Wspominałam, że nie szukałam towarzystwa Disandriel, ale to ona mnie znalazła czwartego dnia mojego pobytu tutaj - jej chyba też się specjalnie nie spieszyło. Aż do teraz.
- Widziałam, że rozmawiałaś z Cuanem - oznajmiła wyniosłym tonem, wspiąwszy się na skałę, z której obserwowałam okolicę. - I z Nemhathir.
A to ciekawe, bo ja jej wcale nie widziałam... Choć wyczuwałam w pobliżu jej obecność. Może to i lepiej, że nie dołączyła wtedy do rozmowy, bo konfrontacja z kapłanką i dodatkowo z czarodziejką byłaby przytłaczająca.
- Owszem, tłumaczyli mi co nieco - przytaknęłam, błądząc myślami, póki nie zauważyłam powracającego do ruin nocnego patrolu.
Disandriel zmierzyła podejrzliwym wzrokiem plik notatek, które trzymałam w rękach (przydałoby się je czymś pospinać), po chwili jednak również zwróciła uwagę na pnących się pod górę wojowników.
- Zamierzali podejść pod Kelthacę, a tymczasem wrócili tak szybko - mruknęła, mając na myśli tamto miasto za rzeką. Skrzyło z oddali mnóstwem barwnych świateł - gdzie ja już słyszałam o podobnie rozświetlonym mieście? A może gdzieś pisałam?...
- Jeszcze trochę, a książę Boudein zacznie wysyłać swoje oddziały tutaj - mruknęła do siebie elfka. - Tylko czy zechce zmusić nas do powrotu, czy walczyć? A jeśli jednak nie zdoła zwerbować wojsk z innych miast, co zrobi? Zrówna je z ziemią?...
- Czy to musi być plan podboju świata? To nudne - westchnęłam, na co spojrzała na mnie z oburzeniem.
- Istota taka jak ty nie zrozumie! - fuknęła. - Przecież my też nie zgadzamy się na jego plany, dlatego opuściliśmy Kelthacę! Ale co będzie, jeśli on nie przywróci słońca? Całą przyrodę trafi szlag, chyba że zgodzimy się na jego panowanie!
- Zasłonił słońce tylko po to, żeby pokazać, że potrafi - zamyśliłam się. - Żeby zastraszyć wrogów. Czy nie ma magii zdolnej to odwrócić?
- Magia to rzadki dar w tym świecie. A obecny stan rzeczy to sprawka demona, którego przywołał Bouden ze swoją świtą. Potężnego demona. - Disandriel odwróciła się zamaszyście i zaczęła schodzić z powrotem do kotliny. - A co nam wezwała Nemhathir? Śmiechu warte! - usłyszałam jeszcze i roześmiałam się sama do siebie. Najwyraźniej ta pani spodziewała się, że oczaruję całą płeć męską w ruinach, a tymczasem nawet tego jeszcze nie zrobiłam. Przyznam, że od czasu do czasu próbowałam przymilać się do tutejszego handlarza egzotycznymi ziołami, ale nie dało rady, nawet zwyczajną miętą nie chciał się podzielić!
Patrol zdążył już wrócić, wszyscy mniej lub bardziej pokiereszowani, a wokół zbierał się tłumek ciekawskich. Najgorszy widok przedstawiało sobą dwoje elfów, których miecze wyglądały na przeżarte kwasem, a także jedyny człowiek bez zbroi - za to w tunice haftowanej w mistyczne symbole - leżący bez przytomności na ziemi. Disandriel przestąpiła nad nim by najpierw zająć się tamtymi dwojgiem - okazała się naprawdę dobrą uzdrowicielką. W pobliżu stała Nemhathir i wysłuchiwała raportu białoskórego wojownika, który poniósł najmniej uszczerbku na zdrowiu.
- ...Nie ludzie księcia. Potwory - mówił. - Z każdym dniem wychodzi ich na powierzchnię coraz więcej. Jeśli wkrótcfe nie wstanie prawdziwy dzień...
- Czy zbliżają się do nas? - zapytała konkretnie kapłanka. Wciąż nazywam ją kapłanką, gdy tymczasem coraz bardziej wygląda mi na dowódcę armii, ale cóż.
- Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że zmierzają pod Kelthacę - pokręcił głową białoskóry. - Całkiem jakby przyciągała je ciemna moc, która tam zapanowała.
- Ciekawe, w jakim sensie je przyciąga - usłyszałam tuż obok znajomy głos. Najwyraźniej Cuan dołączył do grupy ciekawskich prosto z miejsca pracy, skoro za uchem miał zatknięty ołówek. - Czy Boudein uzna je za sprzymierzeńców? Czy kolejnych wrogów?
- Może oswoi je demoniczną mocą - Disandriel słuchała uważnie, choć zajmowała się już uzdrawianiem rannego czarodzieja. Ten zaś odzyskał przytomność i bardzo starał się nie zwracać na nią uwagi.
- Kolejnych? To brzmi, jakby wszystkich wkoło uważał za wrogów - wtrąciłam.
- Bo tak jest - rzuciła elfka. - Z tego, co wiem, zawsze miał tendencje do paranoi, ale odkąd przywołał demona, odbiło mu całkowicie. Nie ufa już nikomu.
- Ależ ufa, ufa - uzdrowiony mag podniósł się ciężko z ziemi, obrzucając ją drwiącym spojrzeniem. - Oszałamiającej damie u swego boku. Czy i ona nie jest przypadkiem z twojej rasy? - Po tych słowach odszedł dość chwiejnie, nie poświęcając uwagi nikomu i niczemu więcej. Tylko Nemhathir obejrzała się za nim z niezadowoleniem, ale na razie dała spokój.
- Nie ma za co, Amalassan, oczywiście, że to nic takiego, wiedziałam, że z twoimi zaklęciami bojowymi nic ci nie podskoczy - powiedziała Disandriel w przestrzeń słodkim głosikiem. Cuan parsknął śmiechem, a po nim kilku żołnierzy z patrolu. Spróbowała na nich swego wyniosłego spojrzenia, ale chyba nie wzbudzała takiego respektu jak kapłanka.
- Ty nie miałaś ochoty wybrać się powalczyć? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Walczę tylko wtedy, kiedy nie mam wyjścia - odpowiedziała. - Nie specjalizuję sie w magii bojowej, ale może i tak potrafiłabym pokazać temu pyszałkowi... - Przerwałą znienacka, jakby tknęła ją jakaś nagła myśl, i ponieważ nie miała już kogo uzdrawiać, stała tak przez chwilę zadumana.
Tymczasem do naszego przemiłego towarzysza podszedł jeden z elfich architektów, pokazując wielką zarysowaną planszę i tłumacząc coś z przejęciem. Cuan uciszył go jednym gestem, spokojnie wyjął ołówek zza ucha i zaczął wprowadzać poprawki. Tamten skrzywił się, ale nie oponował, aż wreszcie odszedł ze zwieszoną głową.
- Głupie elfy - Disandriel zauważyła to i zachichotała jak mała dziewczynka, choć przecież mówiła o swoich współbraciach. - Za nic sobie bez ciebie nie radzą - zwróciła się do Cuana, kiedy na powrót do nas dołączył.
- Podlizują mi się tylko dlatego, że jestem protegowanym Nem - zbył lekko jej słowa. - Ale może dzięki temu uda mi się ich przekonać, że najważniejsze jest uczynienie miasta zdatnym do zamieszkania, a dopiero potem będzie czas na ozdobne dodatki.
- Zdają się uważać, że te dodatki to samo sedno - mruknęłam, przypominając sobie widziane wcześniej projekty.
- One nie przydadzą temu miejscu świętości - Cuan przewrócił oczami. - Jest tu i tak; w powietrzu, w ziemi, w skale... Dawno temu ktoś niezwykły musiał bardzo kochać to miasto.
- Pobłogosławić je albo otoczyć zaklęciem - dodała Disandriel. - Kiedy już będę miała do tego głowę, trzeba będzie załatać dziury w wiedzy historycznej.
- Nie znacie tej historii? - zdziwiłam się. - Skoro mieszkaliście tak niedaleko...
- Mieszkaliśmy przez jakiś czas, odkąd przybyliśmy do tego świata - sprecyzował Cuan, ale tym razem czarodziejka dała mu znak, żeby zamilkł.
- Najpierw przejdźmy do najpilniejszych spraw - zdecydowała wbijając we mnie wzrok. Chłodny i przeszywający, z pewnością robił wrażenie, ale wytrzymywałam już bardziej intensywne spojrzenia. - Możesz przenosić się w międzysferze.
- W tej chwili niespecjalnie - sprecyzowałam.
- Skoro któreś z nas będzie ci towarzyszyć, nie powinnaś mieć problemów - prychnęła. - To nam zaoszczędzi wiele czasu. Przeniesiesz mnie do Kelthaki.
- Jeśli pokażesz drogę... Ale będąc na twojej smyczy mogę jednak m i e ć problemy.
- Bez wykrętów! - jej ton był ostry, ale uśmiech niespodziewanie psotny. - Mam zamiar narobić tym przydupasom Boudeina trochę bałaganu. Może wtedy przemyślą sobie tę głupią wojnę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz