*

- I niech... aż... nienia... dania... - rozbrzmiewało dokoła, a może tylko w mojej głowie, echo niskiego kobiecego głosu. Strzępy słów przebijały się przez trzask iskier i szum, jaki mógłby wydawać cały chór wichrów. Ale nie, te inne dźwięki nie miały znaczenia, liczył się tylko ten głos, powtarzający słowa, które musiałam zrozumieć, które wnikały w głąb mojego umysłu i musiałam je złapać, zrozumieć zanim wpuszczę tam coś niemile widzianego...
Ale nie, wszystkie pogubiłam i nie wiedziałam, czy to z niewyspania, czy to jeszcze sen, którego nie zapamiętam po przebudzeniu.
Ziewnęłam szeroko, po czym ostrożnie podniosłam się na nogi i zrobiłam krok do przodu, by wpaść na niewidzialną ścianę. Zderzenie rozbudziło mnie przynajmiej do tego stopnia, bym uświadomiła sobie, że jestem w jakimś zadymionym pomieszczeniu, a nie w jednym z gościnnych pokoi na Rozdrożu.

Vanny zapraszała nas tak serdecznie, że nawet nie zahaczyliśmy o herbaciarnię. Na miejscu jeszcze serdeczniej powitała nas Andrea, uradowana, że wreszcie da upust swojej gościnności, (Blue urwał się gdzieś zeszłego wieczora, a Rick głównie przesiadywał przy komputerze, więc w domu było dość pusto). Pracowicie przygotowywała dom na przyjazd Noelle z rodziną, chociaż Rick dogadywał, że po ich wizycie pozostaną tylko zgliszcza... Później Blue wrócił w towarzystwie Carnetii, więc przestało już być pusto, ale i tak zostaliśmy zatrzymani na noc, a potem na drugą, bo podobno "coś złowieszczego krążyło w międzysferze". Też coś... Po pierwsze wyczułabym, po drugie jeśli coś takiego mówi Strażnik Rozdroża, można się spodziewać, że chce nas postraszyć; było tam jednak zbyt wygodnie i smakowicie, żeby żegnać się tak prędko. Za to Rick, jak tylko usłyszał złowieszcze przestrogi Blue, zaczął nam puszczać tandetne horrory, jeden za drugim, i to pewnie z tego powodu miałam potem jakieś idiotyczne koszmary, bo do listopada jednak trochę czasu zostało.
W idiotycznych koszmarach między innymi wędrowałam przez astral. A potem nastąpiła pobudka przedstawiona powyżej. Dziękuję bardzo i proszę o następny schemat przygód, ileż można?...

- Nie znowu!!! - warknęłam (wbrew pozorom warczenie czasem mi wychodzi), uderzając pięścią w niewidzialną przeszkodę. Uderzyłabym mieczem, ale... Zaraz. Osłona była głównie fizyczna, z międzysferą wciąż miałam więź i mogłam do niej sięgnąć. Co też uczyniłam, zamiast się teleportować, ofiara losu. I gdy tylko dobyłam Grievance, ktoś za zasłoną dymu okazał się na tyle przytomny, by mi tę więź stłumić. Nie odciąć, dzięki bogom, więc przynamniej nie czułam się ślepa, głucha i sparaliżowana duchowo, ale jednak...
- Uspokój się, istoto z otchłani - odezwał się ten sam głos, tym razem ciszej, ale wciąż stanowczo. - Podjęliśmy pewne środki ostrożności przy rytuale, ale nie takie, które mogłyby ci zagrażać.
- Bo akurat bezpieczeństwo przywołanego biesa to nasza najważniejsza troska - dodał z przekąsem inny żeński głos, wyższy i melodyjny. - Dorzućmy jeszcze miękki fotelik i ciepłą posokę w filiżance, co?
- Wolałabym herbatę - zaprotestowałam odruchowo, co spotkało się z prychnięciem niedowierzania. Dym zaczął z wolna opadać, mogłam więc rozejrzeć się wkoło - znajdowałam się w jaskini, będącej raczej dziełem człowieka niż natury. Wszędzie płonęły świece, a pod ścianami stały trzy dość abstrakcyjne posągi. Środkowy trzymał w czymś, co mogło być rękami, matowe zwierciadło, zaś o dwa pozostałe opierali się jacyś ludzie... No, nie do końca ludzie. Kobieta, która prychnęła, okazała się elfką o elegancko utrefionych jasnych włosach; nosiła równie elegancką i dopasowaną suknię, ozdobioną mistycznymi znakami, które aż krzyczały o profesji właścicielki. Mężczyzna stojący na prawo od niej również był blondynem, choć o parę tonów jaśniejszym. Miał na sobie prosty podróżny strój i przyglądał mi się z zaciekawieniem.
Aha, i żeby nie było wątpliwości: stałam w kręgu świec, na wyrysowanym kredą pentagramie. Klasycznie.
- W dodatku wykonałaś straszną fuszerkę, Nemhathir - przemówiła znowu elfka, a jej głos zdawał się młodszy od twarzy. - Zamiast godnego przeciwnika dla Boudeina trafił ci się jakiś sukkub.
- Zdziwiłabyś się, Disandriel, jak udział kogoś takiego w wojnie może przesądzić o jej wyniku - roześmiał się jej towarzysz, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że pojawiłam się tam w koronkowej bordowej haleczce, pożyczonej na noc od Vanny ("Mnie i tak gust się już zmienił").
- Twój miecz nie robi na nas wrażenia, istoto z otchłani - usłyszałam pierwszy głos i prędko odwróciłam się w tamtą stronę. - Podaj mi swoje imię, jeśli chcesz opuścić krąg.
- Miya - rzuciłam bez namysłu, a wtedy stojąca przede mną złoto-biała postać wykonała kilka ruchów dużym i ciężką lagą, a niewidzialna osłona zaczęła się coraz bardziej zbliżać. Po chwili poczułam jej dotyk, by następnie uświadomić sobie, że ułożyła się na mnie jak druga skóra.
- Dzięki mojemu geas jesteś chroniona przed tym światem, a on przed tobą - wyjaśniła białoskóra kobieta, której ogoloną głowę pokrywały czarne faliste linie. Złocisty strój niewiele zasłaniał, ale laga dodawała prezencji (a może grożnego wrażenia). - Od teraz jesteś na rozkazy tych dwojga bohaterów. Wkrótce powiedziesz ich do walki z najeźdźcą, który pustoszy nasze ziemie.
Powiedziawszy to wymaszerowała z jaskini, zanim zdążyłam zapytać, czym miałby mi zagrażać ten świat.
- Ostrożnie, nie chcemy mieć tu pożaru - jeden z rzeczonych bohaterów przytrzymał mnie, kiedy próbowałam pobiec za nią, a w rezultacie zatoczyłam się, przerwacając kilka świeczek. To jednak nie była druga skóra, tylko jakiś idiotyczny kostium!
- Tracisz czas, rozmawiając z tym demonem - stwierdziła wyniośle elfka. - Zwłaszcza, że może próbować na tobie swoich sztuczek.
- Daj spokój... wygląda na zdezorientowaną, a ja nigdy nie zapomnę, jak się czułem po pierwszej rozmowie z Nem. - Jasnowłosy posłał mi uśmiech pełen otuchy, który zapewne załamałby białoskórą. - Skoro już się przedstawiłaś, nie możemy być gorzej wychowani. Nazywam się Cuan, a to Disandriel... - Elfka łypnęła na niego groźnie. - P a n i Disandriel. I też zdaję sobie sprawę, że z żadnej strony nie wyglądamy na bohaterów.
- Mów za siebie z łaski swojej.
- Mówię za nas oboje, bo pamiętam również twoje nastawienie do przepowiedni. Czy może od tamtego czasu się zmieniło?
- Nic się nie zmieniło. Nadal uważam, że to stek bzdur, ale nie neguje to mojego bohaterskiego potencjału. Skąd wiesz, że takiego nie mam?
- Elfy potrafią nawet same sobie przeczyć z wdziękiem - westchnął Cuan, ale uśmiechał się przy tym, a jego spokój zaczął mi się udzielać. W porządku, nie ma się czym martwić, to nie kolejna zmiana rzeczywistości, tylko jakaś przypadkowa opowieść. Zniknęłam nocą z jednego z najbezpieczniejszych miejsc w światach. Jak dobrze pójdzie, zmartwią się i zaczną mnie szukać. I może przy okazji rozpirzą tę jaskinię w drobny mak?
- Cokolwiek knujesz, natychmiast przestań - rozkazała stanowczo Disandriel, rozpraszając moje myśli. Musiałam się chyba jakoś dziwnie uśmiechać.
- Jak sobie życzysz, pani - posłałam jej najniewinniejsze spojrzenie, do jakiego byłam zdolna: - Czy mogłabym się przebrać? Skoro już mam iść na wojnę, to niestety nie jest odpowiedni strój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz