24 X

Chyba spłoszyłam wczoraj obiecujący wątek... Nie, przepraszam. Już dawno postanowiłam sobie, że nie będę traktowała życia jak kolejnej opowieści, a tu taka porażka... Nową, obiecującą znajomość. Bo nie wątpię, że byłaby obiecująca. Choć mogę się jeszcze łudzić, że ten nowy znajomy nie uciekł przede mną, tylko naprawdę goniły go jakieś istotne niedokończone sprawy, więc przy następnym spotkaniu nie będzie już uciekał...
O! Prawda, jak prędko założyłam, że następne spotkanie się odbędzie?
Powinnam sobie więcej powtarzać, że to wszystko, co się wokół dzieje, jest za łatwe. Może wtedy zacznie się porządnie komplikować i mnie uspokoi.
...A może wręcz przeciwnie, z przekory stanie się jeszcze bardziej oczywiste?

Czytam trzy grube tomiszcza pełne mitów. Na zmianę; żadnego jeszcze nie skończyłam. Jest jeszcze czwarte, ale J wspominała coś, że zawiera zupełnie inną treść i żebym zabrała się za nie dopiero na końcu. Tymczasem zbiory mitów są od siebie skrajnie różne. To znaczy, podstawowe założenia są takie same, ciąg przyczynowo-skutkowy niby też, ale forma jest całkiem inna. Właściwie mogę je podzielić na wersję dla grzecznych dzieci, dla dzieci zdecydowanie niegrzecznych oraz dla ich cioć nudzących się w domu i oglądających telewizję. Ale dlaczego miałoby mnie to martwić? Jaka to różnica czy świat został stworzony w rytuale płodności bogów-stwórców, czy przywołany z niczego tajemnymi zaklęciami? Dla świata chyba żadna... Albo te wyjaśnienia odnośnie wsypywaniu szczypty soli w świeżo zapalony ogień. W jednej książce jest napisane, że bóg ognia sól lubi (dlaczego, u licha, właśnie sól?!) i w taki sposób można mu się przypodobać, żeby przypadkiem pożaru nie wywołał. W innej zaś, że wręcz przeciwnie, ma do niej wstręt, więc użycie jej jest właściwie formą groźby - w tym samym celu zresztą. Ciekawe, swoją drogą, czy współcześni nadal sypią tę sól, a jeśli tak, to czy wiedzą dlaczego. Ale to też mnie nie martwi. Gorzej, że niekiedy widać jak autorzy się w tym wszystkim gubili - wtedy niepewność aż wylewa się z kartek. Podsumować to można takim stwierdzeniem: na początku był Chaos, potem z Chaosu wyłonił się świat, żeby miał ów Chaos gdzie egzystować.
Na wszystkie Siły Wyższe tego i innych światów, jakże mi się kręci w głowie... Ale nie poddam się! Przeczytam te księgi, a potem wrócę do biblioteki po fantastykę!
Uff, zrobiłam sobie herbatę i trochę mi lepiej. W każdym razie udało mi się też znaleźć tam parę perełek, które nie wyjaśniają żadnych wielkich prawd życiowych, ale czyta się je ot, jak baśnie. Przy tych się naprawdę relaksuję, choć nie wiem czy zawierają jakiś okruch prawdy, czy są jedynie wymysłami autorów... Może właśnie dlatego. Na przykład historia bogini pieśni, która tak upodobała sobie pewnego młodego i urodziwego muzyka, że ciągle mu śpiewała. Pozostawała jednak dla niego niewidzialna, ku swemu utrapieniu. Był on, jak wywnioskowałam, rzemieślnikiem, a nie artystą i pewnie brak wyobraźni nie pozwalał mu jej dostrzec. Za to pieśni dobrze słyszał, zaczął więc je spisywać i zdobywać coraz większą sławę, grając je na koncertach. Zdaje się, że bogini nie zemściła się za taką bezczelność, skoro według autora muzyka ta jest nadal grana i podziwiana. Nie wydaje mi się, by o to chodziło, ale czytając uśmiałam się jak fretka. Za to najbardziej wbiła mi się w pamięć opowieść o tym jak dwa bóstwa żywiołów pokłóciły się w środku wojny między ludźmi. Bóg wiatru kibicował Hadilijczykom - choć wtedy to jeszcze nie był Abd-Hadil tylko niewielki teren jednego z wielu plemion - natomiast bóg gromu stał po stronie najeźdźców z sąsiedniego państewka, którzy chcieli zagarnąć te tereny dla siebie. Oba bóstwa tak się spierały, kto wygra, że niechcący wywołały straszliwą burzę, po której została w tamtym miejscu tylko goła pustynia. Niedoszli przeciwnicy cudem ocaleli - zostali stamtąd w y w i a n i - i doszli do wniosku, że skoro dostali taki znak od niebios, lepiej nie wojować, tylko się pogodzić. Zawarli więc przymierze, które okazało się bardzo korzystne dla obu stron.

Uff po raz kolejny. Może jednak ten świat jest nieco bardziej sensowny niż mi się wydawało? Coś takiego, ledwo mnie wypuścili z kliniki, a już się zaczęłam tu zadomawiać... Coś jednak niezwykłego tu znalazłam, a może nawet kogoś?
Co jednak nie zmienia faktu, że chciałabym mieć wolność wyboru. Bez możliwości podróżowania nie poczuję się całkowicie wolna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz