Krwawili z wielu ran - co
prawda płytkich, bo oboje byli jednakowo zwinni i łatwo szły im uniki.
Nie wyglądało na to, by w najbliższym czasie któreś z nich miało paść
trupem. Sporo smoków okazywało znudzenie; tak naprawdę zdenerwowana była
tylko Calene, która a to przyciskała dłonie do obfitego biustu, a to
chowała w nich twarz. Dziwne, że nie podrapała się tymi czarnymi
pazurkami... I że w ogóle była w ludzkiej postaci.
Dziwniejsze było jednak, że na ten właśnie kształt zdecydowali się
Caranilla i Jaleel. Nie używali nawet skrzydeł by wzbić się w powietrze,
a zamiast kłów, pazurów i mocy stosowali jakieś długie, ostre dziabaki.
To przewodniczka wyznaczyła sposób walki, miała do tego pełne prawo.
Może uważała, że przeciwnikowi będzie trudniej w "nieswojej" postaci?
Srebrne smoki shael'leth nie miały w zwyczaju grać czysto.
Moi towarzysze podróży i dawni mieszkańcy pałacu też tam byli i
przyglądali się walce z napięciem, a przynajmniej (w przypadku J i
Kylpha) z wesołym zaciekawieniem. Nie próbowali się wtrącać - gdyby
interweniowali, zostaliby w najlepszym razie wykopani ze smoczej
siedziby. Najgorszy raz raczej nie miał racji bytu, skoro po swojej
stronie mieliśmy J czy choćby Muirenn. Stali zatem i patrzyli. Już od
dwóch godzin, jak się dowiedziałam zaraz po powrocie. I jeszcze nic się
nie rozstrzygnęło...
- Takie pojedynki potrafią trwać i kilka dni - wyjaśniła Calene drżącym
głosem. Zdecydowanie trzymała stronę Caranilli - szanowała ją, poza tym
nie chciała zostać uległą samiczką Jaleela, który od dawna miał na nią
oko. Przy obecnej przewodniczce czuła się pewniej i bezpieczniej -
uczucie raczej nieznane takim istotom jak ona.
Może i trwałoby to nieprzerwanie przez następne kilka dni, gdyby nie
tętent kopyt, zapowiadający zmiany (ach, jak to dramatycznie brzmi)...
Bo w pewnej chwili między smoki wjechał na koniu jego wysokość Diarmaid
Gemedes w otoczeniu trzech elfów i nie oznajmił wszem i wobec, że świat
znika.
No dobrze, może nie zabrzmiało to aż tak dramatycznie...
- Jakie to dziwne - szepnęła zamyślona J. - Kiedy mój własny świat miał
kłopoty, musiałam szukać pomocy z zewnątrz. A teraz nagle ratuję cudzy.
- Nie ratujesz - sprostowała kwaśno Muirenn. - Powstrzymujesz nieuniknione.
Jakkolwiek to nazwać, mieliśmy nadzieję, że osłona rozsnuta wokół
smoczych gór okaże się skuteczna. Według Diarmaida i jego świty świat
znikał w błyskawicznym tempie i zostali w jednym kawałku tylko dzięki
elfiej magii.
- Wasza wysokość uciekał jak tchórz, kiedy jego królestwo się
rozpadało?! - rozsierdził się kapłan, który dotąd tylko czekał, by móc
komuś ciosać kołki na głowie. - Kiedy jego poddani ginęli?!
- Nikt nie ginął - uciął Diarmaid. - To było... Jak antykreacja. Nicość.
Wszystko nagle przestawało istnieć, jakby nigdy tego nie było.
- Jakby nigdy nie było - zadumał się Laderic. - Czy to znaczy, że jeśli przeżyjemy, zniknie nam z umysłu pamięć o tym świecie?
- Kto wie - szepnęła Caranilla. - Ale kim wtedy będziemy?
- Ty i tak będziesz ciągle miała wspomnienia sprzed przybycia tutaj -
przypomniała jej Calene, mimo wszystko zadowolona, że pojedynek został
przerwany. Podobnie jak większość smoków - nawet nie dlatego, że
popierały Caranillę, po prostu nie uśmiechało im się patrzenie na
zmagania dwóch małych ludzików.
- Już sama idea ratowania przeze mnie jakiegokolwiek świata jest...
Dziwna - ciągnęła dalej J - I nawet nie wiem, co mam o tym sądzić! Na
taki głupi sposób niszczenia światów nie wpadłoby nawet Dziecię Chaosu!
- Martwisz się, bo opóźni się nasze polowanie na elfy - domyśliłam się.
- Wcale nie! Mogłabym tę osłonę tak zostawić... I sprawdzić czy ta
nicość się przez nią przedrze. Ale pewnie skończymy przerzucając
wszystkich ocalałych w bezpieczne miejsce... Twoimi portalami.
- Światy bezustannie zaczynają się i kończą - zauważyła Lona. - Nie powinno być w tym nic dziwnego.
- Ale na pewno nie w taki g ł u p i sposób!
- Może to dlatego, że w historii światów zabrakło jednak dla nas
miejsca? - odezwał się Laderic. - I teraz Wielki Pisarz Dziejów wymazuje
nas gumką?
- Nas nie wymaże - prychnęła Muirenn. - Pozostaniemy nie do usunięcia, jak taki wredny kleks.
Doszłam do wniosku, że nasze przypuszczenia bardzo się zgadzały. Nie
zdziwiłabym się, gdyby cała ta niedorzeczna sprawa wynikła z zaledwie
przewidywanych przeze mnie zmian rzeczywistości? Pewne rzeczy powinny
ustąpić innym a srebrne smoki Chaosu pozostać wymarłe?
Naprawdę, to zbyt niedorzeczne nawet jak dla mnie. I w dodatku przynosi
mi całe stado skotłowanych w głowie wizji, co też mogłoby istnieć z a m i
a s t tego świata. Może się jeszcze obudzimy i okaże się to snem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz