Już sobie przypomniałam to, o
czym zapomniałam. Znaczy, w poprzednim zapisku miałam wspomnieć o czymś
istotnym, a tymczasem... W każdym razie chodzi o to, że nie wstawiałam
bajek nieszczęsnej ofierze zbiegów okoliczności, a przynajmniej wierzę,
że nie. Naprawdę widziałam go w przbłysku wizji, w jednym z wielu
odprysków opowieści, które nie do mnie należą, ale czasem przebiegają
przez mój umysł. A może to był ktoś podobny. W światach jest wielu
osobników o srebrnych włosach, czasami wręcz mam wrażenie, że zbyt
wielu. W wizji pojawiła się też młoda kobieta - drobna, czarnowłosa, o
dziwnie znajomej twarzy. Dawno, dawno temu, w poprzednim życiu, snułam
historię, w której występowała taka osoba - tyle że była dzieckiem. No
cóż, może tamto dziecko mogło wyrosłoby na taką właśnie kobietę. Sporo czasu upłynęło, w opowieściach też mogą płynąć lata...
Nie przywiązywałam do tamtej wizji zbyt wielkiej wagi - nie pierwsza ona
i nie ostatnia; poza tym, jak już pisałam, mogła należeć do kogoś
innego. Dlaczego miałabym się wtrącać w czyjś wątek?
Przeczytałam wszystkie trzy książki z mitami i do tej pory mam w głowie
mętlik. Głównie przez wspomnianą poprzednio niezgodność autorów w
różnych kwestiach. W chwilach kiedy nie bolała mnie od tego głowa,
biegałam po mieście i bezczelnie kserowałam co bardziej interesujące (w
każdym możliwym znaczeniu) opowieści. Cóż... Chwilę mi zabrało
przymierzanie się do czwartej książki. Nie byłam pewna, co w niej
znajdę; miałam dziwne wrażenie, że zależy to od mojego nastroju i
nastawienia, a było ono na początku jakieś nieufne. Przecież nie
dlatego, że przypominały mi się rozmaite chwile, kiedy to wpadała mi do
herbaciarni Xella-Medina i podsuwała wątki, które później nie chciały
ani dać się kontrolować, ani zakończyć? W końcu dzisiaj postanowiłam się
przemóc i wygrzebałam książkę spod łóżka - spod łóżka... - żeby
przyjrzeć się jej lepiej.
Przez chwilę po prostu trzymałam ją w rękach z zamkniętymi oczami. Albo
emanowała magią, albo naprawdę zrobiłam się przewrażliwiona... A może po
prostu wołała, żeby ją otworzyć, żeby przeczytać, żeby zagłębić się w
jakimś nowym świecie, choćby tylko w taki sposób... Nie, dla mnie taki
sposób nigdy nie był "tylko". Uniosłam powieki i otworzyłam książkę na
chybił trafił.
- Wyglądasz jak rtęć – szepnął Rafael.
- Rtęć? – zaciekawiona wróżka przechyliła głowę. – Co to jest rtęć?
- Płynne srebro.
- Srebro? Masz na myśli ten metal?
Przytaknął.
- Płynne srebro to też metal?
- Tak – uśmiechnął się, gdy musnęła go skrzydłem.
- Mam coś lepszego – ucieszyła się i sięgnęła do paska. Nachylił się i
zobaczył flakonik wypełniony błyszczącą, niezwykle srebrzystą cieczą,
przelewającą się powoli w rękach księżycowej wróżki.
- Co to jest?
- Światło księżyca – odpowiedziała. Przygryzła wargę, przyglądając mu się szerokimi, ciekawskimi oczami. – Podoba ci się?
- Bardzo.
Roześmiała się dźwięcznie, z zachwytem.
- Umaluję cię nim, chcesz?
- Dobrze – uśmiechnął się do jej entuzjazmu.
- Będziesz wyglądał jak księżycowy elf!
- Raczej jak negatyw. Kontrast – dodał, widząc jej spojrzenie.
Uśmiechałam się z domieszką tkliwości i rozbawienia, kiedy to czytałam. A
potem, dopiero potem zerknęłam na okładkę, chcąc zobaczyć tytuł... I
niczego nie znalazłam, oprócz pieczątki: DAR DLA BIBLIOTEKI.
Jeszcze dotąd nie zetknęłam się z książką nie dość, że bez autora, to w
dodatku bez tytułu! Zajrzałam jeszcze na kartę tytułową, ale tam, dość
zamaszystym charakterem pisma, ktoś nakreślił tylko: Moriana...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz