19 VIII

Mój nastrój - a może raczej natchnienie - nadaje się raczej do zapisywania przemyśleń albo normalnych dni z normalnego życia. Co w żadnym razie nie znaczy, że banalnego; kto się interesuje światem, ten zawsze znajdzie coś ciekawego, co mógłby uwiecznić na papierze. Mimo wszystko jednak normalnego. Może więc powinnam była zostać z resztą przyjaciół i smokami, pomagając im przy przeprowadzce? Teraz dopiero J przyszło do głowy, że chętnie by taką przeprowadzkę zobaczyła. Ale trudno, po ptakach. Jesteśmy już w jej świecie, w "naszym" mieście, spędzając czas na spacerach po parku, pod pretekstem badania aury magicznej. Każdy pretekst dobry, nie? Chodzimy we czworo, pilnując, żeby w Taranisie nie odezwały się stare nawyki i żeby nie zniknął w pierwszym napotkanym aparacie telefonicznym. On jednak ani myśli zwiewać - rozgląda się wkoło z wyrazem zamyślenia, a może zadziwienia... Tylko czekać, aż zażąda wyprawy do Abd-Hadilu i powtórzenia słynnej burzy.
Marzy mi się już jesień, czy jestem jakaś dziwna? Może i kolorystyka byłaby wtedy bardziej adekwatna do mojego nastroju, ale już druga jesień tutaj?... Chyba wystarczy, że już drugi sierpień.
Ale przynajmniej od razu miły pensjonat, z pominięciem kliniki.

Jesteśmy tu od przedwczoraj, ale dopiero dzisiaj przyjechała Aislinn, wyczuwszy nasz powrót. Ellil trochę z niej pokpiwał, że zamiast przyturlać się swoim "rzęchem", mogła przecież pojawić się majestatycznie w błysku światła. Albo przynajmniej skorzystać z jego samochodu, skoro już zostawił go pod jej opieką. Tu trochę przeholował, bo wyśmiała go z góry na dół - że niby w życiu nie dałby "Pędziwiatra" osobie, która nie wie, jak go prowadzić. To znaczy, szybko i szaleńczo.
- A Xai gdzie? - zmartwiła się J. - Naprawdę wszyscy sobie olewają, że tak się za nimi stęskniłam...
- Jestem ostatnią osobą, która mogłaby wiedzieć, gdzie podziewa się ten drań - Aislinn wydęła wargi. - Mam swoje zajęcia, a on ma swoje.
- Wykopaliska mogłyby jeszcze chwilę poczekać, kiedy nad światami wisi zagrożenie - westchnął Ellil dramatycznie.
- Toteż czekają. Przez ostatnie tygodnie zajmowałam się wyszukiwaniem bóstw, które do dziś ostały się w jednym kawałku.
- O! I coś znalazłaś? - ucieszył się. - Oprócz tej szurniętej wiosny, znaczy. Mam wrażenie, że wszystkie wiosny światów są ostro szurnięte.
- Znaleźć znalazłam, choć brakuje mi jeszcze jednego delikwenta... - skrzywiła się bogini, a J uśmiechnęła się z zakłopotaniem i schowała się za mnie. - Ale największy problem mam z potrząsnięciemi nimi porządnie i zebraniem w jednym miejscu.
- Tchórze - parsknął Taranis pogardliwie.
- Coo? - Ellil obejrzał się na niego. - Bo chyba się przesłyszałem. Hipokryto.
- Hipokryto? - elektryczne (i elektroniczne) bóstwo wcale się nie zdenerwowało. Wcale a wcale. - Jeśli ktoś zdoła przemówić do rozsądku jakimś szczątkowym siłom nadprzyrodzonym, to tylko ja. Najlepiej wiem, co mogą czuć.
- Nie podejrzewałem, że akurat ty okażesz się znawcą czyichkolwiek u c z u ć.
- Spokój!! - Aislinn przywołała ich do porządku, ale obaj zrobili miny cierpiętników. Cóż, ja i J stałyśmy bliżej niej, nasze uszy ucierpiały bardziej.
- Jeśli o to chodzi, przydacie mi się obaj - powiedziała aksamitnym głosem. I wcale ich tym nie pocieszyła.

- Ale ja ich do czegoś innego chciałam wykorzystać! - marudziła J, kiedy już zostałyśmy same.
- Do czego? - zainteresowałam się. - Skoro waszemu światu nic już nie zagraża, równie dobrze mogą się zająć zbieraniem reszty bogów. Przywracaniem magii, przynajmniej w miarę możliwości.
- To, że Aislinn nic nie wie o żadnym zagrożeniu, nie oznacza, że takiego nie ma!
- Nie wpadaj w paranoję. I tak jedyną osobą, która może dać sobie radę z twoim wrogiem, jesteś ty sama.
- Nigdy nie miałam wrogów. Jeśli już, to sama mąciłam z ukrycia - nie ustawała. - Poza tym jedziemy przecież na elfy. Nie będzie nas tu.
- Tym lepiej. Może smarkaczowi się znudzą podchody i przyjdzie ci wreszcie powiedzieć dzień dobry. I przy okazji zburzy tym elfom kawałek świata.
- No co ty? - zdziwiła się J.
- Co, co ja? - wzruszyłam ramionami. - Sama twierdzisz, że elfy są wredne.
- Ale sama chciałam, no...
- Tobie zawsze zostanie Wędrująca Ciemność - mrugnęłam do niej.
- Racja! - przypomniała sobie. - Dam ją Shyamowi do zabawy, ucieszy się... Właśnie, jego też trzeba dorwać. Chcesz się podjąć tej szlachetnej misji? Chyba masz do niego lepsze podejście niż ja.
- Przyznam, że mam wielką ochotę pogadać z Shyamem - pokiwałam głową. - Też mam jedno małe pytanko.
- Czy to, które już dawno powinno zostać zadane? - domyśliła się, a gdy skinęłam głową, dodała: - Aż dziwne, że nie spytałyśmy go o to już dawno temu.
- Czemu dziwne? W tym stanie, w jakim kiedyś był, na pewno nie wyjawiłby nam nic poza tymi ochłapami, które musieliśmy sobie sami interpretować, chyba wiesz.
- Czy na pewno? - przekrzywiła blond główkę z zadumą. - A może po prostu wtedy odpowiedź byłaby inna? I wszystko potem okazałoby się inne?
- Rzeczywistości bywają tak zmienne, że za nimi nie nadążamy, ale tym razem nie sądzę, by o to chodziło. Bo spodziewasz się konkretnej odpowiedzi, prawda?
- Biorę ją pod uwagę - westchnęła J. - Ale właściwie wolałabym nie wiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz