobne miał Tenari. I Xella-Medina. – Ale może znajdę sobie jakieś nowe. Nawet mój opiekun nie był co do niego przekonany. A teraz przepraszam, ale idę przerowadzać eksperymenty na obiektach jadalnych. Dziś będzie po elmekiańsku!
Mrugnęła do mnie, przesłała Keiko całusa i wypadła z pokoju jak wicher, nie potykając się przy tym o własne buty ani nie zderzając się ze ścianą.
- Jakby było po co się wysilać – mruknęła Keiko do siebie. – Przecież się popłacze, wariatka jedna, kiedy zobaczy nietknięty posiłek.
- Dlaczego? – zapytałam. – Aż tak kiepsko gotuje?
- Skąd, gotuje świetnie – obruszyła się w imieniu młodszej koleżanki. – Ale mój żołądek raczej ciężko znosi te egzotyczne potrawy, no a pani…
- Co, ja? – zdziwiłam się. – Aż się nie mogę doczekać, widząc jej entuzjazm. A w ogóle to napiłabym się herbaty – przypomniałam. – Macie może jakąś zieloną?
Tym razem spojrzała na mnie jakbym nagle dostała tęczowych skrzydeł i zaczęła fruwać po pokoju, śpiewając sprośne piosenki. A przecież chwilę wcześniej rozmawiałyśmy sobie zwyczajnie o śniadaniu…
- …Mamy – odpowiedziała zduszonym głosem i wymaszerowała z pokoju, kręcąc głową nad jakimś sobie tylko wiadomym nieszczęściem.
Skoro znowu nie miałam nic do roboty, otworzyłam zeszyt, by dokończyć pisanie. Na szczęście wena nie uciekła, ale i tak co rusz odrywałam wzrok od tekstu, bo widok z okna skutecznie rozpraszał moją uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz