Chyba spłoszyłam wczoraj
obiecujący wątek... Nie, przepraszam. Już dawno postanowiłam sobie, że
nie będę traktowała życia jak kolejnej opowieści, a tu taka porażka...
Nową, obiecującą znajomość. Bo nie wątpię, że byłaby obiecująca. Choć
mogę się jeszcze łudzić, że ten nowy znajomy nie uciekł przede mną,
tylko naprawdę goniły go jakieś istotne niedokończone sprawy, więc przy
następnym spotkaniu nie będzie już uciekał...
O! Prawda, jak prędko założyłam, że następne spotkanie się odbędzie?
Powinnam sobie więcej powtarzać, że to wszystko, co się wokół dzieje,
jest za łatwe. Może wtedy zacznie się porządnie komplikować i mnie
uspokoi.
...A może wręcz przeciwnie, z przekory stanie się jeszcze bardziej oczywiste?
Czytam trzy grube tomiszcza pełne mitów. Na zmianę; żadnego jeszcze nie
skończyłam. Jest jeszcze czwarte, ale J wspominała coś, że zawiera
zupełnie inną treść i żebym zabrała się za nie dopiero na końcu.
Tymczasem zbiory mitów są od siebie skrajnie różne. To znaczy,
podstawowe założenia są takie same, ciąg przyczynowo-skutkowy niby też,
ale forma jest całkiem inna. Właściwie mogę je podzielić na wersję dla
grzecznych dzieci, dla dzieci zdecydowanie niegrzecznych oraz dla ich
cioć nudzących się w domu i oglądających telewizję. Ale dlaczego miałoby
mnie to martwić? Jaka to różnica czy świat został stworzony w rytuale
płodności bogów-stwórców, czy przywołany z niczego tajemnymi zaklęciami?
Dla świata chyba żadna... Albo te wyjaśnienia odnośnie wsypywaniu
szczypty soli w świeżo zapalony ogień. W jednej książce jest napisane,
że bóg ognia sól lubi (dlaczego, u licha, właśnie sól?!) i w taki sposób
można mu się przypodobać, żeby przypadkiem pożaru nie wywołał. W innej
zaś, że wręcz przeciwnie, ma do niej wstręt, więc użycie jej jest
właściwie formą groźby - w tym samym celu zresztą. Ciekawe, swoją drogą,
czy współcześni nadal sypią tę sól, a jeśli tak, to czy wiedzą
dlaczego. Ale to też mnie nie martwi. Gorzej, że niekiedy widać jak
autorzy się w tym wszystkim gubili - wtedy niepewność aż wylewa się z
kartek. Podsumować to można takim stwierdzeniem: na początku był Chaos,
potem z Chaosu wyłonił się świat, żeby miał ów Chaos gdzie egzystować.
Na wszystkie Siły Wyższe tego i innych światów, jakże mi się kręci w
głowie... Ale nie poddam się! Przeczytam te księgi, a potem wrócę do
biblioteki po fantastykę!
Uff, zrobiłam sobie herbatę i trochę mi lepiej. W każdym razie udało mi
się też znaleźć tam parę perełek, które nie wyjaśniają żadnych wielkich
prawd życiowych, ale czyta się je ot, jak baśnie. Przy tych się naprawdę
relaksuję, choć nie wiem czy zawierają jakiś okruch prawdy, czy są
jedynie wymysłami autorów... Może właśnie dlatego. Na przykład historia
bogini pieśni, która tak upodobała sobie pewnego młodego i urodziwego
muzyka, że ciągle mu śpiewała. Pozostawała jednak dla niego
niewidzialna, ku swemu utrapieniu. Był on, jak wywnioskowałam,
rzemieślnikiem, a nie artystą i pewnie brak wyobraźni nie pozwalał mu
jej dostrzec. Za to pieśni dobrze słyszał, zaczął więc je spisywać i
zdobywać coraz większą sławę, grając je na koncertach. Zdaje się, że
bogini nie zemściła się za taką bezczelność, skoro według autora muzyka
ta jest nadal grana i podziwiana. Nie wydaje mi się, by o to chodziło,
ale czytając uśmiałam się jak fretka. Za to najbardziej wbiła mi się w
pamięć opowieść o tym jak dwa bóstwa żywiołów pokłóciły się w środku
wojny między ludźmi. Bóg wiatru kibicował Hadilijczykom - choć wtedy to
jeszcze nie był Abd-Hadil tylko niewielki teren jednego z wielu plemion -
natomiast bóg gromu stał po stronie najeźdźców z sąsiedniego państewka,
którzy chcieli zagarnąć te tereny dla siebie. Oba bóstwa tak się
spierały, kto wygra, że niechcący wywołały straszliwą burzę, po której
została w tamtym miejscu tylko goła pustynia. Niedoszli przeciwnicy
cudem ocaleli - zostali stamtąd w y w i a n i - i doszli do wniosku, że
skoro dostali taki znak od niebios, lepiej nie wojować, tylko się
pogodzić. Zawarli więc przymierze, które okazało się bardzo korzystne
dla obu stron.
Uff po raz kolejny. Może jednak ten świat jest nieco bardziej sensowny
niż mi się wydawało? Coś takiego, ledwo mnie wypuścili z kliniki, a już
się zaczęłam tu zadomawiać... Coś jednak niezwykłego tu znalazłam, a
może nawet kogoś?
Co jednak nie zmienia faktu, że chciałabym mieć wolność wyboru. Bez możliwości podróżowania nie poczuję się całkowicie wolna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz