To naprawdę cudowne uczucie, taka swoboda i brak przymusu. Spokojna
podróż ku przygodzie, do której nie wiedzie nas żadna konieczność, żadne
poczucie misji, a po prostu ciekawość. Nawet Aeiran tak do tego
podchodzi, chociaż podejrzewa – co już z niego wyciągnęłam – że o ten
świat mogli zahaczyć dawni bogowie z Jasności. Może zresztą tak nie
było, nieważne, tym razem nie ma żadnej presji ze strony tych wariatów z
Pieśni. Teraz jest wręcz podwójnie zadowolony, bo „nie jest już tak,
jak poprzednio” – czyli dwa lata temu. Ale już na pytanie, czego
dokładnie tu wtedy szukał, unika odpowiedzi.
Spanie za dnia na pustyni okazało się możliwe nawet dla mnie, bo
Aeiran rozpiął nad nami klosz z cieni, dzięki czemu było ciemno jak w
nocy. Ten brak słońca trochę irytował Parveza, psując mu nastrój, ale
skoro już wepchnął się nam na wyprawę, musiał się dostosować. Był
zresztą zbyt śpiący, żeby długo narzekać. Za to Vanny, która jest nocnym
markiem, spędziła trochę czasu poza osłoną, opalając się. Też niezbyt
długo, ale jednak.
I to właśnie ona zbudziła się pierwsza – niecodzienna sytuacja, ale i
niewesoła, bo męczyły ją koszmary. Nie wiem, może to nie był pierwszy
raz, ale za dnia spycha wspomnienia z pobytu w piekle głęboko w
podświadomość i zachowuje się zupełnie zwyczajnie. Teraz jej nastrojem
zainteresował się Tenari, który usiadł obok i myślał do niej o czymś, co
ją uspokoiło i nawet ucieszyło. Kiedy zaniepokoił się o nią Parvez,
wróciła już w pełni do równowagi i wyściskała obu, entuzjastycznie
dziękując, że tak się o nią troszczą. Zmieszany książę zaczerwienił się
jak burak, ale się nie wyrywał. Ten-chan jest już przyzwyczajony.
Tej nocy także człapaliśmy sobie spokojnie – wejście nie przemieściło
się i jakoś nikt się nie obawiał, że może się tak stać. Może
wystarczyłaby wtedy kolejna czarna dziura… Parvez, który wcześniej
najbardziej rwał się do przygody, teraz co rusz spoglądał za siebie z
zaniepokojeniem. Nie był już za to taki obrażony; po krótkiej rozmowie z
Tenarim zaczął wypytywać mnie, co właściwie mam z nim wspólnego i czy
„też” jestem dżinniją. Nie wydawał się traktować tego jako czegoś
strasznego lub niezwykłego – gdy zwróciłam na to uwagę, oświadczył, że
przecież zdarzają się mieszkańcy królestwa duchów, którzy zwabiają do
siebie śmiertelników i wiążą się z nimi, więc czemu nie odwrotnie.
Odpowiedziałam, że owszem, istoty nadprzyrodzone też mają swoje
pragnienia i kaprysy, ale często muszą się wiele nauczyć, jeśli
zdecydują się żyć wśród ludzi… I tak zaczęła się długa rozmowa na temat
szeroko pojętej fantastyki. Albo chłopak wychował się na baśniach, albo
po prostu trafiliśmy w baśń. Aż dziwne, że dotąd nie uznałam tego za
oczywistość. Może odkrycie Uedu rozwieje moje wątpliwości?
A gdy rozwijaliśmy obóz, niespodziewanie dopędził nas Naad. Nie
rozpościerała się jeszcze nad nami rzucająca się w oczy osłona, a
pustynia jest spora i nie mogłam pojąć, jak nas wytropił. Może miał
jakiś radar na swojego podopiecznego, nigdy nic nie wiadomo; w dodatku
deptał nam po piętach od dłuższego czasu, a nic nie zauważyliśmy…
Wypatrzył zajętego jeszcze śniadaniem Parveza i przypadł do niego z
ulgą.
- W imieniu wszechmocnego szacha Turalu, cienia Boga na ziemi, aresztuję
was wszystkich – oznajmił, mierząc nas twardym wzrokiem. Był blady i
nie dobył broni, co jednak nie czyniło go mniej groźnym. Do czego mógł
być zdolny w obronie tego chłopca?…
- Ciekawe jak, skoro mamy przewagę liczebną. I w ogóle skąd wiesz, że
sam z nami nie uciekł? – zapytała Vanny, ale szelmowskie spojrzenie i
ton głosu zdradzały, że tylko się droczy. Naad nie znalazł w tym groźby i
jakby trochę się uspokoił.
- Nawet gdyby mnie porwali, i tak nie chciałbym im uciec – oświadczył
brawurowo książę. – Nawet gdyby nie jechali tak naprawdę do Uedu, tylko…
gdzieś za morze.
- „Nawet” wtedy – parsknęłam śmiechem i zaraziłam nim kuzyneczkę. Wtedy
Naad najwyraźniej doszedł do pewnych wniosków, bo bez słowa chwycił
Parveza za ucho, zmuszając do wstania
- Czy masz jakiekolwiek pojęcie, jakie zamieszanie panuje w sułtańskim
pałacu?! – do tych słów dodał jeszcze potrząśnięcie. – Czy nie
spodziewałeś się, że Imam Faiz oskarży cię o kradzież dżinna, a Latif… –
znów na nas spojrzał i westchnął. – Latif oskarża was.
- O kidnapping? – przewróciłam oczami. – Czemu mnie to nie dziwi…
- O co?
- No, o kradzież księcia. Z dżinnem.
- Właśnie o to – przyznał sucho. – I gdyby w grę nie wchodziła trucizna,
gdybyśmy nie byli zdani na Latifa, który kształcił się niegdyś w
medycynie i umiał sporządzić odtrutkę, nie kwestionowałbym waszej
niewinności. Uważałem was… za godnych zaufania.
- Co takiego?! – chłopiec wyrwał mu się, nie zważając na ból. – Czyżby
tak nieszczęśliwie się pomylił? Przecież ten napój miał tylko zesłać na
was sen i…
- I omal nie zesłał wiecznego snu – wycedził Naad, siadając ciężko na
piasku. – Strażnicy strzegący dżinna ledwo uszli z życiem, ja… miałem
więcej szczęścia. Teraz prowadzą poszukiwania w pobliżu stolicy.
- Ale ty wiedziałeś, dokąd jechać – najwyraźniej Aeirana dręczyła ta sama ciekawość, co mnie. – Jak nas znalazłeś?
- Tym. – zamaskowany nie widział powodu, żeby coś ukrywać, a to znaczy,
że jednak nam ufał. Zdjął z palca pierścień z błękitnym kamieniem i
pokazał nam z bliska. – Wystarczy, że powiem mu, kogo ma szukać. Kiedy
cel jest blisko, przybiera tę barwę. To… rodzinna pamiątka.
- Podobno też pochodzi z Uedu, tak jak sułtańska mapa – dodał Parvez. – Wielu już chciało go od Naada odkupić, ale…
- Żadnych bezcelowych opowieści, chłopcze – uciszył go Naad. – Pora, żebyś wyjaśnił. To Latif dał ci truciznę?
- Zwierzyłem mu się, że pragnę jechać z nimi na wyprawę, na co rzekł,
że… że dobrze mnie rozumie i pragnie mojego szczęścia – książę także
usiadł i wyglądał jak zbity szczeniak. Głos mu się urywał. – Wręcz sam
przekonywał mnie, żebym… Jego mikstura miała sprowadzić na was sen,
więc… Dżinn sam za mną poleciał. On także jest Al-Ued.
Akurat ostatnie słowa zdziwiły Naada najmniej.
- Wracacie zatem do domu – stwierdził. – Po co naprawdę przybyliście do Dui? Aby wywołać zamieszanie?
- Nie pochodzimy stąd i nie musieliśmy nic wywoływać – westchnęłam. –
Zamieszanie przywieźliście ze swojego kraju. Tylko po co mu to?…
- Jak to po co? – prychnęła Vanny. – Dziwne, że akurat ty o to pytasz.
To w końcu wezyr, nie? Oni muszą intrygować. Cecha gatunkowa.
- Ale jakiś cel musiał mieć – upierałam się. – Książę, dlaczego Latifowi
tak zależało na twoim wyjeździe? Żebyś mógł zaimponować odwagą
przyszłej małżonce? – rzuciłam pierwszą myśl, jaka mi przyszła do głowy.
I tym go zatkałam.
- Żebym… co? Chciałem przygody, nie chwały. A robienie wrażenia na tym dziecku to ostatnie, o czym myślałem.
- Zdaje się, że Miyuś mówi o mnie – Vanny zamachała rękami w geście:
„halo, ja też tu jestem”. – Ten miły pan przyszedł incognito i prosił o
moją rękę dla ciebie, wiesz coś o tym?
- Ależ… Musiał wszystko opacznie zrozumieć! Nie chodzi o to, bym nie
darzył cię wielką przyjaźnią, pani Vanille, i chętnie zaprosiłbym cię do
mego kraju, ale… ale to jedyne, co mówiłem o tobie w obecności Latifa. I
Naada, który jest tego świadkiem.
- Gdyby udało się wydać cię za Parveza – rzeczony świadek przyglądał się
mojej kuzyneczce jak obiektowi badań naukowych – miałby powód, by
odmówić Safiyi. A gdybyś przyjęła oświadczyny Imama Faiza – tak, cały
pałac już o nich wie – przywróciłoby mu to nadzieję na męskiego potomka.
Tak czy inaczej, plany unii Turalu z Duą rozwiałyby się niczym dym i to
jak zwykle z powodu niewiasty…
- Teraz powiedziałeś za dużo! – oburzył się książę. – Jeśliś gotów
obarczyć panią Vanille winą za wszystkie możliwe nieszczęścia, to… to…
wypowiem ci miejsce!
- Stwierdziłem tylko fakt – Naad zupełnie nie przejął się jego tonem ani
groźbą. – Wierzę, że nie wszystkie niewiasty świadomie dążą do
nieszczęścia.
- Toś nas pocieszył – roześmiałam się spoglądając ku wschodowi.
Wiedziałam na pewno, że ku wschodowi, bo niebo po tamtej stronie
zaczynało się już rozświetlać i mienić kolorami. Nawet jeśli słońce
wynurzało się z piasku, a nie z wody, widok był niewątpliwie urzekający.
- Chyba pora rozbić namiot i spać – wstałam z ziewnięciem i podeszłam do
Aeirana, który patrzył w przeciwnym kierunku, jakby czegoś wyczekując.
Obok stał Imamu, zaciskając pięści w napięciu. – Co ty na to, hmm?
- Cicho. Patrz – wskazał przed siebie, ale nie miałam pojęcia, na co
patrzeć. Tam wszystko skrywała jeszcze noc. Ale Ten-chan również
podfrunął do nas z zaciekawieniem, a potem Vanny…
I nagle w oddali pojawiły się jasne, migotliwe kształty. Nie, najpierw
wydawały się bezkształtne, dopiero zbliżając się układały się powoli w
formy koni z jeźdźcami na grzbietach. Nie wiem, czy byli to ludzie, czy
zjawy, nie widziałam ich twarzy – każdy spowity był w opończę jakby
utkaną z gwiezdnego blasku i wszystkie powiewały, zostawiając wokół
nikły poblask. Czy może to oni cali stworzeni byli ze srebrzystego
światła? A i konie wcale nie były kare, lecz jaśniały jak kawałki
księżyca.
Naad poderwał się i wyszarpnął szablę zza pasa; być może w głębi duszy
wierzył w dość mgliste podania podróżników. Ale został powstrzymany
jednym ruchem ręki Parveza – i powstrzymany skutecznie.
Jeźdźcy podążali ku nam w całkowitej ciszy, my też nie wydaliśmy żadnego
dźwięku. Trudno powiedzieć, czy nad widzieli, czy może byliśmy dla nich
tylko pustynnym mirażem? Czy oni dla nas…?
I naraz zniknęli, jakby ktoś wyciął kadr albo akapit ze strony. W jednej
sekundzie byli tam, w drugiej już rozpościerała się przed nami pustka…
- Jeszcze do tej pory mogłeś mnie przekonywać do powrotu – szepnął Parvez z mieszaniną lęku i zachwytu w głosie.
Naad nie skomentował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz