…i spadliśmy ma miękki i puchaty dywan. Serio! Na szczęście już nie
biały, bo chyba bym oszalała od nadmiaru bieli, ale ciemnoczerwony, ze
scenką rodzajową w stylu mozaik z Aziz-Dui. I był to chyba jedyny
duański element otoczenia.
A w każdym razie spadłyśmy, ja i Vanny – panów przy nas nie było, czym
się z początku zaniepokoiłam. Po chwili jednak ciekawość wzięła górę i
razem zaczęłyśmy rozglądać się po przestronnej komnacie, urządzonej z
niedorzecznym przepychem. Jakby przygotowano ją na wizytę jakiegoś króla
– z takich, którzy przedkładają przywileje nad obowiązki, a wszystkich,
którzy się z tym nie zgadzają, każą ścinać na wysadzanej brylantami
gilotynie. Albo po prostu są bardzo, bardzo rozpieszczeni.
Wszystko w tej komnacie było złote – nierzadko po prostu ze złota – lub
czerwone, z wyjątkiem drogich kamieni błyszczących tu i tam (zwłaszcza w
żyrandolu, zastępując zgaszone świece) oraz owoców. A tych było co
niemiara, niemal wysypujących się ze złotej tacy czekającej na stole
nakrytym jedwabnym obrusem… Ech, w głowie mi się kręci. Sprzęty wykonane
z najwyższej jakości drewna i materiałów, świeżutkie, soczyste owoce,
salon czekający na wizytę niezwykle dostojnego gościa, a jeszcze nikt
nie przyszedł, by nas stąd wyrzucić. A szkoda. Jednak zaczęłam tęsknić
do bieli.
O, uwaga, bo drzwi się otworzyły! Nie stanęła w nich jednak zdegustowana
pokojówka, tylko zachwycony przewodnik z postępującymi z tyłu Naadem i
Aeiranem.
- To być dom jakiś bogaty zamorski pan? – pytał dość niewyraźnie, bo
właściwie nie zamykał przy tym ust. – Mieć lepiej niż sam wielki
sułtan!
- A od kiedy bywasz w sułtańskich komnatach, skoro o tym wiesz,
niewolniku? – wycedził Naad, ale widać było, że również jest pod
wrażeniem.
- Jak długo tu siedzicie? – Aeiran nawet się nie rozejrzał, jakby nie
było warto tracić czasu. – Zdążyliśmy już obejrzeć część tego pałacu.
- Chwila, a skąd wiesz, że my nie? – obruszyła się Vanny, na co tylko uniósł brwi i nie wysilił się na odpowiedź.
- Tych komnat wydaje się być nieskończona ilość, a każda jest albo
salonem, albo sypialnią – podjął. – I nie ma w nich żywej duszy.
- A wanny nie ma? – zmartwiłam się, ale po chwili przypomniałam sobie o czymś ważniejszym: – A dzieciaki?
- Myśleliśmy, że są z wami…
- Jeśli ten pałac jest naprawdę taki wielki, pewnie też się w nim
zgubili – mruknęła moja kuzynka, która właśnie wypróbowywała miękki
fotel na rzeźbionych nóżkach. Po zastanowieniu zajęłam drugi. Co za miłe
uczucie… Niepokój o chłopców szybko prysnął – gdyby działa im się jakaś
krzywda, Ten-chan na pewno by mi to przekazał.
Po najedzeniu się samymi owocami – nie do wiary, jakie były sycące! –
dopadła nas senność i uznaliśmy, że właściwie możemy poszukać sobie
sypialni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz