6 XI

On the merry-go-round of
Lovers and white turtle doves
Leprechauns floating by
This is your lullaby
Sugarplum fingertips
Kissing your honey lips
Close your eyes, sleepyhead
Is it time for your bed
Never forget what I said
Hang on, you're already there...


Madonna

Wisiałam gdzieś na pograniczu snu i jawy, a moim zadaniem było dokonać niemalże cudu świadomego śnienia. Owszem, zdarza mi się w środku snu uświadomić sobie, że to nie dzieje się naprawdę i w końcu się obudzę, ale to nie sprawia automatycznie, że zyskuję kontrolę nad sytuacją. Najwyżej mogę spróbować się obudzić, ale teraz nie o to mi szło.
Powoli zapadałam się coraz głębiej, nie wiedząc nawet, gdzie mnie zaniesie, a przecież musiałam trafić do konkretnej lokalizacji. Spokojnie, nie ma się co martwić, to tak jak przemierzać międzysferę, tylko trochę bardziej... ułudną? Ciemno, coraz ciemniej. Niech to, jeszcze trochę i nie będę wiedziała, dokąd idę! A jeśli ktoś przypadkiem wyśni na mojej drodze jakąś głęboką dziurę? Nie lubię takich sytuacji, nie lubię... Docco dinesti, docco dinesti, nata nievoco Solentia, zaczęłam nucić piosenkę znaną w całym Solen i co najmniej kojarzoną przez resztę świata. Oto przybyło, oto przybyło nowo narodzone słońce... Może mi się rozjaśni przed oczami?
Faktycznie, widoczki zarysowały się jakby wyraźniej. Jakaś brukowana droga i wyrastające z niej makabryczne karykatury drzew... No no, pan Tessireth ma najwyraźniej ciekawe pomysły na scenografię. O ile rzeczywiście trafiłam do jego snu. Jeśli tak, będę musiała serdecznie podziękować Yori-chan za nauczenie mnie tej mantry do mówienia przed zaśnięciem. A swoją drogą ciekawa byłam jak wyglądam. I czy mogę sama na to wpłynąć. Spróbowałam i żałowałam, że nie mam pod ręką lusterka. Orientowałam się tylko, że mam krótkie włosy.
Nieoczekiwanie coś zeskoczyło z drzewa. Wysokie, chude, o długich szponiastych łapach. Grelem, demon niższego rzędu. W pojedynkę dość łatwy do pokonania, ale trudno się odpędzić od całej gromady... Oho, zamyśliłam się, a on zamachnął się na mnie pazurami. Przejechały po ręce mojej obecnej formy, zostawiając głębokie ślady. Syknęłam - dał radę mnie dopaść, bo również byłam wytworem umysłu (tyle, że własnego). Gdybym pojawiła się tu cieleśnie, pewnie po prostu by przeze mnie przeniknął, jednak wtedy naraziłabym się na wykrycie przez Śniącego. Odskoczyłam, gotowa kontratakować. Ciekawa byłam, czy uda mi się rzucić jakieś zaklęcie i czy zrobi ono coś grelemowi. Wyciągnęłam zdrową rękę, przymierzając się do wymówienia zaklęcia, ale ni stąd, ni z owąd, demon po prostu rozleciał się na kawałki. Poczułam, że ktoś mnie bierze na ręce i już po chwili mogłam spojrzeć w twarz wybawcy. W uroczą twarz, nie przeczę. Jej właściciel mógłby łatwo zostać idolem nastolatek. Poza tym posiadał błoniaste, demonie skrzydła, które właśnie unosiły nas w powietrzu.
- Nie powiem, co noc mam milsze sny - stwierdził mój bohater, uśmiechając się uwodzicielsko. - Mam na imię Tessireth, a ty?
- Igneid - podałam mu swoje drugie imię.
- Ładnie - powiedział. - Kojarzy się z figlarnym płomyczkiem, tańczącym na wietrze...
- A nie, bo igneid jest określeniem nadziei, nieśmiałej i mało prawdopodobnej do spełnienia - odparowałam, bo jako wodna istota ognia raczej unikam.
Śniący przyjrzał mi się uważniej i wylądował.
- Jesteś bardzo ładna, ale wolę gdy chłodne blondynki mają dłuższe włosy - rzekł i nagle moja fryzura znacznie się wydłużyła. Chłodne blondynki? Tylko raz w ciągu swoich żywotów byłam chłodną blondynką. Ciekawe, czy dostrzegłabym jakieś podobieństwo.
- Wybacz, ale wolę sama decydować o swoim image'u - niemal odruchowo przywróciłam włosom poprzedni wygląd. Zacisnął zęby - chyba byłam dla niego wyzwaniem.
- Znowu to samo? - syknął naraz. Usłyszałam cichy szum i odwróciłam się. Istota, która właśnie nadleciała, miała duże, cieniste skrzydła...
- Nie dał za wygraną, co? - warknął Tessireth. - Nawet ta mała lekcja, jaką mu dałem, niczego go nie nauczyła? Nie rozumie, że poniósł porażkę?
Cień obniżył lot, nie spuszczając ze mnie wzroku, choć tak naprawdę nie miał oczu.
- Trochę was wybiłam jakiś czas temu - szepnęłam - a mimo to chcesz mnie poprowadzić?
- Co jest?! - wyjąkało senne wyobrażenie agenta Omegi, patrząc na nas z niepokojem.
Cień nagle pomknął w powrotną stronę w niesamowitym pędzie. A ja, niewiele myśląc, ruszyłam za nim.
- Nie uciekniesz!! To jest mój sen i mogę go kontrolować jak chcę!! - dobiegło mnie wołanie Tessiretha. A ja nie biegłam coraz szybciej, nie czując upływu sił. Droga pode mną zaczęła falować, ale nie zwracałam na to uwagi. Jakieś istoty ścigały nas z okrzykami wściekłości, jednak nie potraktowałam ich żadnym czarem. Nie mogłam marnować na to czasu, poza tym nie będąc zawodową Śniącą wolałam nie ryzykować efektów ubocznych. Biegłam coraz szybciej, szaleńczo, desperacko, a przecież mogłam się obudzić i bez problemu to zakończyć. Dlaczego więc tego nie robiłam? Ciemność wokół gęstniała coraz bardziej, już ledwo widziałam swojego przewodnika, ale zdawałam sobie sprawę, że ciągle tam jest, że muszę za nim nadążyć... Coś przed nami zaczęło się powoli acz nieuchronnie zamykać - widocznie Tessireth roztaczał barierę. Im bardziej się zbliżałam, tym mniej pozostawało wolnej przestrzeni. Cień przefrunął bez problemu, zebrałam więc siły i skoczyłam za nim...
I jakimś cudem mi się udało.
Stałam przed czarną wieżą, tak wysoką, że ledwo widziałam jej czubek. Cień wleciał do niej i tyle go widziałam. Westchnęłam z rezygnacją. Gdy weszłam do środka, moim oczom ukazały się schody. Mnóstwo schodów. Kręte, wąskie i strome - takie jakich zawsze najbardziej się obawiałam. Cudownie.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w górę. A gdy tylko uszłam kawałek i obejrzałam się za siebie, zobaczyłam, że schody powoli znikają. No tak, bohaterom legend nigdy nie pozwalano się odwracać gdy pokonywali jakąś przełomową trasę... Zaczęłam iść szybciej, odnosząc wrażenie, że znikanie schodów również jak gdyby przyspieszyło. Nierozsądnie znowu pobiegłam. Nie wiem jak długo to trwało, byłam coraz bardziej zmęczona, ale czułam, że muszę iść dalej, że nie wolno mi zrezygnować...
Dla DeNaNi... Dla... Ha, brzmię jak bohaterka mająca ocalić świat. Gdyby tak ktoś to usłyszał...
Dla opowieści raczej?
Już zaraz szczyt.
Zwolniłam nieco i straciłam grunt pod nogami. Teraz. Dlaczego akurat teraz?!
Przestrzeń wirowała, gdy spadałam w ciemność. Nie bałam się, choć powinno mnie to przestraszyć do szpiku. Ale wtedy obudziłabym się natychmiast. Podświadomie wyciągnęłam w górę rękę... I napotkałam drugą. Chwyciłam się jej ostatkiem sił, wiedząc, że gdyby teraz sen został przerwany, straciłabym szansę...
Coś zaczęło mnie ciągnąć w dół, coraz mocniej, ale mimo to znajdowałam w sobie jeszcze siłę, by nie puszczać tej dłoni. Trzymałam ją kurczowo, rozpaczliwie, pozwalając by ciągnęła mnie ku górze. Aż w końcu tamta nieprzyjazna moc dała za wygraną, a ja zatonęłam w mięciutkim błogostanie. Koniec?...

Otworzyłam oczy, oddychając szybko i płytko. Też mi błogostan, skoro na jawie łapki mi się trzęsą jak galareta... Zapaliłam światło i zerknęłam na zegar. Była za dwadzieścia pierwsza, czyli położyłam się spać dopiero dziesięć minut temu. Cóż, widać mają rację naukowcy, którzy twierdzą, że nawet najdłuższy sen trwa ułamki sekundy... Uspokoiłam oddech, otwierając zaciśniętą mocno garść i spoglądając na trzymany w niej przedmiot. Niewielki posążek z rozpostartymi szeroko rękami, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nic w nich nie trzymał. Raczej coś powstrzymywał. Wykonany z tego samego materiału, ale widać było, że przez kogoś innego. Poza tym nie tylko był ciepły w dotyku, ale wręcz pulsował...
Podniosłam się z posłania, chwiejnym krokiem podchodząc do kanapy i patrząc na leżącego na niej Aeirana. Uśmiechnęłam się nie bez ulgi i odgarnęłam mu włosy z twarzy. Jego wyraziste rysy nieco złagodniały gdy spał. I wyglądało na to, że śpi twardo i nic by go z tej kanapy nie ruszyło. Ogarnęła mnie ciekawość, co spotkało go we śnie Tessiretha, ale postanowiłam go na razie nie pytać, wątpiąc, że się przyzna.
Wyłączyłam światło i padłam z powrotem na futon, nie wypuszczając Symbolu z dłoni. Resztę nocy przespałam spokojnie, bez snów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz