Powrót do Sativoli nie wyglądał tak, jak się tego spodziewałam, o nie.
Przede wszystkim, nie było już bariery, nadającej niebu fioletowy
odcień. A kiedy Laderic zamarł przy oknie z przerażeniem na twarzy,
podeszłam, by również wyjrzeć, a wtedy okazało się, że nie ma również
pałacu. W jego miejscu rozciągał się spory, głęboki krater...
No dobrze, wyglądało to poważnie. Niepokojąco. Niemniej tym razem to ja
musiałam być optymistką i wbijać Ladericowi do głowy, że nie, na pewno
nie zastaniemy tam w dole stosu zwłok. I nie, nie dlatego, że wszyscy
rozsypali się w pył. Cóż za nagła odmiana.
Gdy wylądowaliśmy i opuściliśmy pokład sferolotu, podjechało do nas
trzech Jeźdźców Słońca. Zsiedli ze swych białych rumaków i podeszli, a
na ich obliczach malowała się troska.
- Długo czekaliśmy - przemówił jeden z nich.
- Jak długo? - zapytała Lona, z przyzwyczajenia obejmując dowodzenie.
Elf obejrzał ją sobie, jakby zastanawiając się, w jakiej kategorii ją
umieścić; oględziny te wypadły pomyślnie.
- Właściwie od kiedy opuściła nas ta oto gwiezdna panna z towarzyszami -
powiedział, tym razem kierując wzrok na mnie. - W noc po twoim wyjeździe
wszyscy śniliśmy ten sam sen, a po nim mogliśmy już tylko czekać.
- Sen - powtórzyłam. - O czym traktował? I kogo rozumiesz przez "wszystkich"?
- Całą naszą szóstkę. Jego wysokość, arcymaginię i kapłana, który wcale
nie był tym ukontentowany - zaczął wymieniać elf. - Panią Caranillę i
kilkoro jej podwładnych... To oni udzielają nam teraz gościny.
- No dobrze. To nienajlepszy pomysł, stać i relacjonować w takim miejscu
- zadecydowała Lona. - Powinniśmy raczej wybrać się do tej Caranilli, o
ile oczywiście zechce nas przyjąć.
- Z pewnością - uśmiechnął się inny Jeździec. - Gdybyście wiedzieli, jak
się radowała, mogąc nas wspomóc... Mówiła: "Teraz wreszcie czuję, że ten
sojusz ma jakiś sens".
Przyznam, próbowałam przywołać wizję Caranilli sprzątającej i
wprowadzającej ŁAD w jaskiniach krwiożerczych smoków, ale moja
wyobraźnia ma swoje ograniczenia.
"Nefele" leciała powoli (jak na nią), za Jeźdźcami Słońca, a ja
wyglądałam przez okno, znów doznając tego dziwnego wrażenia, że mogłabym
tu przynależeć. Wolałam się jednak trzymać swoich ostatnich przeczuć i
tęsknoty. Jak bardzo niedorzecznie to brzmi - trzymać się tęsknoty? Ona
jest moim motorem napędowym od kiedy pamiętam, choć przyczyny miała
różne przez wszystkie moje życia. Pasuje to do tak niedorzecznego
stworzenia jak ja.
- No i dolecieliśmy - zauważyła Djellia, siedząca obok mnie. Od czasu
opuszczenia Wędrującej Ciemności traktowała wszystko ze zwykłą sobie
pogodą, jakby nic się jej nie przytrafiło. Jakby nie miała się nad czym
zastanawiać. Ja się dla odmiany zastanawiałam za troje, ale dotąd nie
mogłam się zmusić by kogokolwiek zapytać...
Ale czy nie jest tak, że z rozmysłem odwlekam punkt kulminacyjny tego
zapisku? A to bełkotliwe przemyślenia, a to zamieram nad kartką z
piórem, które mi zaraz zaschnie...
Po dotarciu na miejsce byłam gotowa pogratulować Caranilli zwycięstwa
nad moją wyobraźnią. Jej goście mieli naprawdę imponującą siedzibę,
oddzieloną magią (wkład Muirenn?) od smoczych. Może i daleko jej było do
srebrzystego przepychu Alkhai Golt czy kryształowych grot w górach
Fe'Xil, ale, do licha, na wojnie się nie wybrzydza! Naprawdę, nawet
Oswin nie wybrzydzał.
Caranilla wyraźnie miała ochotę wciągnąć mnie w rozmowę, ale koniec
końców dopadła ją Lona, chcąca się dowiedzieć o co w tym wszystkim biega
od kogoś kompetentnego, kto był na miejscu. Dla mnie priorytetem było
znalezienie J i na szczęście nie musiałam się wysilać. Dziewczynka
wyjrzała zza skalnej ściany, otaksowała wzrokiem zały nasz tłumek i
wreszcie skinęła na mnie konspiracyjnie.
- Gdzie podziałaś moich chłopaków? - zapytała na wstępie. - Wiesz jak by
się teraz przydali w swoim własnym świecie? Nawet Shyamowi marzy się ich
powrót, choć udaje, że nie.
- Powinni gdzieś tu krążyć - rozejrzałam się. - Ostatnio latają głównie w
postaci niematerialnej i nie mogą się nacieszyć tą ciągłą rywalizacją.
- Jakie to słodkie... No nic, dorwę ich później. Teraz chodź, poknujemy trochę w spokoju, bo tu za duży zgiełk.
Knucie chwilę poczekało; najpierw po dziecinnemu biegałyśmy po skalnych
korytarzach, zaglądając we wszystkie zakamarki (w pewnej chwili
przyłapałam się na wypatrywaniu skarbów). Dopóki w jednej z wnęk nie
trafiłyśmy na Muirenn i Laderica... Całowali się w najlepsze, spleceni w
artystyczną mozaikę, i wcale się nie przejęli, że podglądają ich dwie
wścibskie pannice.
- A prorokowałeś, że będzie robić ci wyrzuty - przypomniałam
kronikarzowi, wzdychając w duchu, że jednak będę sama w swej niedoli,
gdy już przyjdzie co do czego.
- Później - zapowiedziała Muirenn z uśmiechem zadowolonego kota. - Niech on mi najpierw pokaże jak bardzo się cieszy.
- Najpierw to możesz opowiedzieć Miyi, skąd ten cały bałagan -
zaproponowała słodko J. - Mnie tu wtedy nie było, nie chcę być źródłem
informacji z drugiej ręki.
- Ja? Ja zawaliłam sprawę na całej linii - czarodziejka westchnęła i
wyplątała się z ramion Laderica, ale ten nie wypuszczał jej dłoni ze
swojej. - Jestem w swojej własnej niełasce. Powinnyście porozmawiać z
elfami.
- Myślałam, że nie darzysz ich sympatią - zmarszczyłam brwi.
- Sympatie sympatiami, a to właśnie im w dużej mierze zawdzięczamy życie. Im i Caranilli.
- Co takiego zrobili?
- Chyba powinnam opowiedzieć od początku. Możecie oboje wyjąć coś do
pisania, pismaki przebrzydłe - Muirenn uśmiechnęła się kwaśno. Nie dane
nam jednak było notować na bieżąco, bo w trakcie relacji zrobiliśmy
sobie spacer po grotach. Pisanie w ruchu to zdecydowanie chybiony
pomysł.
- Otóż pojawił się ten sam dzieciak z elfem, którzy poprzednim razem
towarzyszyli młodemu Edlinowi - zaczęła arcymagini. - Roztrzaskali moją
barierę jakby to była szklana butelka.
- Młodemu Edlinowi? - J zamrugała niepewnie.
- Księciu Aethelredowi - wyjaśniłam. - Ale książę opuścił znane wam światy i mogę się tylko domyślać, co to oznacza.
- A co może oznaczać?
- Że jest jakiś sposób, by przemieszczać się między rzeczywistościami.
- O, to mi coś przypomina! - ucieszyła się dziewczynka. - Byłam wczoraj
popatrzeć na tego twojego smoczka i przypadkowo dotknęłam kryształu, w
którym on śpi...
- Może i jesteś najpotężniejszą istotą w tym świecie - syknęła Muirenn. - ale sama życzyłaś sobie, żebym opowiadała. Tak?!
- Ee, tak. Już milknę, już.
- Wyśmienicie. Elf, jak się wydawało, poszukiwał Thanderila i Jeźdźców
Słońca. Tego pierwszego oczywiście nie znalazł, ale wdał się w walkę z
pozostałymi i przegrał.
- Nie dziwota - mruknęłam. - Sześciu na jednego...
- To była bardzo wyrównana walka - sprostowała czarodziejka. - Tamten
miał ze sobą dziwaczne urządzenie, które dawało mu pewną przewagę.
- Na trzy, zgadujemy, co to było? - uśmiechnęła się do mnie J. - Inna
rzecz to co elfy mają wspólnego z Dzieckiem Chaosu. Zazwyczaj są wredne,
w porządku, ale żeby chaotyczne...?
- Z tego, co wiem, dwóch takich dostało w swoje ręce pokaźny zapas
lilijek - wytłumaczyłam. - To cała historia, w której skład wchodzi wątek
naukowy, miłosny, zbrodnia i przerost ambicji...
- Ale ten osobnik nie wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem i
wyłuszczać swoje chore plany jeden po drugim - zauważył słusznie Laderic.
- Przynajmniej nie kiedy widzieliśmy go w Wędrującej Ciemności.
- Tu też nie - przyznała Muirenn. - Wydawał się raczej zdesperowany. I w końcu poddał walkę z Jeźdźcami Słońca.
- A co takiego zrobiła Caranilla? - zainteresowałam się.
- Akurat gościła w pałacu ze swoją świtą, kiedy uroczy chłopczyk uznał,
że chce się pobawić - odpowiedziała czarodziejka. - Ochronili nas swoją
magią, a potem Caranilla wyleciała do niego i mówiła coś o Aethelredzie i
o Chaosie. Nie wiem co dokładnie, ale poskutkowało. Smarkacz tylko
zniszczył pałac, zgarnął towarzysza i zniknęli.
- A mnie akurat wtedy nie było - zmartwiła się J. - Siedziałam u Wiosenki
i zostawiłam jej Kulfona, bo mi psuł dobre wrażenie. A potem
przyleciałam tutaj i zastałam bałagan...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz