3 X

Zadziwiające, ile można zdziałać z czyimś wizerunkiem, gdy eskorta już czeka u drzwi i trzeba się naprawdę spieszyć… I gdy ma się do dyspozycji dużą, przepełnioną po brzegi garderobę oraz cały tłum rozentuzjazmowanych służek. Wątpiłam, by pani Yasmin zdążyła wykorzystać te wszystkie odświętne stroje – a pomyśleć, ile jeszcze było codziennych! – przez całe swoje życie, ale, jak uświadomiła mnie jedna z dziewcząt, nie tylko ona w tym domu musiała się od czasu do czasu ładnie ubrać. Inna rzecz, że w zasadzie nie wypatrzyłam tam żadnego nieładnego ubrania.
- A obstawiałam, że zrobią ze mnie jakąś hurysę – Vanny przyglądała się swojej długiej, powiewnej szacie, utrzymanej w bladoróżowej tonacji i haftowanej srebrną nicią. Wyglądała… elegancko i dostojnie, a gdy ze śmiechem zakołysała biodrami, materiał układał się jak druga skóra, podkreślając jej wdzięk.
- Wystarczyłyby twoje włosy, żebyś się stała obiektem pragnień okolicznych kawalerów – zachichotałam. – Albo i nie kawalerów. Takich, których stać na więcej żon, też.
- Toś mnie pocieszyła – prychnęła. – Odkąd jestem w tym ciele, zdarza mi się to na okrągło. A co będzie, kiedy wrócę do własnego? Przyzwyczaiłam się! – wykrzyknęła z przesadnie nieszczęśliwą miną.
- Przefarbujesz włosy i wrócisz tu – skwitowałam, przeglądając się w wielkim lustrze. Jeśli Vanny była księżniczką jutrzenki, ja mogłam wystąpić w roli księżniczki nocy – z takimi samymi srebrzystymi haftami na ciemnofioletowym tle mogłabym stopić się w jedno z gwiaździstym niebem. I odebrało mi mowę, gdy służki Yasmin prowadziły nas do wyjścia i zobaczyłam Aeirana w odświętnym stroju pasującym do mojego. Wyglądał naprawdę… I sądząc po wyrazie jego oczu, ja też wyglądałam naprawdę.
- Ale córka króla duchów powstrzymała księcia przed padnięciem na kolana i podała mu dłoń do ucałowania zamiast szaty – zaintonowałam z nagłym natchnieniem. – I powiodła go do swych komnat, by uroczyście ślubować mu miłość i wierność…
- Sama to ułożyłaś?
- Nie ma tak dobrze – odpowiedziałam już normalnym głosem. – Ale po to tu jestem, żeby kiedyś ułożyć.
- W takim razie uważaj, bo mógłbym wziąć to na serio.
- O, porozmawiajcie tak sobie jeszcze – wyszczerzona od ucha do ucha Vanny dała mi kuksańca. – Ja sobie sama pójdę do sułtana i zagarnę cały splendor.
- Skoro próbujesz być bajarką w zastępstwie N’Didi, może opowiesz nam później, jak was przyjęto – Yasmin pojawiła się przy nas niemal bezszelestnie, uśmiechając się figlarnie. Była niemal równie podekscytowana jak jej służki i tak samo świetnie się bawiła przy ubieraniu nas. – Sułtan nie podejmuje cudzoziemców tylko dlatego, że są cudzoziemcami, jest zbyt rozmiłowany we własnym kraju. Dokonaliście czegoś niezwykłego w drodze?
- Pomogły jakiemuś księciu – Aeiran wzruszył ramionami.
- Doprawdy umiesz wywołać ciekawość – pani domu rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu. – Koniecznie musicie opowiedzieć mi o waszych przygodach. Wczoraj nie chciałam was już męczyć, ale dziś z pewnością nie daruję.

Pałac sułtański stał dość daleko, więc prawie spodziewałam się jakiejś lektyki, ale okazało się, że bez trzęsiawki się obejdzie. Jego wysokość wydawał małe przyjęcie w ogrodzie Amiry, kimkolwiek była, więc droga trwała może dziesięć minut piechotą. Pewnie nawet zajęłaby mi mniej czasu, gdybym nie musiała dostosować tempa do dostojnie kroczącej eskorty. Na co dzień chodzę doprawdy szybciej, zwłaszcza w takim upale (żeby prędzej dojść do cienia), na szczęście moja ciemna szata skutecznie łapała słoneczne promienie.
Owszem, widzieliśmy wczoraj cztery spiczasto zakończone minarety, ale sądziłam, że strzegą jakiejś świątyni, a nie ogrodu. Naprawdę, naprawdę dużego ogrodu, położonego na planie prostokąta (nawet ktoś tak upośledzony w widzeniu przestrzennym jak ja mógł zauważyć, że jest dłuższy niż szerszy) i przedzielonego na części kanałami wodnymi i ścieżkami. Ha, z takiego opisu można by wywnioskować, że w tych sztywnych ramach znajduje się bardzo uporządkowane wnętrze, ale nie było tak źle! Zasadzono tam tak bujną i różnorodną roślinność, postawiono wymyślne fontanny i kolumny, które z pewnością wyrzeźbił jakiś przybysz z zagranicy… Zaskakujące ze strony władcy zakochanego we własnym kraju. Ale ten szum wody, śpiew ptaków, oszałamiający zapach kwiatów… Mogłabym tu zostać przynajmniej na tydzień.
A przynajmniej mogłam, dopóki nie zauważyłam przemykającej między kolumnami kobiety w czarnym welonie, która rzuciła w naszą stronę jedno spojrzenie – przelotne, ale mrożące…
W najmniej zagęszczonym przez roślinność miejscu rozpostarto czerwony baldachim, pod którym na poduszkach rozparli się gospodarz i goście.
- Patrz, znajome twarze – szepnęła ucieszona Vanny. I rzeczywiście, jednym z gości był nasz mały książę, który z wyraźnym znudzeniem słuchał jakiegoś – pewnie strofującego – wywodu swojego wezyra. Zamaskowany ochroniarz siedział w pewnym oddaleniu i milcząc spoglądał na kwiaty. Wreszcie książę uciął płynący ku niemu potok słów z dumną miną, co spotkało się z przyklaśnięciem i szczerym śmiechem ze strony dostojnego pana w najbardziej ozdobnych szatach. Musiał to być sułtan Imam Faiz (którego miano, tak podobne do imienia Aeiranowego przewodnika, wzbudziło w nas cichą wesołość); otaczały go trzy niezwykle efektowne damy oraz, co dziwniejsze, dziewczynka może siedmioletnia, cała zaplątana w długą i ostentacyjnie błękitną suknię. Dalej usadowiło się jeszcze kilku mężczyzn, pewnie sułtańskich dostojników, a z tyłu stał rządek służących, wyprostowanych jak struny i gotowych na każde skinienie. W pobliżu dziewczyna o uduchowionym wyrazie twarzy grała na harfie nastrojową melodię.
Trudno było nie zauważyć naszego przybycia i to książę pierwszy na nie zareagował.
- Są tu! Naprawdę są! – ucieszył się, jakby było to wielkim zaskoczeniem. Czy koronowanym głowom się odmawia?
Przywitaliśmy się z ukłonem na tyle głębokim, by okazać szacunek, choć wezyr Latif skrzywił się z pogardą, nie dbając, czy ktoś to zauważy. Ochroniarz zauważył i uśmiechnął się niewesoło.
- Nasz szlachetny gość, książę Parvez, nalegał, by was tu zaprosić – sułtan łaskawie skinął dłonią, wskazując nam wolne poduszki. Był całkiem przystojnym mężczyzną około czterdziestki, o orlim nosie i starannie przystrzyżonej brodzie. – Jako że to przyjęcie na jego cześć, nie sposób było odmówić, poza tym opowieść o tak dzielnych niewiastach rozbudziła moją ciekawość.
- W przeciwnym razie sam bym do was przyjechał – dodał Parvez z promiennym chłopięcym uśmiechem. – Chodzą słuchy, że mam otrzymać w darze pięknego konia.
- Prawie żałuję, że nie przybyłam tu na własnym – Vanny mrugnęła do niego jak do dobrego znajomego. – Moglibyśmy się pościgać.
Chłopiec odwzajemnił mrugnięcie, a dziewczynka w błękitach przestała podwijać rękawy i zapatrzyła się na nas z zaciekawieniem.
- Ryzykowny to pomysł, nauczyć małżonkę jak władać bronią – mówił tymczasem sułtan z porozumiewawczym spojrzeniem. – Gdyby moje żony przejawiały takie zainteresowania, pałac prędko stałby się polem bitwy.
- Ona umiała już wcześniej – odpowiedział spokojnie Aeiran, absolutny ekspert od wieszania broni na ścianie. – Być może ryzykowałem od samego początku.
- Pewnie więc odebrała wykształcenie tam, gdzie jej piękna krewniaczka? – teraz władca uśmiechnął się do Vanny; w ogóle wydawał się skłonnym do uśmiechu, przyjaznym człowiekiem. – Po minie mojej małej Safiyi widzę, że najpóźniej jutro poprosi o możliwość pójścia w wasze ślady. Wszystkie pięć mych córek lśni niczym perły, ale ona jest z pewnością przeznaczona do niezwykłych rzeczy.
Jedna z jego żon, przypuszczalnie matka dziewczynki, spuściła głowę z dziwnym zmieszaniem i przyciągnęła małą do siebie, by poprawić jej suknię.
- Podobno nocujecie w Domu Faraj – odezwała się inna, przyglądając się naszym strojom. – Różne rzeczy można mówić o jego właścicielce, ale nawet będąc w podeszłym wieku jest wzorem do naśladowania, jeśli idzie o ubiór.
- Nie da się ukryć, garderobę ma pojemną – przytaknęła Vanny.
- A to dopiero! Nastawiałem się na słuchanie o bohaterskich czynach, a tymczasem słyszę szczebioty na temat fatałaszków! – sułtan klasnął w dłonie z udawanym oburzeniem. – Trzeba było jednak wydać przyjęcie w pałacu; niewiasty poszłyby do swoich komnat i byłby spokój.
- Tak mówisz teraz, mężu, a podczas odwiedzin w Domu Faraj traktowałeś Yasmin jak boskiego anioła – wytknęła mu żona.
- To co innego – uciął. – Gdyby mój ojciec, niech mu Bóg Jedyny błogosławi, zdążył ją odkupić, byłaby pewnie piastunką mej nieszczęsnej siostry. Ojciec chciał podarować ją mojej matce, która uwielbiała wszystko, co zagraniczne. Ten ogród – dodał tonem wyjaśnienia – właśnie ona ufundowała.

Po uprzejmościach przyszła kolej na jedzenie, które słudzy przynieśli na złotych półmiskach; nie wiem, skąd je wzięli, ale było zdumiewająco świeże. Do tego różnorodne – nie zamierzałam się objadać, ale spróbowałam daktyli nadziewanych migdałami, smażonych owoców i oczywiście cudownie orzeźwiającego sorbetu. Zestaw stosowny raczej na podwieczorek, ale nie szkodzi. Później trwała długa pogawędka – oczywiście zaczęła się od naszej akcji na pustyni, co zainspirowało sułtana i jego świtę do wspominania wojny, w której brał udział jeszcze jako młodzik. Nalegali też, żeby Naad opowiedział o jakimś zwycięstwie, którym się wsławił; jednak ochroniarz księcia kategorycznie odmówił. Wreszcie panowie przeszli na sprawy państwowe – to znaczy, głównie Latif wypytywał, a sułtańscy wezyrowie odpowiadali – a panie zajęły się zabawą z Safiyą, którą dopadła nuda, gdy ciekawa część przyjęcia się skończyła.
A Parvez wymknął się Naadowi, złapał mnie i Vanny za ręce i nie chcąc słuchać sprzeciwów zaprosił na spacer. Żadne sprzeciwy zresztą nie padły.
- …Wcale nikt mnie nie pytał o zdanie! – książę najwyraźniej obrał nas za swoje powierniczki. – Muszę znosić to gadanie o polityce, bo może sam kiedyś się nią zajmę, choć nie jestem następcą tronu. Ale wszyscy wkoło chcą mnie zaręczyć z tym… z tym dzieckiem! – ostatnie słowo niemal wypluł. – Co ja z nią pocznę?
- Poczekaj parę lat, książę – uśmiechnęłam się, wodząc wzrokiem wkoło. – Na moje oko wyrośnie na piękną pannę.
- I interesującą w pożyciu – zachichotała Vanny. – Może nawet do tego czasu nauczy się fechtunku.
- Ale ja pragnę przemierzać obce ziemie i dokonywać wielkich czynów – pożalił się Parvez. – Wcale nie chcę się żenić. Wolę brać przykład z Naada.
Obejrzał się za siebie, a my poszłyśmy w jego ślady – ochroniarz snuł się za nami jak cień, a gdy usłyszał, że o nim mowa, skrzywił się.
- Małżeństwo z księżniczką Safiyą doprowadzi do połączenia Dui i Turalu – powiedział tak, jak powtarza się wyuczoną lekcję. – To dla nas nadzwyczajna okazja. Imama Faiza prędzej rozsadzi niecierpliwość niż doczeka się syna, a ty, chłopcze, jesteś najlepszym kandydatem na zięcia.
- Gdybym chciał rządzić państwem, wybrałbym Ued – prychnął książę, a Naad wzdrygnął się nieznacznie; pamiętałam, że podobnie zareagował, gdy się przedstawiałam. Nie chcę wiedzieć?
- Mówiłaś, że jeździsz konno – Parvez przeszedł na lżejszy temat. – Opowiesz mi o swoim wierzchowcu?
Na to Vanny zaczęła opowiadać mu o krainie Orienre, gdzie żyją najpiękniejsze i najbardziej rącze konie, które same wybierają sobie jeźdźców. Widziałam, jak chłopcu świeciły się oczy – co by było, gdyby zapragnął się tam udać?
- Odkąd tu przyszliśmy, prawie się nie odzywasz – tym razem kuzynka zwróciła się do mnie. – Nawet jak na ciebie to dziwne. Nic, tylko się rozglądasz.
- Prześladuje mnie widok kobiety w czarnym welonie – przyznałam. – Mignęła mi przy wejściu, ale nie była od sułtana. Nie widziałaś jej?
- Chyba nie, ale powiedz coś więcej – ponagliła Vanny. – Czemu się tak przejmujesz? Za ładna? Nieziemska? Creepy-freaky?
- Piękna. Ale miała takie przeszywające spojrzenie – zamyśliłam się. – I duży srebrny wisior.
- Taki? – ruchem głowy wskazała na prawo. – Bo jeśli tak, to właśnie przeniknęła przez kwiaty jak duch.
Prędko obejrzałam się w tamtą stronę. Nieznajoma kobieta uśmiechnęła się do nas krzywo i skręciła w kierunku kolumny, za którą stał sułtan pogrążony w rozmowie z Aeiranem. Nie widzieli jej, ale nie ręczę za Parveza i Naada, którzy szli za nami; żaden jednak nie dał nic po sobie poznać. Kobieta rzuciła nam jeszcze jedno spojrzenie i wniknęła w kolumnę, rzeczywiście jak duch.
- Teraz to jej nie daruję – powiedziałam na wdechu.
- Bo co, nie wolno jej tu sobie chodzić? – wzruszyła ramionami moja kuzynka. – Może to duch założycielki ogrodu też chciał się przyjrzeć cudzoziemcom.
Tymczasem panowie zdążyli nas zauważyć.
- Ach! Najpiękniejsze kwiaty w tym ogrodzie! – sułtan ukłonił mi się zamaszyście, a Vanny ucałował dłoń, jakby zobaczył nas po raz pierwszy. – Książę Parvezie, jak dobrze, że jesteś. Najwyższy czas, byś ujrzał, jaki podarunek ci przygotowałem.
Powiódł nas z powrotem do baldachimu i zwołał resztę gości, którzy też zdążyli rozejść się po ogrodzie. Wtedy do harfistki dołączył flecista, a przez bramę wejściową wszedł jeden ze służących, prowadząc prowadząc wyczekiwanego przez księcia konia. Widziałam, jak Parvez rozpromienia się na widok karej kobyłki z wymyślnie zdobionym siodłem i ogłowiem, kroczącej po ścieżce jak prawdziwy paradny rumak. I pękającej z dumy.
- O bezczelna! – wykrztusiłam, kiedy przedefilowała obok i wyszczerzyła zęby na mój widok.
- No! – poparła mnie kuzyneczka, tłumiąc śmiech.
- Ta oto klacz spadła nam prosto z nieba, czcigodny książę – oznajmił uroczyście sułtan zachwyconemu Parvezowi, a ja nie wątpiłam, że rzeczywiście to zrobiła. – Być może przybyła z niebiańskich łąk albo uciekła ze stadnin władcy duchów. Tym bardziej uznałem, że jest to doskonały dla ciebie prezent.
- Z niebiańskich łąk – pokiwał głową Latif, sceptycznie unosząc brwi. – A nie narowista aby? Nie gryzie?
Usłyszawszy to Pokrzywa prychnęła ze wzgardą i kłapnęła na niego zębami, aż odskoczył.
- No proszę, jaka rozumna – roześmiał się Parvez, po czym podszedł bliżej, aby ją pogłaskać. Nie miała nic przeciwko, zdrajczyni. – I do tego piękna. Założę się, że również rącza!
- Tym razem nie czuję się na tyle pewnie, by przyjąć zakład – mruknął Naad, do którego najwyraźniej były skierowane te słowa.
- A gdy skończy się przyjęcie – dodał na koniec sułtan – zobaczysz, książę, jakie jeszcze inne dary spadły nam z nieba. Być może gdy wrócimy do pałacu, zechcesz wybrać jeszcze coś spośród nich.
Oj, dla mnie nie była to optymistyczna wizja…

- O czym tak rozmawiałeś z tym sułtanem? – chciała wiedzieć Vanny, gdy już wracaliśmy do Domu Faraj.
- Nie było to nic, o czym nie mógłby porozmawiać z tobą – odpowiedział Aeiran z nieprzeniknioną miną. – Głównie o ciebie wypytywał.
- Taak? Czekaj, to znaczy, o co dokładnie pytał?
- Z jakiej rodziny pochodzisz, jakie klejnoty lubisz najbardziej, jaki kolor mają twoje włosy pod obecnym… Czy lubisz dzieci.
- I, i, i… Poinformowałeś go?
- W szczegóły się nie wdawałem…
- To chyba faktycznie mógł pogadać ze mną osobiście. Nie uciekłabym.
- …I chyba jeszcze bardziej go to zaintrygowało.
To zamknęło Vanny usta i przez dalszą drogę rozmyślała o przyczynach i ewentualnych skutkach. A ja rozmyślałam o tym, jak odzyskać swojego konia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz