Ileż my tu czasu zmitrężyliśmy?! Na wylegiwaniu się, korzystaniu z
przepychów pałacu? Dlaczego od razu nie wpadłam na to, że unosi się tu
jakiś czar, który zsyła na nas beztroskę i otępienie? Myślałam, że jeśli
już takie rzeczy na mnie działają, to słabo i krótko…
…A może niepotrzebnie się przejmuję. Może nasza senność była naturalna, w
końcu mamy poprzestawiany cykl życiowy, a martwić się naprawdę nie ma o
co?
Cały ten piekielny pałac jest niesamowicie monotonny. Wykwintne
pokoje po obu stronach korytarzy, a same korytarze dla odmiany wyglądają
jak lochy. Jakby pracowali przy tym dwaj różni dekoratorzy wnętrz.
Jeszcze brakuje pułapek na nieostrożnych przechodniów, chociaż może
komnaty wyrabiają tu normę. A jeśli trafi się cudem jakieś okno, możemy
zobaczyć przez nie tylko pustą przestrzeń, tę samą, co dokoła świątyni.
Więc niby jesteśmy w tym samym miejscu…
Nie wiem, jak długo krążyliśmy po tym labiryncie – chyba naprawdę
nieskończonym – ale nie trafiliśmy na żaden ślad Parveza ani Tenariego.
Znaleźliśmy za to salę zupełnie inną niż inne… Większą, bardziej surową w
wystroju – choć do korytarzy było jej jeszcze daleko – i wyścieloną
czerwonym dywanem, prowadzącym do wielkiego, górującego nad wszystkim
tronu. I choć w pałacu brakło żywej duszy, trudno powiedzieć, by ta sala
była pusta.
- Masz swoje szkielety – odruchowo zniżyłam głos, a Vanny bez słowa pokiwała głową.
Szkielet w szacie ze złotogłowiu, noszący na głowie koronę wysadzaną
rubinami, siedział na tronie w niedbałej pozie, jakby znudzony własną
bezczynnością. Po obydwu jego stronach stały – a raczej opierały się o
ścianę – rzędy równie kościstych wojowników. Każdy z nich nosił
kolczugę, w ręce trzymał włócznię, a u pasa miał zatknięty paradny bułat
– następne duańskie elementy, wyróżniające się w ogólnej monotonii
pałacu.
- Dlaczego nie spoczywają spokojnie w grobach? – zamyślił się Naad. – Czy byli tutaj, gdy kara spadła na Ued? Czekali biernie?
- Nie ma pewności, że to naprawdę jest Ued – mruknęłam. – To wszystko… wygląda jak z zupełnie innej części świata.
- Jak oderwana część świata – poprawiła Vanny, a Aeiran poparł ją skinieniem głowy.
Naad nie bardzo rozumiał, o czym mówimy, wolał więc udać się na
zwiedzanie sali tronowej, nie bacząc, że szkielety mogą w każdej chwili
poderwać się i zaatakować (na co pewnie liczyła skrycie Vanny). W pewnej
chwili krzyknął coś, a jego głos rozniósł się dokoła echem i rozmył w
bezkształtny dźwięk.
Podeszliśmy bliżej – stał pod gobelinem, przedstawiającym chłopca
stojącego na wysokiej górze, po której wspinało się mnóstwo
nieproporcjonalnie małych ludzi. Wspinali się albo oddawali mu pokłon. A
sam chłopiec nosił się po królewsku, a raczej sułtańsku.
- Wypisz wymaluj, nasz Parvez – wyraziłam nasze myśli na głos. – Mam nadzieję, że Ten-chan nie wskoczył na jakiś gobelin.
- Tu być drugi – pokazał Imamu. – Być więcej, ale tylko strzępy.
Odkryty przez niego gobelin też nie był w najlepszym stanie.
Przedstawiał wojownika, który również nosił się na duańską, a może
turaliańską modłę i groźnie wymachiwał bułatem. Ale w miejscu twarzy i
lewej ręki widniały cztery długie rozdarcia, jakby coś przejechało po
gobelinie pazurami…
- To wszystko się ze sobą nie zgadza – powiedziałam, czując, że kręci mi się w głowie.
A potem świat postanowił przysporzyć nam więcej problemów i przekręcił się znowu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz