*

Nie leźliśmy od razu za migotliwymi jeźdźcami. Być może nie ucieszyliby się z towarzystwa, poza tym potrzebny nam był odpoczynek. I dzięki tej zwłoce mogliśmy jeszcze raz ich zobaczyć, tym razem o zachodzie słońca. Wyłonili się z nicości, ale tym razem ich szaty były całkiem czarne, jakby ktoś pozdejmował z nocnego nieba wszystkie gwiazdy. Za to ich wierzchowce nie straciły blasku – raczej coś zyskały, taki czerwonawy odcień, jaki czasem przybiera księżyc. Odruchowo spojrzałam w niebo, na którym pojawiały się już pierwsze gwiazdy, ale księżyca nie znalazłam. Dziwne, bo nie była to pora nowiu – powinien od dawna przybierać. Czyżby niebo nad tym światem też rządziło się własnymi prawami, tylko przedtem nie zwróciłam na to uwagi, choć przecież podróżowaliśmy nocą? A może znaleźliśmy się na granicy wymiarów i przestrzeń uległa przekształceniu? Taką teorię podał Aeiran i nie miałam powodu, by ją odrzucać.
Zwłaszcza po przejściu przez niewidzialną bramę…
Kiedy jeźdźcy się oddalili, nie było już na co czekać. Tym razem również Imamu pierwszy zgłosił się na ochotnika – bezbłędnie odnalazł punkt, w którym zniknęli i z którego wyszli, i nagle po prostu przestał tam być. Zdumiony Parvez wciągnął powietrze ze świstem i ruszył w jego ślady, zanim Naad zdążył go upilnować. Nie pozostało nam nic innego, jak pójść za nimi – po to tu zresztą przybyliśmy, prawda?
- Lepiej tu zostanę – Pokrzywa nieufnie przyjrzała się… a w każdym razie udała, że się przygląda temu, czego nie można było dostrzec. – Na wypadek, gdyby trzeba było was wyciągać albo lecieć po odsiecz, czego absolutnie nie wykluczam.
Przypuszczałam, że trochę ją ta sprawa niepokoi, choć zanim pojawili się – i zniknęli – jeźdźcy, aż się rwała do przygody, chyba trochę zarażona entuzjazmem przez najmłodszych w grupie. Dawniej zachowywała się tak przed podróżami przez czarne dziury, czemu jednak trudno było się dziwić. Ale teraz? Jeśli miała jakiś powód do złych przeczuć, nie podała go, a my nie mieliśmy nic przeciwko wędrówce na piechotę. Albo na skrzydłach.
Aeiran odgrodził wszystkie wierzchowce barierą, żeby coś ich nie zjadło ani nie zasypało, a Nindë widząc to obraziła się śmiertelnie. Nie powiedziała nic, ale łatwo to było odczytać z jej zachowania… Skoro takie postawienie sprawy też jej nie odpowiadało, zaczęłam się domyślać, jakie naprawdę miała plany, ale nie odezwałam się ani słowem. Akurat dla niej nawet bariera z cieni nie była przeszkodą – jeśli chciała doścignąć księżycowe konie, mogła się spod niej wyteleportować…
Nie wiem, jaki jest najskuteczniejszy sposób na dostanie się do królestwa pod pustynią, ale obstawiałabym raczej zasypanie przez burzę piaskową albo wciągnięcie przez jakiś wir. Nasz sposób rzeczywiście przypominał przejście przez zasłonę między wymiarami, a miejsce, w którym się znaleźliśmy, nie wyglądało, jakby sufit miał się nam zaraz posypać na głowy. Głównie dlatego, że w górze nie było żadnego sklepienia czy sufitu. Tylko nieskończony przestwór, gdzie wysoko, wysoko kołowały jakieś czarne punkty, zbyt oddalone, by rozpoznać, co to takiego. Jak niebo, tylko o wiele jaśniejsze i bardziej nieznane…
- To mi nie przypomina żadnego królestwa, tylko szachownicę – usłyszałam głos kuzynki.
- Wygląda całkiem inaczej niż poprzednio – dodał Aeiran nie bez zdziwienia.
Przestałam wreszcie patrzeć w górę – zakręciło mi się od tego w głowie – i rozejrzałam się wkoło. Powierzchnia, na której staliśmy, była złożona z czarno-złotych kwadratów w liczbie o wiele większej niż na szachownicy, ale pierwsze skojarzenie było całkiem słuszne. Na drugi rzut oka mógł to być dziedziniec świątyni, otoczony niskim białym murem, za którym nie było nic – tylko to dziwne „niebo”. Sama świątynia również była biała; na jej ścianach znajdowały się płaskorzeźby z dość abstrakcyjnymi motywami, a dach podpierały figury wysokich i majestatycznych postaci w powiewających szatach. Jak na rzeźby wyglądały bardzo realistycznie i, hmm… ulotnie.
- Widziałem ich wizerunki w starych księgach – szepnął Parvez urzeczony. – To są dawni bogowie, ci, których wytępił Bóg Jedyny, sprowadzając karę na Ued.
- Wytępił? – powtórzyłam. – Słyszeliśmy, że ich wygnał.
- Być może Dua opowiada inną historię niż Tural – wzruszył ramionami Naad. – Ostatecznie na jedno wychodzi. Ale czy oni nie powinni stać wewnątrz świątyni?
- Dobrze pytać – poparł go Imamu. – To wyglądać świątynia nie stać dla bóstwa, tylko bóstwa stać dla świątynia.
Aeiran tymczasem zdążył obejść świątynię dokoła – do środka nie wchodził! – przyglądając się rzeczonym posągom. Znalazłam go przed postacią młodej dziewczyny, tak drobnej, że musiała stać na palcach i wyciągać dłonie z całej siły (na ile można tak powiedzieć o posągu), a i tak ledwo sięgała dachu. Miała dość krótkie i falujące włosy, i wielkie oczy o natchnionym spojrzeniu.
- Wygląda tak realnie – szepnęłam, jakby głośniejszy dźwięk mógł ją obudzić.
- To tylko posąg, a nie zaklęta istota – Aeiran rozwiał moje wątpliwości. – Ale pamiętam ją z mitów. Z księgi, którą czytaliśmy w Jasności.
Westchnęłam głęboko; miałam wrażenie, jakby mówił o czymś, co zdarzyło się przed wiekami, a nie tylko cztery lata temu.
- Badasz to miejsce na życzenie tamtych z Pieśni? – spytałam. – Nadal myślą o przyłączaniu światów, któe przemierzali ich poprzednicy?
- Devna na pewno, ale bez Geina wiele nie zrobi – pokręcił głową. – A pozostali… Chcą znać swoje korzenie. Myślą, że poznanie przeszłości pomoże im zrozumieć teraźniejszość. I samych siebie.
- Co ich tak nagle naszło?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie nadeszła reszta wycieczki pod przewodnictwem Parveza. Przejętym głosem mówił coś, wskazując na posąg stojący na prawo od naszej małej kariatydki.
- O, a to jest właśnie Illtheia, Błękitna Panna – podjął, zauważywszy ją i nas. – Była boginią artystów, ale także i młodych panien. Nie pojmuję, co jedno z drugim ma wspólnego… ale to z tej przyczyny do dziś panny noszą się na niebiesko.
- Illtheia, to brzmi tak… obcojęzycznie – zauważyła Vanny.
- Tam, skąd przybyła, nie była boginią, tylko posłanką bogów – poprawił Aeiran. – Może przez wieki o tym zapomniała. Ale pozostałych nigdy nie widziałem.
O, to było coś nowego. Czyżby więc jedynym śladem Jasności w tym miejscu było skrzyżowanie muzy z aniołem?
- Właśnie! Tak jak ja nigdy nie widziałem jego – przypomniał sobie Parvez, wskazując na oglądany wcześniej posąg.
- Może tylko nie poznawać, bo on zapodziać gdzieś głowa? – roześmiał się Imamu.
Rzeczywiście, kamiennemu bogu – o ile naprawdę kiedyś nim był – brakowało głowy, a także kawałków szaty. Podtrzymywał dach tylko jedną ręką – w drugiej, nisko opuszczonej, trzymał coś niewielkiego.
- Spójrzcie, tego chyba nie wykuto razem z posągami – Parvez oczywiście musiał wypatrzyć to coś i wyciągnąć po to łapki.
- Nie dotykaj – Aeiran nie podniósł głosu, ale odezwał się tonem tak rozkazującym, że nawet Naad na chwilę się spłoszył. Tyle że książę już wyjął klepsydrę z dłoni posągu, więc mógł tylko odstawić ją na miejsce z potulną miną. Bo była to klepsydra – również biała i o ile wzrok mnie nie mylił, całkiem pusta. Parvez westchnął cicho, ale już po chwili odzyskał rezon i uśmiechnął się szeroko. I głowę bym dała, że miał w tym swój udział Tenari.
- Po cóż tu jesteśmy, skoro nie możemy niczego dotykać? – zapytał retorycznie. – Ale deptać nam wolno? – I nie czekając na odpowiedź skręcił za róg świątyni. Tak jak podejrzewałam, Tenari pofrunął za nim. I nim ich dogoniliśmy, zniknęli w wejściu.
- Słuszna uwaga – stwierdziła Vanny, wpatrując się w uchylone drzwi. – Może w środku znajdziemy jakieś szkielety?
- Dlaczego szkielety? – Naad spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Jako dowód, że coś tu kiedyś żyło – odpowiedziała z niewinnym uśmiechem. – To wygląda bardziej jak czyjś niedokończony sen niż jak część prawdziwego świata. Chyba że ktoś kiedyś tę część odkroił i wyrzucił.
Po tych słowach dzielnie wkroczyła do świątyni, a my za nią, trzymając się blisko.
I nawet nie zdążyliśmy się przyjrzeć jej wnętrzu, bo nagle świat zawirował, a potem przekręcił się do góry nogami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz