Tym razem czekała nas bardziej oficjalna audiencja. Nie zaczęła się
jednak od targowania… znaczy, oświadczyn, tylko od dzielenia się wiedzą –
sułtan mógł sobie być wielkim patriotą, ale wypadało mu wiedzieć co
nieco o obcych stronach. Zasiadł na swoim imponującym tronie, a nam
kazał usadowić się na mięciutkich poduchach poniżej i przedstawić naszą
ojczyznę. No i nie mając pojęcia o reszcie tego świata, zaczęłam
opowiadać mu różne wątki z DeNaNi – bez głębszego wdawania się w
geografię. Vanny przyłączyła się do mnie i miała niezłą zabawę – o ile
ja się porządnie zastanawiałam, co powiedzieć, o tyle ona wtrącała różne
co bardziej niedorzeczne szczególiki (których przecież w DeNaNi pełno).
A kiedy zahaczyła o zaawansowaną technikę, zaczęłam się niepokoić, czy
nie zostaniemy wyrzuceni z pałacu, jeśli nie z Dui, za takie bezczelne
kłamstwa. Ale nie… Może jego wysokość uznał nas za zawodowe bajarki.
Zresztą, do licha, nie kryłam się ze swoją profesją.
Jeszcze w trakcie naszej opowieści sułtan kazał posłać po jakiegoś
Sharifa i po chwili pojawił się – mężczyzna w podeszłym wieku, mrużący
oczy jak krótkowidz, ale trzymał się prosto i szedł sprężystym krokiem.
Sułtan powstał – poszliśmy za jego przykładem – i ukłonił się Sharifowi z
głębokim szacunkiem. Przedstawił go nam jako wielkiego uczonego i
swojego nauczyciela z młodych lat.
- Poznaj, mistrzu, tego oto badacza i kronikarkę, a także ich
krewniaczkę. Podróżują po świecie, odkrywając cuda, jakich dotąd oko nie
widziało – zwrócił się do niego. – Być może będziecie radzi wymienić
się niezwykłymi opowieściami.
- Bo oczywiście nie macie do kogo iść po niezwykłe opowieści – zagderał
starzec, ale nie do końca poważnie. – Nauczam konkretów, a po bajki
można iść do miejskiej biblioteki.
- Czyżbym źle pamiętał, że ostatnim, który zgłosił się do ciebie po
historię Shirazu, był mój nieszczęsny brat? Od tamtej pory miałeś spokój
przez długie lata.
- Bynajmniej, odkąd pojawiło się nowe, ciekawskie pokolenie – Sharif
odgarnął połę swej brązowej szaty, odsłaniając skrywające się za nim
dzieko. Mała Safiya nie wyglądała na zawstydzoną podsłuchiwaniem – oczy
jej się śmiały i nie zamierzała odejść.
- Może powinienem był zapędzić ją do nauki gry na instrumentach –
westchnął sułtan i pokręcił głową. – Niech zostanie, nie będę się
sprzeciwiał, póki jej matka tego nie zrobi. Sama była inaczej wychowana…
Księżniczka bardzo się ucieszyła i jako samozwańcza przewodniczka
zaprowadziła nas – a raczej zaciągnęła i padło akurat na mój rękaw – do
przestronnej sali, gdzie zwykle odbywały się uroczystości. Na moje oko
jej zawartości pozazdrościłoby niejedno muzeum sztuki (i będzie o czym
opowiedzieć Geddwynowi po powrocie)… Ściany obwieszone były obrazami;
większość przedstawiała scenki rodzajowe z udziałem dawnych kronowanych
głów i jakieś wydarzenia religijne, ale były też ujęcia z historii i
legend. Celowo potraktowałam je łącznie, bo wyglądało na to, że
niezwykłe legendy często przeplatały się z dziejami tej części świata. A
widoki przeplatały się z opowieścią Sharifa.
I oto namalowana z fantazją wizja imponującego, kwitnącego miasta o
surrealistycznie zaprojektowanych wieżach, groźnego i pięknego zarazem –
to Shiraz. Podobno zgromadzono tam cuda i skarby prosto ze świata
duchów i demonów; nocami okna wież jaśniały barwnym światłem,
przyciągając przybyszów nie tylko z dalszych obszarów kraju, ale i spoza
granic. Dostatnio odziani ludzie przynoszący dary jaśniejącej postaci
otoczonej przez anioły – to władcy dawnej Dui i Turalu, składający hołd
suwerenowi. Oba państwa podlegały zwierzchniej władzy z północy przez
całe wieki, dopóki dawni bogowie mieli coś do powiedzenia. Bo Shiraz
był, oprócz tego, że stolicą, także głównym ośrodkiem wiary. I wreszcie
wielka burza spadająca z nieba na miasto – to Bóg Jedyny wypędza bożków i
karze niewiernych. Czarne chmury, błyskawice i piaskowa trąba
powietrzna pogrzebały całe państwo na zawsze…
- Jeśli Shiraz czy inne miasta Uedu ciągle się tam znajdują… Jeśli nie
były od początku tylko legendą, od dawna są już martwe – stwierdził
nauczyciel z przekąsem. – Ale podróżnicy ciągle plotą bzdury o mirażach i
qadirach czyhających na północy.
- O kim? – spytała Vanny, a ja odezwałam się równocześnie:
- Miasta czego?
- Uedu, pani – sułtan spojrzał na mnie jakoś dziwnie. – Tak nazywało się tamto państwo.
Przypomniałam sobie, że to o nim mówił Parvez, że to tam ewentualnie
mógłby sprawować rządy. Tymczasem Sharif wyjaśniał, że qadirami określa
się tajemniczych jeźdźców na koniach utkanych z ciemności, którzy
pojawiają się znikąd i zabijają każdego, kto stanie na ich drodze.
Podobno są mieszkańcami pogrzebanego królestwa. I oczywiście tylko
wymysłem przesądnych podróżników, tak samo jak miasta-widma.
Potem sułtan zażyczył sobie, żebym jeszcze raz opowiedziała, skąd
przybyłam – tym razem Sharifowi i ciekawskiej Safiyi. Ponieważ
nauczyciel wywarł na mnie wrażenie sceptyka, powiedziałam co nieco o
D’athúil, które jest dość stonowane zarówno magicznie, jak i
technicznie. A do tego soczystą wzmiankę o tamtejszych bóstwach, co
utwierdziło zadowolonego staruszka w przekonaniu, że Bogu Jedynemu żadna
inna siła się nie równa. W międzyczasie jego wysokość spacerował po
sali w towarzystwie Vanny; jak później powiedziała, rozmawiali o
pierdołach, ale gadane to on miał.
- Niestety czas nie stoi w miejscu i wkrótce będę musiał udać się na
obrady – przypomniał sobie wreszcie z niezadowoleniem. Następnie
zmierzył ostrym (z założenia) spojrzeniem córkę. – Tak samo ty, źrenico
mego oka, wrócisz teraz do lekcji. Musisz nauczyć się, co to obowiązek.
- Muszę? – marudziła Safiya. – Chciałabym pobawić się z dżinnem.
- Nadnaturalne istoty nie są do zabawy, dziecino – pouczył ją ojciec, a
Sharif dodał do tego stanowcze kiwnięcie głową. Księżniczka westchnęła z
rezygnacją, pomachała nam i odeszła wraz z nauczycielem.
- Wiele historii o pradawnym Uedzie można znaleźć w bibliotece – Imam
Faiz przemówił do nas z namysłem, wodząc wzrokiem po obrazach – ale jego
jedyna mapa dawno temu trafiła do pałacowego skarbca. Jedyna rzecz
naprawdę pochodząca z tego kraju i będąca dowodem, że niegdyś istniał.
Skinęliśmy głowami z oczekiwaniem.
- Na przyjęciu w ogrodzie wyraziłeś pragnienie skopiowania mapy, co nie
byłoby łatwym zadaniem – zwrócił się sułtan do Aeirana. – Wnoszę z tego,
że planowałeś wyprawę. Wielu badaczy poświęciło się studiom nad Uedem,
ty jednak jesteś pierwszym tak dzielnym – albo szalonym. Niestety muszę
powiadomić cię o nieszczęściu. Po powrocie z ogrodu mej czcigodnej matki
strażnicy powiadomili mnie, że mapę skradziono.
Wymieniłam z Vanny spojrzenie pełne nagłego zrozumienia – więc to o tym
mówił Latif! Podejrzana sprawa, ale na razie wolałyśmy niczego nie
wyjawiać.
- Widzieli sprawcę? – zapytał rzeczowo Aeiran.
- Mówili, że złoczyńca nosił czarny strój, twarz miał zakrytą i poruszał
się z nadludzką szybkością. Nie zdołali go schwytać. Prócz mapy nie
wziął nic innego.
- Ale podobno już kiedyś mapa s a m a wróciła na miejsce – zauważyła Vanny. – Może i tym razem to zrobi?
- Widzę, że mieszkanie w Domu Faraj wam posłużyło; jego pani wie
wszystko, co się dzieje w Aziz-Dui od przeszło trzydziestu lat – sułtan
roześmiał się niewesoło. – Tamto wydarzeniebyło bez wątpienia znakiem
śmierci mego brata, który udał się na wyprawę, podczas gdy miał
odziedziczyć tron po ojcu. Nie wiadomo jednak, co złodziej uczyni z
mapą.
- Znajdziemy ją – zapewnił Aeiran spokojnie.
- Jak chcesz to zrobić? Nie wiadomo, czy ten łotr ukradł ją dla siebie, czy też dla kogoś innego.
- Tak czy inaczej mapa w końcu dotrze na miejsce przeznaczenia. Czy będziemy tam przed, czy po niej, to już nieważne.
- Ilu ludzi pragniesz zabrać w podróż? Skoro nie wybierasz się na
pustynię sam… Upewnij się, że twoje towarzyszki pozostaną przez ten czas
bezpieczne. Jeśli pani Vanille pozwoli, chętnie udzielę im gościny w
kobiecych komnatach.
- Wątpię, żeby moja pani chciała przepuścić nową opowieść koło nosa –
Aeiran uśmiechnął się do mnie lekko. – Co do Vanille…Postąpi jak zechce.
Wtedy sułtan skłonił się przed moją kuzyneczką i ujął jej dłonie w swoje.
- Pani Vanille – przemówił. – Nie ukrywam, że urzekł mnie twój
nieopisany wdzięk i wytworne ułożenie. Byłbym rad, gdybyś zgodziła się
pozostać w pałacu… jako moja przyszła oblubienica.
Uśmiechnęłam się szeroko i otarłam wyimaginowaną łezkę. Vanny zauważyła
to kątem oka i zgromiła mnie wzrokiem, ale już do zalotnika się
uśmiechnęła.
- Nie powiem, że nie łechta to mojego przerośniętego ego – zaczęła
ostrożnie – ale ciekawa jestem, czy poprzednim żonom też się wasza
wysokość oświadczał tak… z marszu.
- Planowałem uroczystość zaręczynową, widzę jednak, że czas nas nagli – wyjaśnił sułtan, odrobinę zmieszany.
- Czasu mamy sporo, bo oboje powinniśmy się namyślić przed podjęciem
decyzji – stwierdziła Vanny lekko. Podejrzewam, że, poinformowana
zawczasu, układała sobie odpowiedź przez cały wczorajszy dzień. – Czy
jestem pierwszą niezamężną cudzoziemką, jaką wasza wysokość widzi z
bliska? Poza tym… ktoś już wcześniej proponował mi pozostanie z nim na
zawsze. Trudno, żebym tak od razu dała odpowiedź.
Czy mówiła o Parvezie, który jeszcze nic osobiście nie proponował, czy o
Claydzie, który proponować nie musiał, udało jej się do pewnego stopnia
ostudzić zapał niedoszłego narzeczonego.
- Jeśli udasz się na północ, możesz już nie wrócić – mruknął tylko smętnie.
- Tego się nie obawiam – pocieszyła go.
- Tylko mi jeszcze powiedz, jak chcesz znaleźć ten Shiraz bez mapy –
prychnęłam, kiedy gwardziści wyprowadzali nas z honorami z pałacu, a
sułtan udał się już na swoje obrady. Ciekawe, czy zamierzał obradować
nad wyborem nowej żony.
- Zostaje mi ten sam sposób, co poprzednio – Aeiran nie wydawał się tym
faktem przejęty. – Przewodnika zamówiłem również na następną podróż.
- Ale z tego wynika, że wcale nie chciałeś mnie opylić za mapę – Vanny
chyba nie wiedziała, czy ma się czuć z tego zadowolona, czy wręcz
przeciwnie. – W ogóle nie było mowy o żadnej cenie.
- A kto powiedział, że chciałem? – Aeiran uniósł lekko brwi. – Sama to wywnioskowałaś. Ale o wielbłądach była mowa na serio.
- Myślicie, że ta kradzież to część jakiejś intrygi? – zapytałam, węsząc
kryminał. – Najpierw to, potem przychodzi wezyr i coś kręci… Mógł
wszystko ukartować.
- Tylko po co? – mruknęła Vanny. – Równie dobrze podejrzenie mogło paść na nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz