Nie, oczywiście, że żaden
pisarz nie powinien pozwalać, by jego nastroje i przeżycia wpływały na
pisanie. Ale nie dotyczy to pamiętników, prawda? Bo akurat mam - i
miałam - nastrój na coś cudownie, niemądrze, romantycznie bajkowego. I
zastanawiam się, jak to, co piszę, może wyglądać z boku.
W takich chwilach n i e m a l wierzę, że mogłabym tu zostać, wiodąc
życie zwyczajnego człowieka i po prostu pisząc, pisząc, pisząc. Nota
bene, wpadłam wczoraj do wydawnictwa, gdzie zbiorowo świecono do mnie
oczętami o jakąś nową twórczość - zdaje się, że mój zbiór opowiadań ma
tu całkiem niezłe wzięcie. Doprawdy, czy ci ludzie są aż tak
wyposzczeni?
Chyba jeszcze nie wspominałam, że widziałam te opowiadania w jakiejś
księgarni. Mają koszmarną szatę graficzną, to mnie jednak nie martwi, bo
jeszcze nie widziałam tu książki, która miałaby lepszą. Z drugiej
strony jednak, to wygląda na zupełny brak poszanowania dla sztuk
plastycznych. Cóż, nie można mieć wszystkiego...
Shyama znalazłam nie w bibliotece, jak się spodziewałam, a w zupełnie
pustej Tajnej Bazie Operacyjnej. Siedział w półmroku przed ekranem
komputera i zupełnie nie brał pod uwagę, że ktoś mógłby tam spokojnie
wejść i wszystko powynosić. No, może trochę przesadzam, ale niedużo.
Kiedy przywróciłam go do rzeczywistości klaśnięciem, wcale się nie
zdziwił, tylko zaczął się domagać relacji z podróży. Wędrująca Ciemność
mocno zajęła jego myśli, podobnie to, co stało się ze światem, w którym
bądź co bądź spędził kawałek czasu.
A potem nagle drastycznie zmienił temat.
- Jak tam piosenka? - zapytał niby to od niechcenia.
- Co? - wyjąkałam, nagle wybita z rytmu, zbita z tropu.
- Piosenka - powtórzył cierpliwie. - Pusta książka, strona tytułowa, u dołu. Piosenka.
...Szlag. Oto rezultat prób złapania kilku wątków naraz -
nieszczęsna piosenka pozostała w proszku. Ani sama się nie odtworzyła,
ani ja jej w tym nie pomogłam. A był przecież moment, w którym uważałam
to za kluczowe zadanie... Ale nie, wolałam być altruistką i ratować
cudze światy. Nie pierwszy raz zamarzyła mi się podzielność uwagi, taka
prawdziwa, a nie powierzchowna.
- Nie mam nastroju do poetyzowania - burknęłam, odwracając wzrok.
- Dlaczego? - zdziwił się Shyam. - Wspominałaś, że masz dla niej
odpowiednią melodię i ta melodia cię inspiruje. Czy tak trudno znaleźć
słowa?
- Słowa zawsze mogę znaleźć - pokręciłam głową. - Ale ułożyć je tak, żeby
współgrały z melodią, nie tracąc przy tym sensu, to już wyższa sztuka.
- Więc dlaczego nie usiądziesz sobie gdzieś z książką i nie poukładasz? W tym akurat jesteś dobra.
- "Akurat" w tym, tak? - prychnęłam. - A nie zauważyłeś? Tu się odbywa
zbieranie pozostałych bogów, by stanęli w gotowości na wypadek ponownego
ataku na wasz świat. A ja niedługo stąd wyruszam, nie mam czasu ani
głowy do odpływania myślami.
- Chyba pozostałości po bogach - wycedził. - Ani oni się do niczego nie
nadają, ani nic nam już nie zagrozi. Oni już tu nie wrócą. Ewentualnie
świat może zniknąć, tak jak opowiadałaś, ale wtedy już będzie wszystko
jedno, prawda?
- Aż takiej złośliwości losu nie należy oczekiwać. I co to znaczy "oni
już tu nie wrócą"?! - spojrzałam na niego z ukosa. - Skąd wiesz?!
Teraz to Shyam odwrócił wzrok, zagryzł wargi i wymamrotał coś, z czego wyłowiłam "powiedział" i "łajdak".
- Co mówiłeś? - nie ustawałam, bo oczywiście mogłam się pomylić.
- Że proszę o inny zestaw pytań - odpowiedział półgębkiem.
- Skoro pragniesz - uśmiechnęłam się szeroko. - Skąd bogini księżyca miała ten kiczowaty medalion, który wam obojgu wysłał moc?
Ach, jak go zażyłam. Co prawda nie musiał patrzeć na mnie jakbym
postradała zmysły (dopiero teraz), ale i tak podśmiewałam się w duchu.
- Dlaczego pytasz o to dopiero teraz?! - wykrztusił ze zdumieniem
- A gdybym spytała dawno temu, na początku całej tej afery, odpowiedziałbyś mi? - wzruszyłam ramionami.
- Oczywiście, że nie - zdenerwował się. - Ale nie rozmawiamy teraz o
mojej odpowiedzi, tylko o twoim pytaniu. Nie wykręcaj kota ogonem.
- A ty nie próbuj robić mi mętliku w głowie. Powiedz, czy to by coś zmieniło?
- Nie - westchnął. - Bo tak naprawdę nie mam wiele do powiedzenia. Aylin
nigdy mi się nie chwaliła, od kogo dostała to paskudztwo. Trzymała to w
sekrecie, ale...
Zapatrzył się w ekran monitora, pozwalając wspomnieniom wypłynąć. Może i
zawartość witryny internetowej nie nastrajała romantycznie, ale z
pewnością oczy wyobraźni widziały swoje.
- Często chichotała, drażniła się ze mną, niby to pragnąc, bym uległ
ciekawości - podjął po chwili. - Cóż, ulegałem tylko coraz większej
złości. Ale ona nie zwracała na to uwagi, zajmując się tylko własnym
zachwytem.
- Jak panna, która przeżywa pierwszą miłość - podsunęłam.
- Co? Nie wiem, być może. Tak czy inaczej wolałem trzymać się od niej z daleka.
Zaśmiałam się w duchu jeszcze głośniej, wyobrażając sobie, jakim mrocznym i skwaszonym stworzeniem musiał wtedy być.
Może się to wydać dziwne u kogoś, kto celuje w dialogach, ale naprawdę
marzę, żeby w moje zapiski wkradło się więcej milczenia. Najlepiej i
więcej działania, ale przede wszystkim milczenia. Trochę to jednak
groźne dla mojego pisania, bo marząc o milczeniu zaczynam dryfować
myślami w raczej niebezpieczne strony i przestaję się koncentrować na
tym, co się dzieje dokoła... Co zaś się tyczy działania - bardzo, bardzo
bym chciała móc opisać akcję stawiania bóstw na nogi. Niestety, nawet
dla mnie narracja pierwszoosobowa wszechwiedząca jest czymś
niedorzecznym. Niemal żałuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz