Stukot kopyt zabrzmiał
znienacka, w mieście, po którego ulicach rzadko biegały konie, ale
okoliczni ludzie już się przyzwyczaili i nauczyli spychać na skraj
świadomości. Kara klacz wyłoniła się znikąd, przy akompaniamencie
melodii, nuconej przez piękną amazonkę w koronkowej sukni. Zatrzymała
się pod tym samym domem, co zwykle, po czym anielica zsiadła z gracją.
Nie miała skrzydeł, bo anioły nie zawsze muszą je mieć, zależnie od
wyobrażeń ludzi, którzy kreują ich ziemskie postacie. Zresztą jeśli ma
się do dyspozycji niezwykłego wierzchowca, po co komu skrzydła?
Anielica nie zdążyła nawet dojść do drzwi, kiedy otworzyły się i wypadł
przez nie herold. Tym razem nie miał na sobie wielobarwnej kurtki, która
wypełniłaby żywymi kolorami szarą dzielnicę; wyglądało na to, że bardzo
się spieszył... Albo był czymś wystraszony. Albo jedno i drugie.
- No więc? - zapytała anielica głosem, który nawet najbanalniejszemu
zagajeniu mógł nadać niezwykłe znaczenie. Gdyby sytuacja temu sprzyjała,
herold natychmiast by się uspokoił i słuchał jej z zachwytem, a może i
zagrał na swojej lutni. Jednak to nie był odpowiedni czas.
- Gdzie ostatnio widziałaś Światło Przewodnie? - zapytał z zaniepokojeniem. - Szukam go po całym domu i nie mogę znaleźć.
- Gdzie j a widziałam? - zdumiała się, potrząsając czarnymi lokami. -
Tam, gdzie mi je pokazałeś. Potem ci przecież oddałam do rąk własnych.
Herold zmieszał się wyraźnie. Wiedział, że zachowuje się jak ostatni
dureń, był też jednak świadom, że jego towarzyszka nie będzie mu tego
wypominać.
- Położyłem je wtedy w widocznym miejscu - powiedział żałośliwie. - A dzisiaj patrzę i nie ma.
Ona podeszła i odgarnęła mu rozwichrzone włosy za szpiczaste ucho. Ten czuły gest odrobinę go uspokoił.
- A jesteś pewien, że nie zawiozłeś go z powrotem na Krawędź? Albo że po prostu sam go sobie nie zabrał?
- Dopiero co byłem na Krawędzi - skrzywił się herold. - Streszczając tę długą i przemiłą wizytę: tam Światła nie ma.
Anielica nie zamierzała jednak przejmować się tym zanadto.
- Zrobi sobie nowe - uśmiechnęła się. - Ma przynajmniej absorbujące zajęcia: jak nie szuka artefaktów, to je stwarza...
- Przypuszczam, że niedługo przyjdzie czas na jeszcze ciekawsze zajęcia - powiedział herold ponuro.
- Tym lepiej, tym lepiej. Bezczynność jest dla was obu zabójcza. I brak dystansu do pewnych spraw.
- Zamieszkaj tu na stałe, co? - zaproponował kwaśno. - Wtedy sobie porozmawiamy o stosownym dystansie.
Przypuszczam, że to te wczorajsze insynuacje Shyama mnie podkusiły. Już
sam fakt, że to właśnie z nim mogę pogadać o opowiadaniach Moriany, jest
zaskakujący, ale żebym miała wędrować między opowieściami równie łatwo
jak przez międzysferę, to już lekka przesada. Nigdy tego nie robiłam -
choć znam osoby, którym się to w pewnym sensie zdarzało - i
nieszczególnie dobrze mi się coś takiego kojarzy. W każdym razie, jak
wspomniałam, podkusiło mnie. Wzięłam pióro, odszukałam w pustej książce
ilustrację i na następnej stronie popełniłam taki oto ścinek. Nawet bez
głębszego namysłu.
Później obudziłam się w środku nocy, a Światło Przewodnie leżało na
mojej poduszce. Kiedy biorę je do ręki, kula rozbłyskuje, lecz jej blask
nie razi w oczy. Całość ma może z łokieć długości i jest zadziwiająco
lekka, ale średnio wygodna w trzymaniu, bo fałdy sukni uwierają w dłoń.
Rzeźba jest jeszcze dokładniejsza niż na rysunku - ten okręcony wokół
postaci materiał, długie, rozwiane włosy, bransolety zapięte wokół
ramion... Dobrze znać rękę, która stworzyła dwa z Symboli i moją miniaturę
światów.
A niech to. Trochę za późno pomyślałam, że to moje pisanie może się
zemścić, że nie wiem, do czego ta rzecz miała służyć i przede wszystkim,
że biedny Ketris. Ale co się stało, już się nie odstanie...
Resztę nocy przespałam dość niespokojnie. Teraz to odreagowuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz