Zadziwiające, ile można zdziałać z czyimś wizerunkiem, gdy eskorta
już czeka u drzwi i trzeba się naprawdę spieszyć… I gdy ma się do
dyspozycji dużą, przepełnioną po brzegi garderobę oraz cały tłum
rozentuzjazmowanych służek. Wątpiłam, by pani Yasmin zdążyła wykorzystać
te wszystkie odświętne stroje – a pomyśleć, ile jeszcze było
codziennych! – przez całe swoje życie, ale, jak uświadomiła mnie jedna z
dziewcząt, nie tylko ona w tym domu musiała się od czasu do czasu
ładnie ubrać. Inna rzecz, że w zasadzie nie wypatrzyłam tam żadnego
nieładnego ubrania.
- A obstawiałam, że zrobią ze mnie jakąś hurysę – Vanny przyglądała się
swojej długiej, powiewnej szacie, utrzymanej w bladoróżowej tonacji i
haftowanej srebrną nicią. Wyglądała… elegancko i dostojnie, a gdy ze
śmiechem zakołysała biodrami, materiał układał się jak druga skóra,
podkreślając jej wdzięk.
- Wystarczyłyby twoje włosy, żebyś się stała obiektem pragnień
okolicznych kawalerów – zachichotałam. – Albo i nie kawalerów. Takich,
których stać na więcej żon, też.
- Toś mnie pocieszyła – prychnęła. – Odkąd jestem w tym ciele, zdarza mi
się to na okrągło. A co będzie, kiedy wrócę do własnego? Przyzwyczaiłam
się! – wykrzyknęła z przesadnie nieszczęśliwą miną.
- Przefarbujesz włosy i wrócisz tu – skwitowałam, przeglądając się w
wielkim lustrze. Jeśli Vanny była księżniczką jutrzenki, ja mogłam
wystąpić w roli księżniczki nocy – z takimi samymi srebrzystymi haftami
na ciemnofioletowym tle mogłabym stopić się w jedno z gwiaździstym
niebem. I odebrało mi mowę, gdy służki Yasmin prowadziły nas do wyjścia i
zobaczyłam Aeirana w odświętnym stroju pasującym do mojego. Wyglądał
naprawdę… I sądząc po wyrazie jego oczu, ja też wyglądałam naprawdę.
- Ale córka króla duchów powstrzymała księcia przed padnięciem na kolana
i podała mu dłoń do ucałowania zamiast szaty – zaintonowałam z nagłym
natchnieniem. – I powiodła go do swych komnat, by uroczyście ślubować mu
miłość i wierność…
- Sama to ułożyłaś?
- Nie ma tak dobrze – odpowiedziałam już normalnym głosem. – Ale po to tu jestem, żeby kiedyś ułożyć.
- W takim razie uważaj, bo mógłbym wziąć to na serio.
- O, porozmawiajcie tak sobie jeszcze – wyszczerzona od ucha do ucha
Vanny dała mi kuksańca. – Ja sobie sama pójdę do sułtana i zagarnę cały
splendor.
- Skoro próbujesz być bajarką w zastępstwie N’Didi, może opowiesz nam
później, jak was przyjęto – Yasmin pojawiła się przy nas niemal
bezszelestnie, uśmiechając się figlarnie. Była niemal równie
podekscytowana jak jej służki i tak samo świetnie się bawiła przy
ubieraniu nas. – Sułtan nie podejmuje cudzoziemców tylko dlatego, że są
cudzoziemcami, jest zbyt rozmiłowany we własnym kraju. Dokonaliście
czegoś niezwykłego w drodze?
- Pomogły jakiemuś księciu – Aeiran wzruszył ramionami.
- Doprawdy umiesz wywołać ciekawość – pani domu rzuciła mu spojrzenie
pełne wyrzutu. – Koniecznie musicie opowiedzieć mi o waszych przygodach.
Wczoraj nie chciałam was już męczyć, ale dziś z pewnością nie daruję.
Pałac sułtański stał dość daleko, więc prawie spodziewałam się
jakiejś lektyki, ale okazało się, że bez trzęsiawki się obejdzie. Jego
wysokość wydawał małe przyjęcie w ogrodzie Amiry, kimkolwiek była, więc
droga trwała może dziesięć minut piechotą. Pewnie nawet zajęłaby mi
mniej czasu, gdybym nie musiała dostosować tempa do dostojnie kroczącej
eskorty. Na co dzień chodzę doprawdy szybciej, zwłaszcza w takim upale
(żeby prędzej dojść do cienia), na szczęście moja ciemna szata
skutecznie łapała słoneczne promienie.
Owszem, widzieliśmy wczoraj cztery spiczasto zakończone minarety, ale
sądziłam, że strzegą jakiejś świątyni, a nie ogrodu. Naprawdę, naprawdę
dużego ogrodu, położonego na planie prostokąta (nawet ktoś tak
upośledzony w widzeniu przestrzennym jak ja mógł zauważyć, że jest
dłuższy niż szerszy) i przedzielonego na części kanałami wodnymi i
ścieżkami. Ha, z takiego opisu można by wywnioskować, że w tych
sztywnych ramach znajduje się bardzo uporządkowane wnętrze, ale nie było
tak źle! Zasadzono tam tak bujną i różnorodną roślinność, postawiono
wymyślne fontanny i kolumny, które z pewnością wyrzeźbił jakiś przybysz z
zagranicy… Zaskakujące ze strony władcy zakochanego we własnym kraju.
Ale ten szum wody, śpiew ptaków, oszałamiający zapach kwiatów… Mogłabym
tu zostać przynajmniej na tydzień.
A przynajmniej mogłam, dopóki nie zauważyłam przemykającej między
kolumnami kobiety w czarnym welonie, która rzuciła w naszą stronę jedno
spojrzenie – przelotne, ale mrożące…
W najmniej zagęszczonym przez roślinność miejscu rozpostarto czerwony
baldachim, pod którym na poduszkach rozparli się gospodarz i goście.
- Patrz, znajome twarze – szepnęła ucieszona Vanny. I rzeczywiście,
jednym z gości był nasz mały książę, który z wyraźnym znudzeniem słuchał
jakiegoś – pewnie strofującego – wywodu swojego wezyra. Zamaskowany
ochroniarz siedział w pewnym oddaleniu i milcząc spoglądał na kwiaty.
Wreszcie książę uciął płynący ku niemu potok słów z dumną miną, co
spotkało się z przyklaśnięciem i szczerym śmiechem ze strony dostojnego
pana w najbardziej ozdobnych szatach. Musiał to być sułtan Imam Faiz
(którego miano, tak podobne do imienia Aeiranowego przewodnika,
wzbudziło w nas cichą wesołość); otaczały go trzy niezwykle efektowne
damy oraz, co dziwniejsze, dziewczynka może siedmioletnia, cała
zaplątana w długą i ostentacyjnie błękitną suknię. Dalej usadowiło się
jeszcze kilku mężczyzn, pewnie sułtańskich dostojników, a z tyłu stał
rządek służących, wyprostowanych jak struny i gotowych na każde
skinienie. W pobliżu dziewczyna o uduchowionym wyrazie twarzy grała na
harfie nastrojową melodię.
Trudno było nie zauważyć naszego przybycia i to książę pierwszy na nie zareagował.
- Są tu! Naprawdę są! – ucieszył się, jakby było to wielkim zaskoczeniem. Czy koronowanym głowom się odmawia?
Przywitaliśmy się z ukłonem na tyle głębokim, by okazać szacunek, choć
wezyr Latif skrzywił się z pogardą, nie dbając, czy ktoś to zauważy.
Ochroniarz zauważył i uśmiechnął się niewesoło.
- Nasz szlachetny gość, książę Parvez, nalegał, by was tu zaprosić –
sułtan łaskawie skinął dłonią, wskazując nam wolne poduszki. Był całkiem
przystojnym mężczyzną około czterdziestki, o orlim nosie i starannie
przystrzyżonej brodzie. – Jako że to przyjęcie na jego cześć, nie sposób
było odmówić, poza tym opowieść o tak dzielnych niewiastach rozbudziła
moją ciekawość.
- W przeciwnym razie sam bym do was przyjechał – dodał Parvez z
promiennym chłopięcym uśmiechem. – Chodzą słuchy, że mam otrzymać w
darze pięknego konia.
- Prawie żałuję, że nie przybyłam tu na własnym – Vanny mrugnęła do niego jak do dobrego znajomego. – Moglibyśmy się pościgać.
Chłopiec odwzajemnił mrugnięcie, a dziewczynka w błękitach przestała podwijać rękawy i zapatrzyła się na nas z zaciekawieniem.
- Ryzykowny to pomysł, nauczyć małżonkę jak władać bronią – mówił
tymczasem sułtan z porozumiewawczym spojrzeniem. – Gdyby moje żony
przejawiały takie zainteresowania, pałac prędko stałby się polem bitwy.
- Ona umiała już wcześniej – odpowiedział spokojnie Aeiran, absolutny
ekspert od wieszania broni na ścianie. – Być może ryzykowałem od samego
początku.
- Pewnie więc odebrała wykształcenie tam, gdzie jej piękna krewniaczka? –
teraz władca uśmiechnął się do Vanny; w ogóle wydawał się skłonnym do
uśmiechu, przyjaznym człowiekiem. – Po minie mojej małej Safiyi widzę,
że najpóźniej jutro poprosi o możliwość pójścia w wasze ślady. Wszystkie
pięć mych córek lśni niczym perły, ale ona jest z pewnością
przeznaczona do niezwykłych rzeczy.
Jedna z jego żon, przypuszczalnie matka dziewczynki, spuściła głowę z
dziwnym zmieszaniem i przyciągnęła małą do siebie, by poprawić jej
suknię.
- Podobno nocujecie w Domu Faraj – odezwała się inna, przyglądając się
naszym strojom. – Różne rzeczy można mówić o jego właścicielce, ale
nawet będąc w podeszłym wieku jest wzorem do naśladowania, jeśli idzie o
ubiór.
- Nie da się ukryć, garderobę ma pojemną – przytaknęła Vanny.
- A to dopiero! Nastawiałem się na słuchanie o bohaterskich czynach, a
tymczasem słyszę szczebioty na temat fatałaszków! – sułtan klasnął w
dłonie z udawanym oburzeniem. – Trzeba było jednak wydać przyjęcie w
pałacu; niewiasty poszłyby do swoich komnat i byłby spokój.
- Tak mówisz teraz, mężu, a podczas odwiedzin w Domu Faraj traktowałeś Yasmin jak boskiego anioła – wytknęła mu żona.
- To co innego – uciął. – Gdyby mój ojciec, niech mu Bóg Jedyny
błogosławi, zdążył ją odkupić, byłaby pewnie piastunką mej nieszczęsnej
siostry. Ojciec chciał podarować ją mojej matce, która uwielbiała
wszystko, co zagraniczne. Ten ogród – dodał tonem wyjaśnienia – właśnie
ona ufundowała.
Po uprzejmościach przyszła kolej na jedzenie, które słudzy przynieśli
na złotych półmiskach; nie wiem, skąd je wzięli, ale było zdumiewająco
świeże. Do tego różnorodne – nie zamierzałam się objadać, ale
spróbowałam daktyli nadziewanych migdałami, smażonych owoców i
oczywiście cudownie orzeźwiającego sorbetu. Zestaw stosowny raczej na
podwieczorek, ale nie szkodzi. Później trwała długa pogawędka –
oczywiście zaczęła się od naszej akcji na pustyni, co zainspirowało
sułtana i jego świtę do wspominania wojny, w której brał udział jeszcze
jako młodzik. Nalegali też, żeby Naad opowiedział o jakimś zwycięstwie,
którym się wsławił; jednak ochroniarz księcia kategorycznie odmówił.
Wreszcie panowie przeszli na sprawy państwowe – to znaczy, głównie Latif
wypytywał, a sułtańscy wezyrowie odpowiadali – a panie zajęły się
zabawą z Safiyą, którą dopadła nuda, gdy ciekawa część przyjęcia się
skończyła.
A Parvez wymknął się Naadowi, złapał mnie i Vanny za ręce i nie chcąc
słuchać sprzeciwów zaprosił na spacer. Żadne sprzeciwy zresztą nie
padły.
- …Wcale nikt mnie nie pytał o zdanie! – książę najwyraźniej obrał nas
za swoje powierniczki. – Muszę znosić to gadanie o polityce, bo może sam
kiedyś się nią zajmę, choć nie jestem następcą tronu. Ale wszyscy wkoło
chcą mnie zaręczyć z tym… z tym dzieckiem! – ostatnie słowo niemal
wypluł. – Co ja z nią pocznę?
- Poczekaj parę lat, książę – uśmiechnęłam się, wodząc wzrokiem wkoło. – Na moje oko wyrośnie na piękną pannę.
- I interesującą w pożyciu – zachichotała Vanny. – Może nawet do tego czasu nauczy się fechtunku.
- Ale ja pragnę przemierzać obce ziemie i dokonywać wielkich czynów –
pożalił się Parvez. – Wcale nie chcę się żenić. Wolę brać przykład z
Naada.
Obejrzał się za siebie, a my poszłyśmy w jego ślady – ochroniarz snuł
się za nami jak cień, a gdy usłyszał, że o nim mowa, skrzywił się.
- Małżeństwo z księżniczką Safiyą doprowadzi do połączenia Dui i Turalu –
powiedział tak, jak powtarza się wyuczoną lekcję. – To dla nas
nadzwyczajna okazja. Imama Faiza prędzej rozsadzi niecierpliwość niż
doczeka się syna, a ty, chłopcze, jesteś najlepszym kandydatem na
zięcia.
- Gdybym chciał rządzić państwem, wybrałbym Ued – prychnął książę, a
Naad wzdrygnął się nieznacznie; pamiętałam, że podobnie zareagował, gdy
się przedstawiałam. Nie chcę wiedzieć?
- Mówiłaś, że jeździsz konno – Parvez przeszedł na lżejszy temat. – Opowiesz mi o swoim wierzchowcu?
Na to Vanny zaczęła opowiadać mu o krainie Orienre, gdzie żyją
najpiękniejsze i najbardziej rącze konie, które same wybierają sobie
jeźdźców. Widziałam, jak chłopcu świeciły się oczy – co by było, gdyby
zapragnął się tam udać?
- Odkąd tu przyszliśmy, prawie się nie odzywasz – tym razem kuzynka
zwróciła się do mnie. – Nawet jak na ciebie to dziwne. Nic, tylko się
rozglądasz.
- Prześladuje mnie widok kobiety w czarnym welonie – przyznałam. –
Mignęła mi przy wejściu, ale nie była od sułtana. Nie widziałaś jej?
- Chyba nie, ale powiedz coś więcej – ponagliła Vanny. – Czemu się tak przejmujesz? Za ładna? Nieziemska? Creepy-freaky?
- Piękna. Ale miała takie przeszywające spojrzenie – zamyśliłam się. – I duży srebrny wisior.
- Taki? – ruchem głowy wskazała na prawo. – Bo jeśli tak, to właśnie przeniknęła przez kwiaty jak duch.
Prędko obejrzałam się w tamtą stronę. Nieznajoma kobieta uśmiechnęła się
do nas krzywo i skręciła w kierunku kolumny, za którą stał sułtan
pogrążony w rozmowie z Aeiranem. Nie widzieli jej, ale nie ręczę za
Parveza i Naada, którzy szli za nami; żaden jednak nie dał nic po sobie
poznać. Kobieta rzuciła nam jeszcze jedno spojrzenie i wniknęła w
kolumnę, rzeczywiście jak duch.
- Teraz to jej nie daruję – powiedziałam na wdechu.
- Bo co, nie wolno jej tu sobie chodzić? – wzruszyła ramionami moja
kuzynka. – Może to duch założycielki ogrodu też chciał się przyjrzeć
cudzoziemcom.
Tymczasem panowie zdążyli nas zauważyć.
- Ach! Najpiękniejsze kwiaty w tym ogrodzie! – sułtan ukłonił mi się
zamaszyście, a Vanny ucałował dłoń, jakby zobaczył nas po raz pierwszy. –
Książę Parvezie, jak dobrze, że jesteś. Najwyższy czas, byś ujrzał,
jaki podarunek ci przygotowałem.
Powiódł nas z powrotem do baldachimu i zwołał resztę gości, którzy też
zdążyli rozejść się po ogrodzie. Wtedy do harfistki dołączył flecista, a
przez bramę wejściową wszedł jeden ze służących, prowadząc prowadząc
wyczekiwanego przez księcia konia. Widziałam, jak Parvez rozpromienia
się na widok karej kobyłki z wymyślnie zdobionym siodłem i ogłowiem,
kroczącej po ścieżce jak prawdziwy paradny rumak. I pękającej z dumy.
- O bezczelna! – wykrztusiłam, kiedy przedefilowała obok i wyszczerzyła zęby na mój widok.
- No! – poparła mnie kuzyneczka, tłumiąc śmiech.
- Ta oto klacz spadła nam prosto z nieba, czcigodny książę – oznajmił
uroczyście sułtan zachwyconemu Parvezowi, a ja nie wątpiłam, że
rzeczywiście to zrobiła. – Być może przybyła z niebiańskich łąk albo
uciekła ze stadnin władcy duchów. Tym bardziej uznałem, że jest to
doskonały dla ciebie prezent.
- Z niebiańskich łąk – pokiwał głową Latif, sceptycznie unosząc brwi. – A nie narowista aby? Nie gryzie?
Usłyszawszy to Pokrzywa prychnęła ze wzgardą i kłapnęła na niego zębami, aż odskoczył.
- No proszę, jaka rozumna – roześmiał się Parvez, po czym podszedł
bliżej, aby ją pogłaskać. Nie miała nic przeciwko, zdrajczyni. – I do
tego piękna. Założę się, że również rącza!
- Tym razem nie czuję się na tyle pewnie, by przyjąć zakład – mruknął Naad, do którego najwyraźniej były skierowane te słowa.
- A gdy skończy się przyjęcie – dodał na koniec sułtan – zobaczysz,
książę, jakie jeszcze inne dary spadły nam z nieba. Być może gdy wrócimy
do pałacu, zechcesz wybrać jeszcze coś spośród nich.
Oj, dla mnie nie była to optymistyczna wizja…
- O czym tak rozmawiałeś z tym sułtanem? – chciała wiedzieć Vanny, gdy już wracaliśmy do Domu Faraj.
- Nie było to nic, o czym nie mógłby porozmawiać z tobą – odpowiedział
Aeiran z nieprzeniknioną miną. – Głównie o ciebie wypytywał.
- Taak? Czekaj, to znaczy, o co dokładnie pytał?
- Z jakiej rodziny pochodzisz, jakie klejnoty lubisz najbardziej, jaki kolor mają twoje włosy pod obecnym… Czy lubisz dzieci.
- I, i, i… Poinformowałeś go?
- W szczegóły się nie wdawałem…
- To chyba faktycznie mógł pogadać ze mną osobiście. Nie uciekłabym.
- …I chyba jeszcze bardziej go to zaintrygowało.
To zamknęło Vanny usta i przez dalszą drogę rozmyślała o przyczynach i
ewentualnych skutkach. A ja rozmyślałam o tym, jak odzyskać swojego
konia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz