Planowałam w końcu wypytać Aeirana o parę spraw, które mnie
zastanawiały, ale znów kompletnie nie miałam do tego głowy. Wczoraj
urządziliśmy sobie wreszcie wycieczkę po mieście, a Yasmin we własnej
osobie pełniła rolę przewodniczki. Mogłam więc za to spytać ją, z jakiej
okazji podejmowała samego sułtana – owszem, wywarł na nas całkiem miłe
wrażenie, ale cała reszta Duańczyków wydawała się traktować dom i jego
panią z dystansem. Widziałam to w oczach przechodniów i miejscowych
kupców: traktowali ją niby uprzejmie, ale i z rezerwą. Yasmin spokojnie
wyjaśniła, że rzecz ma się w świątyni, którą wybudował jej gość. Oni
uważają ją za przybytek pogańskiego bóstwa, a religię traktują
nadzwyczaj poważnie… Oczywiście fakt, że Yasmin to dawna cudzoziemska
niewolnica, która się wybiła, też ma pewne znaczenie, ale główną
przyczyną jest jednak świątynia. A że sułtan wszedł tam z uprzedzeniami i
wyszedł już bez, nie wiedzą, co o tym myśleć…
Najpierw odwiedziliśmy najsłynniejszy ogród w Aziz-Dui, wypełniony
prawie wyłącznie wieloma odmianami róż, które pachniały tak słodko i
odurzająco, że aż kręciło się w głowie. Na środku zaś rosło drzewo z
zawieszonymi na gałęziach kryształkami, które dzwoniły melodyjnie przy
każdym podmuchu wiatru… a nawet i tego nie potrzebowały. Podobno zresztą
nikt ich tam nie zawiesił, ale po prostu wyrosły niczym kwiaty albo
owoce.
Później obejrzeliśmy arcydzieła architektury, z których najważniejszym,
obok pałacu, był główny meczet – niestety nie mogliśmy zobaczyć go od
wewnątrz, gdyż dla takich niewiernych jak my wymagałoby to długiego i
żmudnego rytuału oczyszczenia.
Wreszcie trafiliśmy na suk, tak zatłoczony, że parę razy omal się nie
zgubiłam (no dobrze, raz się faktycznie zgubiłam), a do tego hałaśliwy, a
jednak miał swój urok. Okazało się, że sprzedawcy uwielbiają się
targować; cóż, do tego trzeba znać się na tutejszej walucie i mieć
niezmierzone pokłady cierpliwości, toteż za płacenia odpowiadała albo
Yasmin, która te warunki spełniała, albo Aeiran ze swoją nieodpartą siłą
przekonywania. Zresztą później okazało się, że nie nakupowaliśmy aż tak
dużo… Może tylko dlatego, że nagle zrobił się wieczór i poczuliśmy się
zmęczeni? Mnie najbardziej zajęły przyprawy i odpowiednie składniki do
komponowania herbat, Aeiran jak zwykle interesował się mistycznymi
symbolami, a Vanny dorwała się do fajek wodnych i później przez pewien
czas chodziła zakręcona (a ja i tak uważam, że róż nic nie przebije!).
Oczywiście bez zakupienia kilku mozaikowych obrazków i tkanin, do
odesłania których do domu trzeba było wynająć tragarza, się nie obyło,
ale i tak targ oferował dużo, dużo więcej…
Odpoczynku Yasmin radziła szukać na Baqifarze, rozległym placu, gdzie co
wieczór rozkładano kawiarnie i jadłodajnie. Usiedliśmy więc przy kawie
niemal równie smacznej, jak aromatycznej, a do tego stawiającej na nogi
nawet tak przesiąknięte teiną stworzenia jak ja. A wkrótce okazało się,
że na Baquifarę można przyjść nie tylko po to, by się pożywić. Z czasem
zaczęli gromadzić się tam kuglarze i muzykanci; jedni połykali ogień,
inni grali na rozmaitych instrumentach, czemu nierzadko towarzyszył
taniec węży, jeszcze inni zaś opowiadali stare historie, a w ich
opowieściach było sporo poezji.
Czas płynął tak prędko i miło, że do snu ułożyliśmy się w okolicach drugiej w nocy.
A dziś rano w Domu Faraj zjawił się niespodziewany gość.
Siedziałam z Yasmin w jej salonie i popijałyśmy herbatkę, zastanawiając
się, kiedy te dwa śpiochy się do nas przywloką; jak zwykle obudziłam się
najwcześniej i trochę tego żałowałam. W pewnej chwili weszła nieco
skonsternowana służąca, prowadząc książęcego wezyra, który rozglądał się
wkoło z uwagą, jak jakiś komornik, a nie gość. Z początku go nie
poznałam, zamienił bowiem skrzące i ciężkie od ozdób szaty na proste i
szare; w dodatku przyszedł zupełnie sam, choć na jego stanowisku to
pewnie nie wypadało. Wyraźnie nie czuł się z tym najlepiej.
- Czcigodna pani Al-Ued – wymówił moje nazwisko z nieznacznie zmienionym
akcentem i usiadł. Na Yasmin w ogóle nie zwrócił uwagi. – Twój widok o
poranku jest światłem dla mych oczu, a twoja obecność koi wszelkie
niepokoje.
- Czyżby coś cię trapiło, dostojny Latifie? – uśmiechnęłam się krzywo. –
Jeśli tak, za domem stoi taka świątyńka, w której warto pomedytować
chociaż chwilę.
- Ależ to niepotrzebne – posłał mi skąpy uśmiech, gładząc wypielęgnowaną
bródkę. – Nie dręczą mnie żadne zmartwienia, dopóki koronowane głowy są
w dobrym nastroju… Co przypomina mi, że przyszedłem, by porozmawiać z
twą rodziną.
- Pójdę po nich – szepnęła mi Yasmin, po czym podniosła się i wyszła z pokoju.
Latif nie odzywał się więcej, wodził tylko rozbieganym wzrokiem, jakby
szukając czegoś, do czego mógłby się przyczepić. Ja też nie miałam
specjalnej ochoty na podjęcie konwersacji. Na szczęście Vanny i Aeiran
zdążyli już wstać albo też Yasmin miała wielki talent w robieniu
pobudek, bo po chwili przyszli zaintrygowani.
- Raduję się, zastając was w dobrym zdrowiu – przywitał ich Latif, a
jego głos ociekał miodem. – Mój pan, książę Parvez, przesyła wam
najserdeczniejsze pozdrowienia.
- O, w takim razie nawzajem! – ucieszyła się Vanny, a wezyr spojrzał na nią kątem oka, jakby niepewny, jak ma zareagować.
- Spieszę też zawiadomić, że przysłał mnie do was z poselstwem… – wciąż
na nią zezował, ale mówił do mnie i Aeirana, który w końcu przewrócił
oczami.
- Jeśli chcesz jej coś powiedzieć, zrób to – uciął.
- Skoro to zgodne z waszymi obyczajami… – bąknął Latif, ale kiedy
skłonił się Vanny, uśmiechał się już szeroko. – Mój pan Parvez, młodszy
syn władcy Turalu, pokornie prosi o twą rękę, podróżniczko z niezwykłych
ziem.
- …Skąd wiesz, że z niezwykłych? – wykrztusiła Vanny po długiej chwili
siedzenia z dłonią przy ustach. Powstrzymywała śmiech czy szczękę od
opadnięcia?
- Muszą być niezwykłe, skoro zrodziły tak niezwykły kwiat! – odparł
gładko Latif. – Książę żywi wielką nadzieję, że pewnego dnia pokażesz mu
swą ojczyznę, pani.
- No tak, mówił, że marzy o podróżach – przyznała moja kuzynka – ale czy
do tego potrzebna mu aż żona? Poza tym miał się chyba żenić z tą
księżniczką, która się tak męczyła na przyjęciu.
- Księżniczka Safiya, choć pełna niewątpliwych zalet, jest jeszcze
dzieckiem. Książę chętnie poczekałby na nią kilka lat, jednak to
zaręczyny z przyczyn politycznych, a pragnie uczynić coś z własnego
wyboru. Obawiał się w dodatku, że zostanie ubiegnięty w swych
staraniach…
- To… interesujące. Dopiero co tu przyjechałam i nikt poza nim nie zdążył mi się oświadczyć.
- Ależ to, że Imam Faiz zwrócił na ciebie uwagę, nie jest żadną
tajemnicą na jego dworze – Latif zaśmiał się cicho. – Gdyby jednak cię
poślubił, nic nie wyszłoby z unii naszych królestw, co byłoby bardzo…
niekorzystne.
- Ach, czyli jednak polityka – mruknęła Vanny. – Nie powiem, niby lepiej być pierwszą żoną niż czwartą…
- I stąd ta konspiracja? – wtrąciłam. – To twoje nierzucanie się w oczy?
- Widzieliście sułtana w pogodnym nastroju, wiem jednak, do czego jest
zdolny, gdy wpadnie w gniew. Do tego pogrążony jest we własnych
mrzonkach… Na przykład ogłosił na cały pałac, że schwytał prawdziwego
dżinna. Gdy jednak go poprosić o choćby najmniejszy dowód, gniewa się
srodze i wychodzi. Nie przypuszczam, by była to prawda… Ale może sam
sobie wierzy, co też jest niepokojące.
- Czy to najlepszy sposób na zdobycie przychylności kobiety? – zapytał Aeiran w przestrzeń. – Oczernianie rywala?
Latif oderwał wzrok od Vanny i spojrzał na niego przenikliwie, bez tej przesłodzonej uprzejmości.
- Słuszna uwaga, efendi, nie muszę tego robić – rzekł. – Kiedy książę
oświadczy się oficjalnie, z pewnością inaczej będzie z wami rozmawiał.
Wiedz przedtem jedno: mapy i tak nie dostaniesz.
Powiedziawszy to wstał i wyszedł, nie kłopocząc się czekaniem aż ktoś go
odprowadzi. Jakby na to czekając, weszła ponownie Yasmin, wnosząc tacę
ze śniadaniem.
- Nie miałam ochoty nic mu proponować – przyznała, krzywiąc się. – Nie
po tym, jak się zachowywał w gościnie. Jakby cuchnęło tu zgnilizną.
Zjedliśmy śniadanie w milczeniu, ale Vanny i ja co chwilę posyłałyśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- A przepraszam, o mapie czego była mowa? – rzuciłam niewinnie, przełknąwszy wreszcie ostatni kęs. Witaj mi, tajemnico!
- Przeszłości – odpowiedział Aeiran spokojnie. – Przeszłości, którą zasypała pustynia.
- Przeszłości, do której nie można się dostać portalem?
- Dostać się tam to pół biedy… Gorzej coś znaleźć.
- Popraw mnie, jeśli się pomylę – powiedziała wolno Vanny. – Planowałeś sprzedać mnie sułtanowi za kawałek pergaminu?
- Nie tylko – pokręcił głową. – Była jeszcze mowa o paru wielbłądach.
- I tylko tyle jestem warta?! Mogłeś przynajmniej wytargować jakiś letni domek z ogródkiem albo coś…
- Domków z ogródkiem moglibyśmy mieć na pęczki – stwierdziłam. – W widmowym mieście, pamiętasz? Zasypanym przez pustynię.
- Mówiłem, że cię ze sobą zabiorę – Aeiran uśmiechnął się lekko. –
Sułtanowi wymknęła się wzmianka o mapie, kiedy spacerowałyście po
ogrodzie. Pytałem, czy jest możliwość skopiowania jej. A potem… to on
zaczął wypytywać.
- Zagadał cię! – klasnęłam w ręce. – No to pewnie ten śliski wąż was
podsłuchiwał… Tylko co mają zaginione miasta do spraw państwowych?
Pamiętam, że rozmowa toczyła się o dynastii i polityce…
- To też nie jest tajemnica – wyjaśniła mi Yasmin. – Dobrze pamiętam, że
gdy nasz sułtan był jeszcze księciem, jego starszy brat wyruszył na
pustynię, by odnaleźć pogrzebaną pod piaskiem przeszłość… I już nigdy
stamtąd nie wrócił.
- Bo co, nie wziął mapy ze sobą? – zdziwiła się Vanny.
- Podobno wziął… I w jakiś sposób wróciła do pałacowego skarbca.
- No proszę, historia z dreszczykiem… Ale teraz tym bardziej wolę Parveza. Może on zaproponuje za mnie coś normalnego.
- A w tym mieście-widmie mogą być skarby – zwróciłam jej uwagę.
- Tak, skarby-widma, strzeżone przez więcej widm – przekomarzała się, tłumiąc śmiech. – Chyba jednak wolę coś pewnego.
- A nie przeszkadza ci, że absztyfikant za młody?
- On za-młody, a ja za-jęta – wzruszyła ramionami. – Nikt nie jest doskonały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz