7 X

Yasmin nie była zadowolona ani z tego, dokąd wyjeżdżamy, ani że dzieje się to tak szybko. Gderała pod nosem, że jak nie ma N’Didi, to i gości nie da się zatrzymać na dłużej, ale i tak zapakowała nam mnóstwo jedzenia i wody na podróż i w ogóle żegnała nas jak wyfruwające z gniazda pisklęta.
Oczywiście najpierw przespaliśmy większość dnia – mieliśmy wyruszyć z miasta w nocy, kiedy nie ma upału, a miasta-widma i tak wyrastają spod piasku. W rezultacie byłam jedyną niewyspaną i mogłam się spodziewać mało przyjemnej przejażdżki…
Tym razem również Aeiran postanowił zabrać przewodnika, więc późnym wieczorem czekał na nas Imamu na swojej szkapinie, z wynajętymi wielbłądami do niesienia Vanny i prowiantu. Kuzyneczka odgrażała się, że teraz zobaczymy, jak szybkie potrafią być wielbłądy, nie tak jak te w karawanie Akima, wlokące się jak ślimaki. Na razie jednak nie spieszyliśmy się – najpierw musieliśmy wyjechać z miasta. A gdy już przekroczyliśmy zachodnią bramę i zbliżaliśmy się do skraju ziemi, na której rosły jeszcze nie tylko sucholubne rośliny… Właśnie zza takiej rośliny – wysokiego krzewu – wyłoniła się czarna klacz z zadowolonym z siebie jeźdźcem na grzbiecie.
- Książę?!… – wykrztusiłam zdumiona, a następnie bez namysłu wyrzuciłam z siebie dalsze słowa: – Co ty sobie wyobrażasz, bezczelny małpiszonie?!
- Jak widzisz, postanowiłem jechać z wami – oznajmił Parvez, niezrażony takim powitaniem.
- Nie mówiłam do ciebie – burknęłam. – Ale lepiej, żebyś wracał do pałacu, zanim wparuje tu Naad i wygarbuje nam skórę. Bo twojej skóry raczej nie wypada.
Zeskoczyłam z No Doubta i chciałam złapać bezczelnego małpiszona za wodze, ale wyszczerzył tylko zęby i cofnął się o kilka kroków.
- Nie wiem, co sobie myślałaś, jadąc tu, ale nie wybieramy się na zwyczajną, bezpieczną wycieczkę. I nieletnich żółtodziobów nie zabieramy.
Nindë prychnęła i potrząsnęła łbem, a Vanny omal nie spadła z wielbłąda ze śmiechu.
- No dobrze, powiedziałaś swoje – odezwała się łaskawie klacz, spoglądając w górę. – To teraz może jeszcze wyjaśnij to jemu, co?
W tym momencie nieduży kształt pojawił się na niebie i powoli sfrunął w dół. Sięgnął do mnie myślą i usiadł mi na rękach, uśmiechnięty jak gdyby nigdy nic.
I na tym na razie skończę, bo łapki mi opadają…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz