6 X

Tym razem czekała nas bardziej oficjalna audiencja. Nie zaczęła się jednak od targowania… znaczy, oświadczyn, tylko od dzielenia się wiedzą – sułtan mógł sobie być wielkim patriotą, ale wypadało mu wiedzieć co nieco o obcych stronach. Zasiadł na swoim imponującym tronie, a nam kazał usadowić się na mięciutkich poduchach poniżej i przedstawić naszą ojczyznę. No i nie mając pojęcia o reszcie tego świata, zaczęłam opowiadać mu różne wątki z DeNaNi – bez głębszego wdawania się w geografię. Vanny przyłączyła się do mnie i miała niezłą zabawę – o ile ja się porządnie zastanawiałam, co powiedzieć, o tyle ona wtrącała różne co bardziej niedorzeczne szczególiki (których przecież w DeNaNi pełno). A kiedy zahaczyła o zaawansowaną technikę, zaczęłam się niepokoić, czy nie zostaniemy wyrzuceni z pałacu, jeśli nie z Dui, za takie bezczelne kłamstwa. Ale nie… Może jego wysokość uznał nas za zawodowe bajarki. Zresztą, do licha, nie kryłam się ze swoją profesją.
Jeszcze w trakcie naszej opowieści sułtan kazał posłać po jakiegoś Sharifa i po chwili pojawił się – mężczyzna w podeszłym wieku, mrużący oczy jak krótkowidz, ale trzymał się prosto i szedł sprężystym krokiem. Sułtan powstał – poszliśmy za jego przykładem – i ukłonił się Sharifowi z głębokim szacunkiem. Przedstawił go nam jako wielkiego uczonego i swojego nauczyciela z młodych lat.
- Poznaj, mistrzu, tego oto badacza i kronikarkę, a także ich krewniaczkę. Podróżują po świecie, odkrywając cuda, jakich dotąd oko nie widziało – zwrócił się do niego. – Być może będziecie radzi wymienić się niezwykłymi opowieściami.
- Bo oczywiście nie macie do kogo iść po niezwykłe opowieści – zagderał starzec, ale nie do końca poważnie. – Nauczam konkretów, a po bajki można iść do miejskiej biblioteki.
- Czyżbym źle pamiętał, że ostatnim, który zgłosił się do ciebie po historię Shirazu, był mój nieszczęsny brat? Od tamtej pory miałeś spokój przez długie lata.
- Bynajmniej, odkąd pojawiło się nowe, ciekawskie pokolenie – Sharif odgarnął połę swej brązowej szaty, odsłaniając skrywające się za nim dzieko. Mała Safiya nie wyglądała na zawstydzoną podsłuchiwaniem – oczy jej się śmiały i nie zamierzała odejść.
- Może powinienem był zapędzić ją do nauki gry na instrumentach – westchnął sułtan i pokręcił głową. – Niech zostanie, nie będę się sprzeciwiał, póki jej matka tego nie zrobi. Sama była inaczej wychowana…
Księżniczka bardzo się ucieszyła i jako samozwańcza przewodniczka zaprowadziła nas – a raczej zaciągnęła i padło akurat na mój rękaw – do przestronnej sali, gdzie zwykle odbywały się uroczystości. Na moje oko jej zawartości pozazdrościłoby niejedno muzeum sztuki (i będzie o czym opowiedzieć Geddwynowi po powrocie)… Ściany obwieszone były obrazami; większość przedstawiała scenki rodzajowe z udziałem dawnych kronowanych głów i jakieś wydarzenia religijne, ale były też ujęcia z historii i legend. Celowo potraktowałam je łącznie, bo wyglądało na to, że niezwykłe legendy często przeplatały się z dziejami tej części świata. A widoki przeplatały się z opowieścią Sharifa.
I oto namalowana z fantazją wizja imponującego, kwitnącego miasta o surrealistycznie zaprojektowanych wieżach, groźnego i pięknego zarazem – to Shiraz. Podobno zgromadzono tam cuda i skarby prosto ze świata duchów i demonów; nocami okna wież jaśniały barwnym światłem, przyciągając przybyszów nie tylko z dalszych obszarów kraju, ale i spoza granic. Dostatnio odziani ludzie przynoszący dary jaśniejącej postaci otoczonej przez anioły – to władcy dawnej Dui i Turalu, składający hołd suwerenowi. Oba państwa podlegały zwierzchniej władzy z północy przez całe wieki, dopóki dawni bogowie mieli coś do powiedzenia. Bo Shiraz był, oprócz tego, że stolicą, także głównym ośrodkiem wiary. I wreszcie wielka burza spadająca z nieba na miasto – to Bóg Jedyny wypędza bożków i karze niewiernych. Czarne chmury, błyskawice i piaskowa trąba powietrzna pogrzebały całe państwo na zawsze…
- Jeśli Shiraz czy inne miasta Uedu ciągle się tam znajdują… Jeśli nie były od początku tylko legendą, od dawna są już martwe – stwierdził nauczyciel z przekąsem. – Ale podróżnicy ciągle plotą bzdury o mirażach i qadirach czyhających na północy.
- O kim? – spytała Vanny, a ja odezwałam się równocześnie:
- Miasta czego?
- Uedu, pani – sułtan spojrzał na mnie jakoś dziwnie. – Tak nazywało się tamto państwo.
Przypomniałam sobie, że to o nim mówił Parvez, że to tam ewentualnie mógłby sprawować rządy. Tymczasem Sharif wyjaśniał, że qadirami określa się tajemniczych jeźdźców na koniach utkanych z ciemności, którzy pojawiają się znikąd i zabijają każdego, kto stanie na ich drodze. Podobno są mieszkańcami pogrzebanego królestwa. I oczywiście tylko wymysłem przesądnych podróżników, tak samo jak miasta-widma.
Potem sułtan zażyczył sobie, żebym jeszcze raz opowiedziała, skąd przybyłam – tym razem Sharifowi i ciekawskiej Safiyi. Ponieważ nauczyciel wywarł na mnie wrażenie sceptyka, powiedziałam co nieco o D’athúil, które jest dość stonowane zarówno magicznie, jak i technicznie. A do tego soczystą wzmiankę o tamtejszych bóstwach, co utwierdziło zadowolonego staruszka w przekonaniu, że Bogu Jedynemu żadna inna siła się nie równa. W międzyczasie jego wysokość spacerował po sali w towarzystwie Vanny; jak później powiedziała, rozmawiali o pierdołach, ale gadane to on miał.
- Niestety czas nie stoi w miejscu i wkrótce będę musiał udać się na obrady – przypomniał sobie wreszcie z niezadowoleniem. Następnie zmierzył ostrym (z założenia) spojrzeniem córkę. – Tak samo ty, źrenico mego oka, wrócisz teraz do lekcji. Musisz nauczyć się, co to obowiązek.
- Muszę? – marudziła Safiya. – Chciałabym pobawić się z dżinnem.
- Nadnaturalne istoty nie są do zabawy, dziecino – pouczył ją ojciec, a Sharif dodał do tego stanowcze kiwnięcie głową. Księżniczka westchnęła z rezygnacją, pomachała nam i odeszła wraz z nauczycielem.
- Wiele historii o pradawnym Uedzie można znaleźć w bibliotece – Imam Faiz przemówił do nas z namysłem, wodząc wzrokiem po obrazach – ale jego jedyna mapa dawno temu trafiła do pałacowego skarbca. Jedyna rzecz naprawdę pochodząca z tego kraju i będąca dowodem, że niegdyś istniał.
Skinęliśmy głowami z oczekiwaniem.
- Na przyjęciu w ogrodzie wyraziłeś pragnienie skopiowania mapy, co nie byłoby łatwym zadaniem – zwrócił się sułtan do Aeirana. – Wnoszę z tego, że planowałeś wyprawę. Wielu badaczy poświęciło się studiom nad Uedem, ty jednak jesteś pierwszym tak dzielnym – albo szalonym. Niestety muszę powiadomić cię o nieszczęściu. Po powrocie z ogrodu mej czcigodnej matki strażnicy powiadomili mnie, że mapę skradziono.
Wymieniłam z Vanny spojrzenie pełne nagłego zrozumienia – więc to o tym mówił Latif! Podejrzana sprawa, ale na razie wolałyśmy niczego nie wyjawiać.
- Widzieli sprawcę? – zapytał rzeczowo Aeiran.
- Mówili, że złoczyńca nosił czarny strój, twarz miał zakrytą i poruszał się z nadludzką szybkością. Nie zdołali go schwytać. Prócz mapy nie wziął nic innego.
- Ale podobno już kiedyś mapa s a m a wróciła na miejsce – zauważyła Vanny. – Może i tym razem to zrobi?
- Widzę, że mieszkanie w Domu Faraj wam posłużyło; jego pani wie wszystko, co się dzieje w Aziz-Dui od przeszło trzydziestu lat – sułtan roześmiał się niewesoło. – Tamto wydarzeniebyło bez wątpienia znakiem śmierci mego brata, który udał się na wyprawę, podczas gdy miał odziedziczyć tron po ojcu. Nie wiadomo jednak, co złodziej uczyni z mapą.
- Znajdziemy ją – zapewnił Aeiran spokojnie.
- Jak chcesz to zrobić? Nie wiadomo, czy ten łotr ukradł ją dla siebie, czy też dla kogoś innego.
- Tak czy inaczej mapa w końcu dotrze na miejsce przeznaczenia. Czy będziemy tam przed, czy po niej, to już nieważne.
- Ilu ludzi pragniesz zabrać w podróż? Skoro nie wybierasz się na pustynię sam… Upewnij się, że twoje towarzyszki pozostaną przez ten czas bezpieczne. Jeśli pani Vanille pozwoli, chętnie udzielę im gościny w kobiecych komnatach.
- Wątpię, żeby moja pani chciała przepuścić nową opowieść koło nosa – Aeiran uśmiechnął się do mnie lekko. – Co do Vanille…Postąpi jak zechce.
Wtedy sułtan skłonił się przed moją kuzyneczką i ujął jej dłonie w swoje.
- Pani Vanille – przemówił. – Nie ukrywam, że urzekł mnie twój nieopisany wdzięk i wytworne ułożenie. Byłbym rad, gdybyś zgodziła się pozostać w pałacu… jako moja przyszła oblubienica.
Uśmiechnęłam się szeroko i otarłam wyimaginowaną łezkę. Vanny zauważyła to kątem oka i zgromiła mnie wzrokiem, ale już do zalotnika się uśmiechnęła.
- Nie powiem, że nie łechta to mojego przerośniętego ego – zaczęła ostrożnie – ale ciekawa jestem, czy poprzednim żonom też się wasza wysokość oświadczał tak… z marszu.
- Planowałem uroczystość zaręczynową, widzę jednak, że czas nas nagli – wyjaśnił sułtan, odrobinę zmieszany.
- Czasu mamy sporo, bo oboje powinniśmy się namyślić przed podjęciem decyzji – stwierdziła Vanny lekko. Podejrzewam, że, poinformowana zawczasu, układała sobie odpowiedź przez cały wczorajszy dzień. – Czy jestem pierwszą niezamężną cudzoziemką, jaką wasza wysokość widzi z bliska? Poza tym… ktoś już wcześniej proponował mi pozostanie z nim na zawsze. Trudno, żebym tak od razu dała odpowiedź.
Czy mówiła o Parvezie, który jeszcze nic osobiście nie proponował, czy o Claydzie, który proponować nie musiał, udało jej się do pewnego stopnia ostudzić zapał niedoszłego narzeczonego.
- Jeśli udasz się na północ, możesz już nie wrócić – mruknął tylko smętnie.
- Tego się nie obawiam – pocieszyła go.

- Tylko mi jeszcze powiedz, jak chcesz znaleźć ten Shiraz bez mapy – prychnęłam, kiedy gwardziści wyprowadzali nas z honorami z pałacu, a sułtan udał się już na swoje obrady. Ciekawe, czy zamierzał obradować nad wyborem nowej żony.
- Zostaje mi ten sam sposób, co poprzednio – Aeiran nie wydawał się tym faktem przejęty. – Przewodnika zamówiłem również na następną podróż.
- Ale z tego wynika, że wcale nie chciałeś mnie opylić za mapę – Vanny chyba nie wiedziała, czy ma się czuć z tego zadowolona, czy wręcz przeciwnie. – W ogóle nie było mowy o żadnej cenie.
- A kto powiedział, że chciałem? – Aeiran uniósł lekko brwi. – Sama to wywnioskowałaś. Ale o wielbłądach była mowa na serio.
- Myślicie, że ta kradzież to część jakiejś intrygi? – zapytałam, węsząc kryminał. – Najpierw to, potem przychodzi wezyr i coś kręci… Mógł wszystko ukartować.
- Tylko po co? – mruknęła Vanny. – Równie dobrze podejrzenie mogło paść na nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz