Nawiedziło mnie szalone
marzenie, by zaszyć się gdzieś w samotności, a opowieść zostawić, by
biegła swoim własnym torem. To jednak nie jest wykonalne - jakoś nie do
końca świadomie obiecałam J, że wybierzemy się wkrótce na wyprawę w celu
poobserwowania świata elfów, z którego pochodzą obiekty naszego
zainteresowania. Nie pytałam jej, skąd wie, że to będzie ten właściwy
świat - pewnie ma swoje własne wizje i sugestie opowieści, tak jak ja
miewam swoje. Zresztą ja też mam zamiar rozpocząć wtedy swoje własne
poszukiwanie, tylko jeszcze nie do końca mam ideę, co lub kogo chcę
znaleźć. Wszystko chyba przez to wrażenie, że pusta książka woła, bym ją
zapełniła.
Postanowiłam przynajmniej wyrwać się na chwilę i dowiedzieć się o
nadawcę ostatniego rysunku. Skorzystałam z okazji, kiedy całe
towarzystwo rozpierzchło się we wszystkie zakamarki gór i grot... A
przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie dołączyła do mnie Djellia -
żeby pokazać mi kierunek do Biura Rzeczy Znalezionych - oraz Ellil - bo
tak. Zniknęliśmy niezauważeni, choć wiedziałam, że w końcu ktoś to
odkryje i może nawet się domyśli powodów.
Biuro okazało się prywatnym wymiarem, jak Biblioteka na Pograniczu czy
choćby moja herbaciarnia. Niby nie miało drzwi, a jednak kiedy
znaleźliśmy się w środku, Ellil o mało nie przewrócił się o grubą,
kolczastą wycieraczkę. Zirytowany uznał, że dalej będzie szedł w
powietrzu - co jednak też było niebezpieczne, bo z sufitu zwieszały się
rozmaite dzwoneczki, żyrandole i patelnia. Dlaczego nie wykorzystano jej
w jakimś sensownym celu, tego nie wiedziałam, ale powróciło do mnie
tamto miłe poczucie absurdu i uznałam, że to tylko lepiej.
Przyjęła nas sekretarka, czerwonoskóra demonica w schludnym kostiumiku i
z grymasem sygnalizującym, że nie bardzo lubi swoją pracę. Wyjaśniła
nam prosto z mostu, że ona sama nie ma głowy by pamiętać, kto, kiedy i
po co się tu zgłasza, więc powinniśmy porozmawiać z jej przełożonym.
Zaprowadziła nas do niego długą drogą przez mnóstwo schodów i
przestrzennych magazynów, wyglądających jak większe wersje rupieciarni
Jyoti. Uwijali się tam pracownicy z wszelkich możliwych ras, to
zapakowując, to wypakowując nowe rzeczy.
Znaleźliśmy się w końcu w ciasnej klitce, na wyposażenie której składał
się czajnik i zawalone papierzyskami biurko. Za biurkiem tym, na
obrotowym krześle, siedział gnom w okularach i wypełniał dokumenty z
taką prędkością, że ledwo widziałam pióro.
Djellia dyskretnie chrząknęła, a wtedy gnom zauważył naszą obecność i uśmiechnął się z roztargnieniem.
- Dawno tu pani nie było - odezwał się jak do starej znajomej. - Po co
tym razem się pani zgłasza? Co prawda nie jesteśmy firmą kurierską, ale w
nagłych przypadkach zawsze...
- Tym razem to nie ja mam sprawę - przerwała Djellia, popychając mnie
lekko do przodu. Zaskoczona byłam, że na mój widok gnom ucieszył się
równie mocno.
- No no, jak miło znowu panią widzieć! Chociaż... Czyżby przesyłka nie dotarła?
- Ależ dotarła - zaprzeczyłam słabo. - Jednak bardzo chciałabym dowiedzieć, kto ją nadał. Nie spodziewałam się jej.
- Był tu jeden z naszych stałych gości, taki, który co chwilę coś gubi... Ale tym razem przyprowadził znajomą i to
ona chciała oddać pani zgubę. Dobrze panią opisała, szczęście, że od
razu wiedziałem, o kogo chodzi. Mówiła, że trzyma ten obrazek od paru
miesięcy i wypadałoby go jakoś zwrócić...
- Zaraz, bo nie nadążam - skrzywiłam się. - S k ą d pan wiedział, o kogo chodzi?
- Jak to skąd?! - gnom omal się nie obraził. - Była już tu pani przecież w
poszukiwaniu jakiegoś... Klejnotu? Tak, to chyba o to chodziło. Dobrze
zapadła pani w pamięć sekretarce, oj tak...
- Miya ma chyba na myśli, że nigdy wcześniej tu nie była - wtrącił Ellil.
- Nawet nie wiedziała o takim miejscu, póki Djel jej nie pokazała
drogi.
- Nie? A, to przepraszam. Może w takim razie dopiero tu pani przybędzie.
Mamy ciągle takie urwanie głowy, że już nawet czas nie jest tym, czym
powinien.
- Jak wyglądała ta znajoma? - zapytałam. Poświęciłam wcześniej trochę
czasu by przemyśleć poszlaki. - Miała kasztanowe włosy i okulary? I taką
belferską prezencję?
- Ogólnie się zgadza - potwierdził gnom. - Tyle że zamiast belferskiej
prezencji miała raczej tremę. Trzymała biednego pana Heitwarta pod rękę
tak mocno, że omal mu jej nie urwała.
- Gdzie mogę ich znaleźć?
- Och, on obraca się to tu, to tam. Nigdzie długo nie zagrzewa miejsca. Co do owej pani, tego już nie wiem.
Skinęłam głową z rezygnacją. Właściwie nie spodziewałam się niczego
więcej, zwłaszcza przy obecnym nagromadzeniu wątków byłoby to
niewygodne. Mogło jednak definiować obiekt moich przyszłych poszukiwań -
albo wręcz przeciwnie, wykluczyć...
Cały czas nie opuszczało mnie uczucie, że byliśmy tam za krótko. Że
mogłabym jeszcze chwilę pobyć gdziekolwiek poza Sativolą. Nie to, żebym
miała coś przeciwko tej nowej podróży czy nawet wpadaniu co chwilę na
Muirenn i Laderica w wersji "Para Sezonu". Nie miałam jednak ochoty
wracać w góry i dowiadywać się, że Jaleel wreszcie wyzwał Caranillę na
wyczekiwany pojedynek o tytuł przewodnika. Czy raczej do ostrej walki
bez żadnych zasad...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz