*

O ile ze skombinowaniem mniej skąpego stroju nie było większych problemów, o tyle z dostaniem gdzieś herbaty... Ale na razie jakoś przeżyję.

Przy pierwszej okazji wymknęłam się moim nowym - prych! - "właścicielom" w nadziei, że znajdę jakieś wyjście i ucieknę. Niech nikt sobie nie myśli, że byłam skłonna tak grzecznie zająć miejsce w jakiejś nieznanej historii, nie po wciągnięciu mnie do niej siłą! Nie myślałam zbyt racjonalnie, nie wzięłam pod uwagę swej niezdolności nawet nie do ucieczki z tego świata, ale do wysłania jakiegokolwiek znaku moim bliskim. Starałam się w ogóle nie myśleć o tym piekielnym geas, byłam wkurzona i nawet nie patrzyłam, dokąd idę. A chodziłam po labiryncie wydrążonych w skale korytarzy - cichych, do pewnego momentu oświetlanych przez pochodnie, ale później zrobiło się ciemno, jakbym zaszła za daleko, tam, gdzie jeszcze nikt nie dotarł. Kilka razy trafiłam na jaskinie, chyba tak duże, jak ta, do której zostałam przywołana, ale tam też panował taki mrok, że mogłam się nim otulić i zasnąć. Zdrzemnęłam się zresztą na chwilę, mimo że twarda skała była, łagodnie mówiąc, niewygodna.
Nie wiem, jak długo krążyłam, ale wyjście z labiryntu nie sprawiło mi najmniejszych trudności... No dobrze, przyznam, że nie miałam pojęcia, dokąd idę; czułam, że coś mnie prowadzi i doskonale zna drogę. Oczywiście geas przyciągało mnie z powrotem do tych dwojga, z którymi zostałam związana, tylko że na to wpadłam już dużo później.
Ku mojemu zdziwieniu nadal trwała noc. Najpierw myślałam, że może źle obliczyłam czas i wycieczka po jaskiniach wcale nie zajęła mi kilku godzin, ale z jego upływem na zewnątrz zaczęło robić się coraz gwarniej - słyszałam szczęk stali, czyjeś pokrzykiwania na jakichś zaspanych obiboków i odgłosy... budowy? Zapalano coraz więcej latarni, aż mogłam się wreszcie porządnie przyjrzeć otoczeniu.
Tak, jak się spodziewałam, wyszłam z wnętrza góry, do jakiejś niewielkiej kotliny, w której stały namioty i mocno prowizoryczne drewniane szopy, które stały chyba tylko dzięki modlitwom (kapłanki?). Cuan powiedział mi później, że nie raz próbował służyć stawiającym je ludziom profesjonalną radą, ale oni machali na to ręką, twierdząc, że to i tak tylko tymczasowo, że przecież czekają na odbudowę miasta... Odbudowę, która nawet przy największym wysiłku i pomocy czarów może potrwać kilka lat.
Miasto - a raczej to, co było kiedyś miastem - jest częściowo wbudowane w otaczające kotlinę góry i podobno dawno temu było świętym miejscem. Cuan stąd nie pochodzi, więc sam dokładnie nie wie, w jaki sposób święte miejsce obróciło się w taką ruinę, ale jak dotąd tylko on zawraca sobie głowę rozmową ze mną. Inni - ludzie, elfy i kilka białoskórych istot podobnych do tamtej władczej kapłanki - nie zwracają na mnie szczególnej uwagi; mogłoby być inaczej, gdyby nie geas, ale wtedy raczej nie skończyłoby się to dobrze. On zaś poświęca mi czas, mimo że wie, czym jestem, a jego nieustająca życzliwość świadczy albo o kompletnej ignorancji, albo... Hmm, że jest kimś zupełnie innym, niż się wydaje. A także mimo braku tegoż czasu - najczęściej można go zobaczyć w towarzystwie kilkorga elfów przeglądających jakieś rysunki, robiących następne szkice, plany... Złączyli razem dwie drewniane ławy, żeby móc pomieścić te wszystkie papiery i przyrządy kreślarskie. Raz udało mi się zejrzeć Cuanowi przez ramię i zobaczyć bardzo szczegółowo narysowany budynek - a raczej frontową część budynku i wejście do niego. I powiem tyle - jeśli te ruiny właśnie tak dawniej wyglądały, odbudowanie ich zajmie nie kilka lat, ale raczej dekad...
Tylko z Cuanem udało mi się porozmawiać (i jestem jego dłużniczką, bo gdyby nie on, nie miałabym czym ani na czym pisać). Jeszcze nie miałam okazji ponownie spotkać ani tamtej elfiej damy - ją również wyczuwam i mogłabym poszukać, ale jakoś mi się nie spieszy - ani kapłanki, którą chętnie spytałabym, co tu się, do diabła dzieje. Siedzę i obserwuję jak wkoło tętni życie. W kotlinie widzę rozstawione kramy handlarzy, bawiące się dzieci; wyżej budowniczowie próbują stosować się do elfich projektów i powoli odtwarzać przeszłość, choć na moje oko trzeba by do tego raczej artystów, takich najbardziej zbzikowanych. A jednak wszyscy poruszają się z czujnością, a w ich oczach maluje się niepokój. Przez ten szczęk stali w tle. Oprócz kramów jest tu też kuźnia, w której powstaje broń, a także wojownicy, którzy z ową bronią ćwiczą.
Gdzieś w tych górach ma swój początek wielka rzeka, a dalej, za tą rzeką, stoi inne miasto. Miasto, które było domem spotkanych przeze mnie ludzi i nieludzi, zanim schronili się tutaj. Miasto, którego władca ma najwyraźniej przerost ambicji.
Tak wielki, że udało mu się zasłonić słońce nad tym światem.

Nie rozumiem tylko, co mam mieć z tym wszystkim wspólnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz