Śniło mi się wczoraj, że
leżymy w trawie i rozmawiamy o czymś, przytuleni. Co prawda nie
słyszałam - a może nie zapamiętałam - słów, ale potrafiłam się ich
domyślić...
Skoro jednak, jak już wspomniałam, siedzę tu od dwóch miesięcy, oznacza
to, że nie udało mi się doczekać aż spełni swoją obietnicę i przyjedzie.
A mimo to jeszcze stąd nie uciekłam.
Chyba należy się kilka słów wyjaśnienia, jak się tu znalazłam. Nie żebym
miała pozwolić, by ktoś z kliniki to przeczytał, ale warto zachować
małą retrospekcję chociażby w zeszycie, bo na własnej pamięci nauczyłam
się nie polegać. Zresztą nie codzień zdarza mi się tak dokładnie
zapamiętywać sny, takie wydarzenie zawsze uwieczniam...
Szłam sobie brukowaną drogą, ubrana w mój srebrno-błękitny płaszcz, bo
było chłodno. Na ramieniu miałam swoją przepastną torbę, a niej teczkę
zawierającą rysunki od Geddwyna. Nie zaglądałam do niej, pewna, że nie
mogłaby zawierać nic innego, tylko właśnie rysunki od Geddwyna. We śnie
wie się takie rzeczy.
Wiedziałam, że śnię i z tego powodu bardzo mnie dziwiło, że sen nadal
trwa - inne z reguły kończyły się wraz z zyskaniem tej świadomości. Może
nie chciałam jeszcze kończyć, a może nie mogłam. Nie wiem. Tak czy
inaczej, rozglądałam się wkoło z zaciekawieniem. Senna rzeczywistość
była powykrzywiana jakby odbijała się w lustrze wziętym z wesołego
miasteczka. Nawet drzewa i budynki wydawały się robić do mnie miny. Za
mną rozlegały się kroki, czułam czyjąś obecność, ale po odwróceniu się,
nie widziałam nikogo. Przypuszczam, że to miał być koszmar, ale nie
wywołał we mnie nawet odrobiny niepokoju - byłam taką chłodną
obserwatorką, turystką na obcym terenie. I może wspomniane miny były
przyjazne, a nie odstraszające, a niewidzialny prześladowca podążał za
mną dla towarzystwa?
Nie wiem skąd ten pomysł, ale w tej chwili wydaje mi się dziwnie na miejscu.
Przystanęłam dopiero na widok nie znanej mi osoby, którą ów koszmar
wyraźnie przerastał. To ciekawe, od razu uznałam, że i ona śni - tyle,
że w przeciwieństwie do mnie, nie radziła sobie z sytuacją. Młoda i
nawet ładna, jednak nietwarzowe okulary i ciasny kok z kasztanowych
włosów upodabniały ją do surowej nauczycielki, a wrażenie to dopełniała
ciemnozielona toga. Co prawda żadna surowa nauczycielka nie miałaby tak
wystraszonej i zrozpaczonej miny... Chyba że trafiłaby na b a r d z o
nieznośnych uczniów. Ta, o której mowa, stała przed dwojgiem ludzi w
średnim wieku, którzy czynili jej niekończące się wyrzuty. Dokładnie już
nie pamiętam, ale coś tam, że zawiodła ich oczekiwania, że do niczego
się nie nadaje... A ja nadal tylko się przyglądałam. Dopiero kiedy
nadbiegła jakaś banda powykrzywianych smarkaczy i zaczęła tańczyć wokół
kobiety, skrzecząc coś głośno, postanowiłam interweniować.
- Na bogów, dlaczego dajesz się tak traktować?! - podbiegłam do niej,
roztrącając dzieciaki, które zaraz zniknęły. Zdziwił ją nie tyle mój
widok, co moje słowa - pewnie spodziewała się kolejnych wymówek, ale
raczej innej natury.
- A... Co ja mogę zrobić? - wyjąkała. - Tutaj niczemu nie zapobiegnę, choćbym chciała!
- Oczywiście, że tak - prychnęłam. - W końcu śnisz. Sny da się kontrolować.
- Nie śnię! - zaprzeczyła, machając rozpaczliwie rękami. - We śnie nie czułabym bólu, potknąwszy się...
- Jak to nie? Musiałabyś znaleźć się tu fizycznie, żeby nie czuć! - to
powiedziawszy, złapałam ją za rękę i pociągnęłam przed siebie. - Idziemy
stąd, nie powinnaś tak stać dopóki się nie obudzisz.
- Ale ja właśnie nie śpię! - tłumaczyła w biegu. - Przeniosłam się tu
prosto ze szkolnego korytarza, na którym, słowo daję, n i e zasnęłam!
Ha, czyli rzeczywiście nauczycielka...
- Gdybyś była materialna, nie mogłabym cię dotknąć - ucięłam jej
protesty. Teraz, kiedy wracam myślami do tego wydarzenia, przychodzi mi
do głowy, że mogłam wziąć pod uwagę jeszcze jedną ewentualność -
mianowicie, że obie byłyśmy materialne. Ale co było, a nie jest...
- Nie tędy! - wołała kasztanowłosa, gdy pędziłyśmy przez nierówną drogę,
omijając wyboje i przeskakując dziury. - Stamtąd właśnie przyszłam! To
jest chyba moja pełna przeszkód droga przez życie...
- Właśnie dlatego wracamy. Jeśli biegłybyśmy dalej w tamtą stronę, nie byłoby temu końca!
Wreszcie dotarłyśmy nad przepaść, która wydawała się nie kończyć. Dalej można już było tylko - w dół.
- A to twoja drabina do kariery? - przyjrzałam się jedynemu sposobowi ucieczki.
- Chcesz, żebyśmy nią zeszły? - przestraszyła się nauczycielka. - Mam pogrzebać całą moją przeszłość?
- To nie jest przeszłość - pchnęłam ją energicznie. - To twój koszmar. Jazda!
Chcąc nie chcąc, stanęła nad przepaścią, ale zamiast chwycić się drabiny, nagle zamachała rękami - i zniknęła.
Zaskoczona zrobiłam kilka kroków... I poczułam, że coś mnie wyciąga, że się... budzę?
(Bogowie, jak mi brak dialogów. W desperacji gotowa jestem podjąć z
własnej woli rozmowę z personelem. A najlepiej z moją ulubioną panią
doktor, tą z wiecznym uspokajającym uśmiechem.)
Obudziłam się siedząc do góry nogami na ławce. Serio - z nogami na
oparciu, głową w dół. W tym samym płaszczu i z torbą, w wielkim mieście.
A przechodnie dziwnie na mnie patrzyli.
Potem... Szkoda pisać. Ważne, że nie mogłam teleportować się do domu,
przez co zaczęto reagować, a nie tylko mi się przyglądać. Pamiętam,
miałam podobne przejścia w poprzednim życiu - tylko wtedy nikt nie
sugerował mi chwili odpoczynku w klinice z widokiem na fabrykę.
Dlaczego jeszcze nie ponowiłam próby wydostania się stąd? Bo czuję się
bezradna? Bo czekam na rozwój fabuły? Czy wreszcie dlatego, że obcięte
włosy nie odrastają jak chcę, a z lustra patrzy na mnie moje obecne
odbicie, co zdarzało mi się dotąd tylko w Pieśni?
Nie wiem, swoją drogą, po co mi obcięto te włosy. Żeby sprawdzić, czym farbowane? Ciekawe zatem, kiedy mi oczy wyłupią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz