2 X

…Słowo daję, zawsze kiedy wydaje mi się, że już wszystko zrozumiałam, dowiaduję się czegoś, co jeszcze bardziej plącze mi w głowie. Jak choćby z tym noszeniem błękitów przez kobiety. Jak wyjaśniła mi pani Yasmin, tradycja ta pozostała z czasów, gdy na okolicznych ziemiach panował politeizm, a kolorem Bogini-Dziewicy był właśnie niebieski. OK, to mogę zrozumieć. Ale wiem też, że o ile mężatki są w Dui praktycznie nietykalne, o tyle każda panna, która wyszłaby z domu bez opieki, stałaby się łatwą ofiarą i każdy sąd uznałby, że sama była sobie winna. I jak ten fakt zestawić z tymi barwnymi, uprzejmymi, wesołymi ludźmi, których tu dotychczas spotkałam? A i tak najbardziej niezrozumiały jest dla mnie fakt, że Akim tak się bał choćby spojrzeć na Vanny. Lękał się samego siebie czy też kuzyneczka dała mu kopa poniżej pasa, kiedy nikt nie patrzył? Kiedy zapytałam o to panią Yasmin, roześmiała się tylko i stwierdziła, że widocznie za długo przebywał w Turalu. Co jednak niczego nie tłumaczyło.
Ale oczywiście musiałam zacząć od końca, bez informacji, kim jest ta Yasmin i czy w ogóle dotarliśmy do stolicy, to takie w moim stylu. Uch!

Aziz-Duę chroniły wysokie mury z trzema bramami – od strony zachodniej, wschodniej i południowej. Kiedy przekroczyliśmy tę pierwszą, zostawiając za sobą pustynię… nie do wiary, zupełnie jakby otworzył się przed nami inny świat. Przede wszystkim dźwięki – jaki gwar, jak głośno! Myślałam, że nasza karawana skłądała się z samych gaduł, a teraz proszę pomnożyć owo gadulstwo przez pięć… milionów? Do tego dodać stukot kopyt rozmaitych wierzchowców, turkot wozów, brzęk naczyń z obwoźnych straganów… I muzykę, muzykę wygrywaną głównie na fletach i fletniach, dobiegającą z prawie każdej uliczki, równie głośną i wesołą jak żyjący tu ludzie. W pierwszej chwili musiałam owinąć uszy chustą, dopiero później przyzwyczaiłam się do miejskiego gwaru, a dziś już nawet zaczyna mi się podobać. Przynajmniej dopóki nie pójdę spać (o ile). Potem zaczęłam zwracać uwagę na oprawę wizualną, która okazała się bardziej Miya-friendly niż dźwiękowa. Ba, wręcz nie mogłam oderwać oczu od każdego budynku, obok którego przejeżdżałam. Proste w konstrukcji, pudełkowate domy z jednym lub dwoma piętrami i tarasami na dachach nie robiłyby wrażenia, gdyby nie ich ściany, ozdobione mozaikami z kolorowych kamieni. Dokładnie wykonane fantazyjne wzory, a nieraz scenki rodzajowe, pokrywały czasem tylko część ściany, a czasem i cały budynek – zależy, na jak wiele stać było domowników. A jeszcze okna, które zamiast szyb miały ażurowe okiennice… Mam nadzieję, że Duańczycy są przyzwyczajeni do podekscytowanych turystek, bo zarówno ja, jak i Vanny, nie mogłyśmy się napiszczeć z zachwytu nad każdym szczegółem. A Aeiran, który jak mało kto potrafi takie szczegóły docenić, posłał mi uśmiech mówiący: „a widzisz?”… W porządku, dotarłam do miasta nieodwodniona i na powitanie dostałam piękne widoki, ale jakoś wątpiłam, że to było już wszystko.
I tak, kiedy już zsiedliśmy z naszych wierzchowców, a Akim i jego towarzysze pożegnali się kwieciście, nie mogłyśmy nie zadać pytania, co dalej.
– Znasz Dom Faraj, prawda? – rzucił Aeiran w stronę murzyńskiego przewodnika.
– Znać wszystkie domy w Dua! – Imamu z dumy wyprostował się jak struna. – Pan wielki nie pozwalać tam chodzić, ale każdy wiedzieć, gdzie to. Czy zanieść wiadomość pani Yasmin?
– Nie trzeba, powinna już się nas spodziewać. – Aeiran skrzywił się nieznacznie, a ja zapłonęłam z ciekawości, do jakiego zakazanego domu chce nas zaprowadzić i dlaczego. – Wracaj do siebie i przekaż to swojemu panu. To połowa wynagrodzenia.
Imamu uważnie obejrzał podany mu przermiot. Była to mieniąca się półkula, pokryta jakimiś wzorami, które to ciemniały, to skrzyły się w słońcu.
– Pan nie myśleć Imamu sprzedać to po drodze? – zapytał podejrzliwie.
– Nie, jeśli liczysz na drugą połowę.
Usłyszawszy to przewodnik chyba coś zrozumiał, bo aż podskoczył ze śmiechem.
– O, radość! Chwalić bogów! – wykrzyknął, po czym skłonił się nam i pobiegł w swoją stronę, ciągnąć za sobą rżącą z wyrzutem szkapinę.
Najwyraźniej Aeiran dobrze wiedział, którędy iść do owego tajemniczego Domu Faraj, bo ani razu nie zawahał się po drodze. Mijaliśmy ciemnookich mężczyzn w długich szatach i zawojach na głowach, siedzących na progach rozmawiając i popijając coś ze smakiem. Mijaliśmy kobiety tajemniczych uśmiechach, ubrane podobnie do mnie i Vanny – w chusty i tuniki lub suknie, zakrywające dokładnie ciało, ale nie twarz – lecz często obwieszone mnóstwem biżuterii. Widzieliśmy fontanny i bujną zieleń, która odbierała mi wiarę w to, że za nami została pustynia – a przecież przebyłam ją! To już raczej powinnam wątpić w rozciągający się po drugiej stronie kraj. Zupełnie jakby ktoś narysował na piasku linię i powiedział ludziom: „dotąd ta ziemia jest wasza”…
Wreszcie stanęliśmy przed domem innym niż wszystkie. Owszem, ściany miał wyłożone kamykami, ale wyłącznie białymi. Tak białymi, że aż raziły w oczy – a szkoda, bo w tle majaczył całkiem imponujący ogród i jakiś dodatkowy spiczasty dach. Już mieliśmy zapukać, gdy jakaś młoda dziewuszka z dzbanem na głowie, zmierzająca w naszą stronę, zobaczyła nas i pisnęła z przestrachem, omal nie wylewając zawartości dzbana. Zatrzymała się bez ruchu i dopiero gdy cofnęliśmy się spory kawałek, ostrożnie przeszła resztą drogi i zniknęła za drzwiami.
– Boi się cudzoziemców czy masz się z czego tłumaczyć? – zwróciłam się do Aeirana, kiedy drzwi otworzyły się ponownie i stanęła w nich pani domu. Osoba tak dostojna jak ona nie mogła być nikim innym. Nosiła biel, przez co niemal stapiała się ze ścianami, a do tego upięte do góry włosy miała całkiem siwe. Choć wkroczyła w podeszły wiek, nie ulegało wątpliwości, że musiała niegdyś być piękną kobietą – wciąż zachowała ślady tej urody. Zwłaszcza uśmiech, którego po prostu nie dało się nie odwzajemnić.
– Zapowiedziałeś się ze sporym wyprzedzeniem – powiedziała uszczypliwym tonem.
– Wcześniej byłem tu w pojedynkę – wyjaśnił Aeiran z zaskakującym (a może wcale nie?) szacunkiem. – Mam nadzieję, że zadośćuczynienie odpowiadało twojemu mężowi.
– Z pewnością by mu odpowiadało, gdyby nie zmarł pół roku temu – dama w bieli posmutniała, ale po chwili otrząsnęła się i klasnęła w dłonie. – Ale nie myśl sobie, że ja nie wiem, co zasługuje na uznanie! A teraz już wejdźcie, nie możemy przecież tak rozmawiać przez próg.
W domu panował przyjemny chłód; było też zdecydowanie ciemniej niż na zewnątrz, ale zdołałam dostrzec mozaikę na ścianie. A na innej – gobelin. Pani domu przestała mrużyć oczy i przyjrzała się nam uważnie.
– Ależ mój drogi! – roześmiała się. – Czyżbyś zakończył swoje poszukiwania z nawiązką? Dziewczęta! – drgnęłyśmy, ale ona zwracała się do dwóch główek wyglądających zza drzwi do innego pomieszczenia. Jedną z nich uprzednio zdobił dzban. – Mamy ważnych gości, więc wypadałoby przygotować coś specjalnego na kolację.
Główki przyjrzały nam się nieufnie i schowały się, by po chwili zacząć brzęczeć naczyniami. Tymczasem dama skinęła na nas i również poszliśmy dalej.
– Jeśli chodzi o moje poszukiwania – Aeiran patrzył gdzieś w przestrzeń, ale jego dłoń znalazła moją – przyjechałem pokazać bajarce, że się myliła.
– Z pewnością znalazłaby jakieś wytłumaczenie – dama niefrasobliwie machnęła ręką. – Proszę, rozgośćcie się.
Przyprowadziła nas do przestronnego pokoju z wielkim oknem wychodzącym na ogród – z zewnątrz słychać było plusk fontanny. Można było zdjąć wreszcie nakrycia głowy, rozsiąść się wygodnie i odetchnąć… Rolę siedzeń pełniły tu miękkie haftowane poduszki, a na dwóch przeciwległych ścianach zauważyłam mozaiki imitujące las. Taki sosnowy.
– Nietypowo tu, wiem – pokiwała głową pani domu. – Tak zarządził mój mąż, gdy stawialiśmy ten dom. A raczej odbudowywaliśmy po raz pierwszy… Wiele lat upłynęło od tego czasu.
Nadeszła jedna z dziewcząt – nie ta od dzbana – niosąc tacę z herbatą. Prawie jak w domu, z tą różnicą, że teraz to ja byłam obsługiwana. A miętowy napar z cytryną przyniósł cudowne orzeźwienie.
– A że tak z ciekawości spytam – Vanny przerwała milczenie, wypiwszy całą herbatę. – Tutejsi nie czepiają się o niebieskie oczy?
Przyjrzałam się uważnie i rzeczywiście – choć nasza gospodyni miała duańską śniadą cerę (która jednak mogła być opalenizną) i pełen gracji chód, wyróżniały ją właśnie jasne oczy. Roześmiała się znowu – ten dom na co dzień musiał rozbrzmiewać śmiechem.
– Bez obaw, tutejsi mają świadomość, że za morzem rodzą się takie dziwy natury. Choć gdyby starzy bogowie nie odeszli stąd dawno temu, pewnie uważano by nas za ich wysłanniczki… Zwłaszcza jednej konkretnej. Choć ciekawa jestem, co powiedzieliby o tobie – zwróciła się do mnie z figlarnym uśmieszkiem. Westchnęła, kręcąc głową nad sobie tylko znaną myślą, po czym rozpoczęła opowieść:
– Jak się łatwo domyślić, nie urodziłam się w Dui. Przybyłam tu, kiedy… byłam młoda i głupia, a w dodatku samotna. Dopuściłam, by schwytali mnie handlarze niewolników, a później próbowałam im uciec, tyleż często, co bezskutecznie. Kiedy wreszcie zrozumiałam, że ludzi w niewoli wciąż traktuje się tu jak ludzi, przestałam walczyć. A gdy okazało się, że nikt zza morza nie przybędzie, by mnie wykupić, zmieniono mi imię na Yasmin i sprzedano jako kucharkę panu tego domu, znanemu medykowi. Pomyśleć, że teraz kto inny gotuje za mnie… Ale to ja wciąż jestem źródłem przepisów.
Wypiła łyk herbaty, żeby zwilżyć usta, i podjęła:
– Mój nowy pan był ode mnie sporo starszy i bardzo mądry, nauczył mnie na powrót cieszyć się życiem, a ja starałam się być wzorem oddania i posłuszeństwa. Ponieważ wkrótce skradł moje serce, oddając w zamian swoje, skończyło się tym, że mnie wyzwolił i pojął za żonę. Od tamtej pory dawaliśmy wolność wszystkim niewolnikom, którzy do nas trafiali… wielu z nich z wdzięczności u nas pozostało.
Opowieść przerwało nadejście kuchareczek z wyśmienicie pachnącą kolacją, która natychmiast rozbudziła mój apetyt. Jedliśmy w milczeniu, a pod ścianą zasiedli dwaj utalentowani panowie – tak dla równowagi – by umilać nam posiłek grą na flecie i bębenku.
– Wydaje mi się, że muzyka jest milsza waszym uszom niż słuchanie wspomnień staruszki – pani Yasmin nie schodził z twarzy uśmiech, ale patrzyła na nas badawczo.
– Nie, skąd – pokręciłam głową. – Zastanawiam się tylko, czy opowiada to pani wszystkim swoim gościom.
– Tylko tym, którzy lubią opowieści… i właśnie od tego powinnam była zacząć. – Naraz posmutniała i z żalem zwróciła się do Aeirana: – Przykro mi, ale N’Didi nie ma już wśród nas.
– Zabrzmiało to bardzo ostatecznie – zauważył z lekkim niepokojem.
– Nie, nie jest aż tak źle, ale bardzo mi jej brak – westchnęła pani Yasmin. – Po prostu opuściła mój dom. Owszem, obiecała, że pewnego dnia wróci, ale Bóg jeden wie, kiedy to nastąpi.
– Od dawna już jej nie ma?
– Według mnie od zbyt dawna… N’Didi jest bajarką z dalekiego południa – wyjaśniła na użytek mój i Vanny. – Zanim… trafiła do Dui, od dziecka była szkolona na strażniczkę i źródło zasłyszanych opowieści. I z pewnością przerosła pod tym względem wszelkie oczekiwania. Każdy, kto zawitał do naszego domu, pragnął jej posłuchać… i zawsze wychodził odmieniony. W ten czy inny sposób.
– Dlaczego odeszła? – zapytał Aeiran, sama nie wiem, czy z ciekawością, czy irytacją.
– Aż tak ci pilno ją przekonać, że się myliła? – pani Yasmin uniosła brwi w rozbawieniu. – Po twojej zeszłorocznej wizycie pozostała sterta gruzów, w których czaiły się cienie. Nawet gdy znalazł się jakiś budowniczy, nie lękający się zmierzyć z tym wyzwaniem, prędzej czy później odchodził z niczym. Albo ze strachem. Aż wreszcie zjawił się pewien cudzoziemiec, młody, jasnowłosy, o spokojnym spojrzeniu i niespokojnym duchu. Mówił, że potrzebna mu tylko noc odpoczynku, ale podczas tej nocy usłyszał opowieść N’Didi… i już nie umiał stąd odejść.
– Co takiego mu opowiedziała? – teraz to ja nie potrafiłam skryć zaciekawienia.
– Nie mam pojęcia, zwykle to sprawa między nią a słuchaczem. Ale ten młodzieniec zapytał mnie, czy mógłby stworzyć tu sobie miejsce do przemyśleń. Nie rozumiałam, po co mu dodatkowe miejsce, skoro ma go u mnie pod dostatkiem, ale on prędko zaprojektował… cóż, chyba można to nazwać małą świątynią. Pomagał też w jej budowie, dokładnie tam, gdzie inni zawiedli. Teraz często tam chodzę, by szukać ukojenia… Było mi potrzebne zwłaszcza po śmierci mego małżonka. Młodzieniec pozostawił tę świątynię do mojej dyspozycji, kiedy przyszedł z jeszcze większym niepokojem w sercu, pożegnać się i poprosić o towarzystwo N’Didi.
– Ale ona nie była już niewolnicą – zauważyła Vanny. – Czy mógł o nią prosić jak o zapłatę?
– Nie ujął tego w taki sposób… a N’Didi była zaciekawiona nim i jego podróżą, więc zgodziła się wziąć w niej udział. Wyjechali jeszcze tego samego dnia…
Później odwiedziliśmy ową świątynię – znajdowała się pod tym spiczastym dachem, który widziałam z zewnątrz, a wyglądała tak filigranowo, że po prostu nie miała prawa stać – ale absolutnie nic nam to nie wyjaśniło. Choćby dlatego, że oprócz pani Yasmin do środka zdołała wejść tylko Vanny, podczas gdy nam dwojgu zagrodził drogę jakiś niewidzialny mur. A nieszczęsna gospodyni zarzekała się, że nigdy wcześniej się to nie zdarzało – czyli jeszcze jacyś goście musieli to miejsce odwiedzać. W sumie nic dziwnego – Dom Faraj jest czymś pośrednim między kliniką a hotelem, a skoro zabrakło lekarza – i bajarki – musiało pozostać coś, co odmienia ludzi.

– No to przyznaj się, jaką bajkę wstawiła ci ta N’Didi, że aż zmiotłeś kawałek domu – natarłam na Aeirana jeszcze później, gdy zostaliśmy sami w miło urządzonym pokoju (z rządkiem kamyczkowych tancerek na ścianie). – Co chciałeś zrobić, ukarać ją?
– W pierwszej chwili rzeczywiście byłem gotów ją zaatakować – przyznał, nie patrząc na mnie – ale powstrzymało mnie to, że… była chroniona. Nie wiem, jak to ująć. Może strzegły jej jakieś dobre duchy.
– Może te same, które teraz strzegą sanktuarium? – prychnęłam. – No nic, i tak mała szkoda, jak na kogoś, kto kiedyś rozpirzył całą Zwrotkę.
– Chciałem, żebyś ją poznała – ciągnął jakby mnie nie słyszał. – Ma talent tej miary, co Vaneshka i twój przyjaciel Geddwyn. I ty sama, kiedy nie próbujesz go okiełznać.
– Co takiego ci opowiedziała? – powtórzyłam. Chwilę trwało, zanim odpowiedział:
– Legendę o białym zamku, który zmienia ludzkie przeznaczenie. O jego srebrzystej władczyni i… Nieważne. Chyba sama była zdziwiona tym, co mówi, i słusznie.
– No to faktycznie chętnie bym ją poznała. I zakneblowała – zadecydowałam. – Wiesz, zdecydowanie powinieneś był zdać mi szczegółową relację ze wszystkich miejsc, w których byłeś, czekając na mój powrót.
– Większość nie była warta uwagi… Oprócz tego jednego, do którego wolałem cię po prostu zabrać.
– Tak się tłumacz… Właściwie to jestem zaskoczona, że pani Yasmin nie zatrzasnęła nam drzwi przed nosem.
– To byłoby wbrew jej zasadom – stwierdził Aeiran, zanim przegonił całą moją irytację pocałunkiem. – Zresztą… Nie, przed tobą by ich nie zatrzasnęła.

Tyle z pierwszego dnia w Aziz-Dui. Na dziś palnowaliśmy porządną wycieczkę po mieście, ale zbudził nas zdyszany posłaniec z wieścią, że jesteśmy zaproszeni do sułtana w samo południe. Do sułtana. W samo południe. Czyli za jakieś pół godziny przyjdzie po nas eskorta. Nie, nie mam pojęcia, czym sobie zasłużyliśmy. Ale takiemu zaproszniu się nie odmawia, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz